Niech Pani zabierze mamę do domu

s@ntee
4 min readMar 14, 2015

Wychowałam się bez matki. Oczywiście jakąś kiedyś podobno miałam, ale jak z rodzinnych opowieści wynika, gdy miałam 8 miesięcy odwiedziła dziadków i powiedziała, że przyszła bez dziecka i odchodzi bez dziecka. I odeszła. Nie chcę się nad tym faktem rozwodzić, bo specjalnie mnie to nie dotknęło. Z powodu jej nieobecności nie przeżyłam żadnej traumy, nie czułam się gorsza czy porzucona. Nie poświęcałam jej wielu myśli ani jako dziecko, ani jako dorosły człowiek. Dokonała swoich wyborów, z którymi musi żyć. Nie myślałam o niej, bo miałam Ciocię — najlepszą mamę na świecie.

Zawsze trudno mi było wyjaśniać nieznajomym moje rodzinne stosunki. Bo przecież “ciocia” to tylko ciocia, druga woda po kisielu. W moim domu jednak relacje opisywało się poprzez stosunki emocjonalne, a nie drzewo genealogiczne. Miałam więc brata, który w rzeczywistości był bratem przyrodnim i siostrę, która była siostrą cioteczną vel kuzynką. Miałam dziadka, babcię i tatę. I Ciocię, siostrę taty, która była mamą. W emocjonalnym tego słowa znaczeniu. Nadążacie?

Ciocia była zawsze bardzo aktywna, nigdy nie pozostawała zbyt długo w tym samym miejscu. To z nią chodziłam na spacery do Łazienek i na Stare Miasto, to ona zabierała mnie do Pałacu Kultury i do kina. To ona słuchała moich zwierzeń o koleżankach i kolegach z przedszkola, to ona mówiła, że mam posprzątać swój pokój i pisała mi zwolnienia ze szkoły. To jej opowiadałam o pierwszych porywach serca, pierwszym chłopaku. To ona płakała potem na moim ślubie.

Była okazem zdrowia, nie często odwiedzała lekarzy. Czasem narzekała na to czy tamto, ale nigdy nie wydarzyło się nic poważnego. Do czasu. Ale nawet wtedy, kiedy czuła się źle, nie chciała iść do lekarza twierdząc, że zaraz jej przejdzie. Już jutro. W końcu zbuntowała się moja siostra i siłą zabrała ciocię do lekarza. Po badaniach okazało się, że wyniki są bardzo złe — między innymi uszkodzona wątroba i zaawansowana cukrzyca. Pomimo leków stan się nie poprawiał i niedługo potem trzeba było zawieźć ciocię do szpitala. A tam lekarz, zbadawszy ją powiedział do siostry: “Proszę Pani, niech Pani zabierze mamę do domu, niech sobie umrze w spokoju.”

Nie wiem czy istnieje okrutniejsze stwierdzenie. Dla niego był to tylko kolejny pacjent, dla nas jedna z najważniejszych osób na świecie. Osoba, ktorej utraty nie potrafiliśmy sobie nawet wyobrazić. Ciocia miała 68 lat. Dla lekarza i państwowej służby zbyt wiele, żeby opłacało się ją leczyć. Pomimo próśb, lekarz miał tylko jedną odpowiedź: “Mama powinna umrzeć w domu.”

I na tym by się skończyło, gdyby nie wola walki mojej siostry, która zgłosiła ciocię do prywatnego szpitala św. Damiana. Doba pobytu tam kosztowała jakieś koszmarne pieniądze, nawet kilkanaście lat temu. I okazało się, że ciocia wcale nie musi umierać. Poddano ją bardzo intensywnej terapii i po 10 dniach, ustabilizowaną i z ustawionymi lekami wypisano do domu, na rekonwalescencję. Leczenie było na tyle skuteczne, że ciocia przeżyła jeszcze kolejnych 6 lat. Dzięki temu leczeniu poznała moją córkę, zaś moja córka poznała swoją babcię, którą pamięta i wpomina do tej pory.

Mnie zaś w chwilach słabości przychodzi do głowy pytanie: “Ile kosztuje rok życia człowieka, którego się kocha? Czy pieniądze mogą kupić życie? Czy to ludzkie i uczciwe, że ci, którzy je mają, mogą żyć? Co by było, gdyby mojej siostry nie było stać na to, żeby odroczyć wyrok śmierci?”

Ale to jeszcze nie koniec tej historii. Pożyczone lata Ciocia przeżyła aktywnie i szczęśliwie — pracując w ogródku, bawiąc się z moją córką. Robiąc to, co przynosiło jej radość. Jednak czas płynie nieubłaganie. Po kilku latach Ciocia znów poczuła się gorzej i wiedzieliśmy, że tym razem nie ma już co liczyć na cud. Kiedy zadzwoniła do mnie siostra z informacją, że jest źle, rzuciłam wszystko. Byłam wtedy w pracy. Nie zawahałam się ani chwili — poinformowałam współpracowników o tym, że wychodzę i wyszłam. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nie zdążyć. Zadzwoniłam też do brata, który… odmówił przyjazdu. Nie mogłam tego zrozumieć, przecież dla niego też była jak matka. Z tej ostatniej wizyty zapamiętałam dwie rzeczy — bezbrzeżny smutek i to, że Ciocia powiedziała, że ładnie wyglądam w zielonej garsonce. Moja siostra karmiła ją wtedy jakimś kisielem, powoli, po łyżeczce.

Ciocia zmarła po tygodniu. Odeszła spokojnie, we śnie, nie budząc się. Mój brat nigdy się z nią nie pożegnał. Nie wiem, czy o tym myśli, czy kiedykolwiek żałował.

A potem był pogrzeb. Przyszło na niego wielu ludzi, których nie znałam i nigdy wcześniej nie widziałam. Podobno przyjaciół, znajomych z pracy, kolegów. Pamiętam kolejkę, która ustawiła się do składania kondolencji mojemu tacie i siostrze. Pamiętam też, że stałam z tyłu, nieco z boku i płakałam. Płakałam tak, jak nie płakałam nigdy w życiu. Nie wiedziałam, że można tak płakać. I kiedy obcy ludzie wymieniali oficjalne formułki, dla mnie kończył się rozdział w życiu. Rozdział zapisany miłością, poczuciem bezpieczeństwa i przynależności. A kiedy spokojnie przechodzili obok mnie myślałam: “Nic nie szkodzi, przecież nie możecie wiedzieć, że właśnie pochowana została moja Mama.”

Zawsze trudno mi było wyjaśniać nieznajomym moje rodzinne stosunki. Ludzie lubią proste sytuacje — matki, które są matkami, ojców, którzy są ojcami i dzieci, które są dziećmi. I najlepiej żeby wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Czasami rodzina to pojęcie biologiczne a czasami… czasami to ludzie, którzy zajmują wyjątkowe miejsca w naszym sercu.

Ludzie szybko odchodzą, czasem uprzedzając nas o tym, czasem niespodziewanie. Często nie mamy czasu by się zatrzymać — popędzani pracą, obowiązkami i wszystkim tym, co wydaje się nam ważne. Ale jeśli przystaniemy na chwilę przypomni nam się, że najważniejsza jest rodzina — ludzie którzy żyją w naszym sercu.

Dlatego zadzwoń do swoich rodziców i powiedz im, że ich kochasz.

--

--

s@ntee
s@ntee

Written by s@ntee

Głównie pisze. Nie znosi ignorancji. Jest uzależniona od kawy.

No responses yet