Kroniki Chicago Bulls: Sprawa zwolnienia Freda Hoiberga

Łukasz Woźny
Blog Don't Lie
Published in
6 min readDec 7, 2018

W pierwszy poniedziałek grudnia przygoda z Chicago Bulls poczciwego Freda Hoiberga dobiegła końca. Jego stanowisko zajął dotychczasowy asystent Jim Boylen — stara matura: groźny, stanowczy, całkowite przeciwieństwo dotychczasowego trenera. Spoglądając na doniesienia dochodzące z Wietrznego Miasta, bilans 5–19 miał nie być głównym powodem, dla którego Hoiberg został zwolniony z klubu jeden mecz po powrocie do zdrowia Lauriego Markkanena. Więc co spowodowało, że zarządzający duet Gar Forman-John Paxson zdecydował się na zmianę? Warto dojść do sedna sprawy.

- Gdy wchodzisz do szatni po kolejnych spotkaniach i nie widzisz, by poszczególni zawodnicy byli tak jak wcześniej przybici kolejnymi porażkami, to sygnał dla ludzi na naszej pozycji, na który należy zwrócić szczególną uwagę — tłumaczył Paxson. - Na tym się właśnie skupiamy. Czasem to tylko zwykłe przeczucie, lecz potem zaczynasz dostrzegać tego więcej i więcej — dodał wiceprezydent ds. koszykarskich operacji.

Nie wiem, czy zaskakujący powinien być spadek energii i ducha walki, o którym dalej wspominał Paxson. Gra w organizacji, której celem może nie być wygrywanie — choć na początku rozgrywek nie posądzałbym o to Bulls, ci są zwyczajnie źle skonstruowaną drużyną — nie należy do najłatwiejszych zadań i w pewnym momencie trudnym zadaniem jest utrzymanie odpowiedniego poziomu zaangażowania. Nie każdy przegrywający klub to Philadelphia 76ers z pamiętnego sezonu z 72 porażkami, kiedy mimo okropnego bilansu wciąż można było dostrzec wśród poszczególnych zawodników chęć do gry, poniekąd spowodowaną walką o byt w NBA. Dlatego też w przypadku Bulls nasuwa się pytanie: co wpłynęło na obniżkę w zaangażowaniu?

By odpowiedzieć na postawione pytanie warto sięgnąć do tekstu Darnella Mayberry’ego zajmującego się na co dzień drużyną z Chicago dla „The Athletic”, w tytule którego pojawia się słowo „bunt”. Oto dlaczego:

„Wewnątrz stworzyła się obawa, że z biegiem sezonu zawodnicy wezmą udział w buncie, swój opór okazując na liczne sposoby poprzez oddawanie nierozważnych rzutów, czy robienie czegoś poza swoją kolejnością”.

Zagłębiając się dalej w tekst Mayberry’ego, można odnieść wrażenie, że ta rewolucja już się poniekąd zaczęła, o czym świadczy choćby zachowanie Antonio Blakeneya — drugorocznego obwodowego, którego największym osiągnięciem jest pojawienie się na grafikach człowieka od wykresów na Twitterze, Kirka Goldsberry’ego, za bycie liderem w trafionych trójkach z lewego rogu. Po tym jak 22-letni Blakeney podczas listopadowego meczu przeciwko Milwaukee Bucks został zmieniony miał burknąć w stronę ówczesnego trenera „dlaczego kurwa mnie zdejmujesz”. Do ekscesu doszło tuż pod ławką drużyny, oczywiście tak, żeby wszyscy widzieli. Po tygodniu z hakiem Blakeney został „tajemniczo” odsunięty od rotacji.

Autor artykułu zastanawiał się: „Skoro na tyle pozwala sobie zawodnik, który w 2017 roku nie został wybrany w drafcie (to pozwoliłem sobie dodać od siebie), to ile może na sucho ujść Zachowi LaVine’owi?”. Okazało się, że wszystko — lider Bulls miał otrzymać od Hoiberga czystą kartę, niestety jeszcze nie wiemy na ile z niej korzystał.

Co więcej, trener miał stracić szatnię, a zawodnicy według licznych źródeł „przestali wierzyć w jego system i byli zmotywowani, by podważać autorytet trenera”. Byczki, ze średnią wieku 24,5 lat, druga najmłodsza drużyna w NBA. Nagle zaczęły pojawiać się doniesienia, że Hoiberg nigdy nie był respektowany, a nawet sami zawodnicy nie chcieli zaprzeczyć jakoby coś było nie w porządku. Markkanen nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, czy Hoiberg stracił kontrolę nad szatnią. Wymijająco stwierdził, że trudno powiedzieć, natomiast po naciskach dziennikarza dorzucił, że czasami tak, a czasami nie. Dodał, że lubił grać dla Hoiberga i szanuje go jako osobę, lecz napomknął także o tym, że wszystkim podoba się kierunek w jakim zmierza organizacja. Cóż, wszystkim z wyjątkiem — a może nawet nie — Hoiberga.

Poniekąd nie najciekawsze położenie Hoiberga oddały słowa Paxsona, który przyznał, że trenerowi „nie pomogłaby nawet seria zwycięstw po powrocie najważniejszych zawodników”: - Nie o to chodzi. Dla nas liczyło się to co widzieliśmy wewnątrz, o aurę i energię, która była w tym budynku. Czuliśmy, że potrzebna była zmiana raczej prędka niż późna — opowiadał Paxson. Czy seria zwycięstw nie byłaby wiążąca z powrotem energii, aury, zaangażowania — wszystkich tych elementów, na których ma opierać się decyzja zarządzających Bulls?

Boylen zapytany o to, czy zauważył brak pasji wśród poszczególnych graczy wtórował prezydentowi ds. koszykarskich operacji, niejako wbijając nóż w plecy swojemu wcześniejszemu szefowi: - Jak najbardziej zauważyłem, rozmawialiśmy już o tym i będziemy próbować to zmienić. Oh, wspomniał także, że jest rozczarowany kondycją zawodników, ale Hoiberg był uwielbiany przez tych zawodników. Nazwał go także wspaniałym człowiekiem. Wspaniale.

I zagłębiając się w kolejne raporty z Chicago, może zaskakiwać brak kwestii typowo sportowych — te przez wypowiadających się zostały jakby zmiecione pod dywan. Bo czy Hoiberg na pewno był złym trenerem? Nie wiem. Czy był dobrym? Też nie wiem. Jak to? Przecież spędził w klubie z Wietrznego Miasta niecałe cztery sezony. Tylko czy w którymś momencie mógł wprowadzić swoje pomysły — szybki styl gry z dużą liczbą wczesnych rzutów, gdzie piłka przechodziła ze strony na stronę — i czy choć raz miał na dłuższy czas ku temu odpowiedni personel? Czy opisywany bunt — o którym wcześniej nikt nie pisał — nie był tylko skutkiem źle zbudowanego składu?

Hoiberg pierw prowadził pozostałości po Tomie Thibodeau, potem tercet z Jimmym Butlerem i dwójką starzejących się gwiazd, kompletne przeciwieństwa do sposobu gry, dla którego został sprowadzony. Próbował wdrażać swoje rzeczy, ale poszczególni zawodnicy byli ku temu wyjątkowo oporni: „Fred próbował zainstalować dużo ruchu piłki, ale mamy zawodników, którzy lubią ją przetrzymać” zdradził dla ESPN Joakim Noah. W kolejnym sezonie celem Bulls było zdobycie jak najwyższego wyboru w drafcie, by w obecnym został mu sprowadzony Jabari Parker, który docelowo miał być niskim skrzydłowym. Ryan Arcidiacono gra jako podstawowy rozgrywający, mimo zapewnienia przed startem rozgrywek Paxsona, że drużyna na każdej pozycji jest głęboka na co najmniej dwóch solidnych zawodników. I gdy wreszcie miała pojawić się okazja, by zobaczyć do czego jest zdolny z trzonem LaVine-Markkanen-Wendell Carter Jr. został zwolniony po 14 minutach wspólnej gry młodego tercetu.

O każdej z tych czterech drużyn można powiedzieć, że oddawała poniekąd naturę Hoiberga i była nijaka. Co więcej, mimo pozornie określonych schematów każda grała inaczej. Na żadnej nie było stempla charakterystycznego dla danego szkoleniowca. Część tej winy można zrzucić na trenera i jak pisze Zach Lowe:

„Hoiberg nie jest narzucającą się osobistością i po przeprowadzeniu wielu rozmów z wieloma źródłami przez te kilka lat, nabrałem przeświadczenia, że jego spokojny temperament odegrał jakąś rolę w nieumiejętności wprowadzenia jakichkolwiek fundamentów, dla którejkolwiek z tych czterech drużyn. Gdyby to zrobił, być może perturbacje dotyczące składu byłyby mniejsze”.

Niemniej ściągnięcie trenera i w żadnym momencie nie zapewnienie mu odpowiednich narzędzi do pracy, by po tym jak te nagle się pojawiły od razu człowieka zwolnić jest bezlitosne. Szczególnie, że błędnych decyzji zarządu Bulls w erce Hoiberga pojawiło się mnóstwo. I jak dodaje Lowe:

„Hoiberg przed sezonem mówił o tym, że chce zainstalować słyną zasadę 0,5 sekundy utrwaloną przez San Antonio Spurs, która polega na tym, że żaden zawodnik — jeżeli nie rzuca, podaje lub wjeżdża do kosza — nie przetrzymuje piłki dłużej niż pół sekundy. Niemożliwe, że niektórzy gracze — ci których nie wybrał — mieli z tym kłopot”.

Jednak największa pomyłka mogła mieć miejsce wyżej. Może Paxson, może Forman zamarzył sobie by mieć w Chicago swojego Steve’a Kerra lub Brada Stevensa. Ktoś wyżej — właściciele, rodzina Reinsdorfów — nie zauważył, że aby do tego doszło pierw warto, by do klubu ściągnąć swojego Boba Myersa, czy Danny’ego Ainge’a.

Bulls nie wyglądają jak drużyna, która prócz szeroko pojętego rozwijania młodzieży ma jasno określony sposób gry jaki chce prezentować. Czysto teoretycznie przez nieco ponad trzy lata drużynę prowadził człowiek, który w skrócie chciał grać szybko, nowocześnie, by jego miejsce zajął trener, który szczyci się tym, że zespół będzie preferował wolny styl: - To moja twarda mentalność, będziemy biegać kiedy możemy, ale chcemy się odpowiednio ustawić i sprawić, by rywale nas wraz z zegarem bronili — tłumaczył Bolyen. Ironia losu polega na tym, że szybki styl gry znacznie bardziej pasuje pod trzon zespołu, aniżeli błoto preferowane przez nowego trenera.

Mimo wszystko Boylen może wykonać najlepszą pracę i twardą ręką — z której słynął już jako asystent — sprowadzić Bulls na właściwą drogę, być może drużynie potrzeba największych podstaw, ale w gruncie rzeczy to nie ma aż takiego znaczenia. Bo prędzej czy później odbiją się na nim złe decyzje osób, które go zatrudniły. I wiecie kto za nie odpowie? Boylen. A kto będzie dalej w klubie? Podobnie jak w Waszyngtonie, nigdy za nic nieodpowiadający zarządcy — duet Paxson-Forman.

--

--

Łukasz Woźny
Blog Don't Lie

NBA junkie. Lubię Milwaukee Bucks, Houston Rockets, Giannisa Antetokounmpo i Miasteczko Twin Peaks.