Odpuszczany Draymond, brak głębi i forsujący Klay — zimowy kaszel Golden State Warriors

Łukasz Woźny
Blog Don't Lie
Published in
8 min readDec 28, 2018

Na początku 3. kwarty bożonarodzeniowego starcia Golden State Warriors z Los Angeles Lakers piłka trafiła do całkowicie odpuszczonego na szczycie Draymonda Greena. Przez cały mecz rywale nie przejmowali się obecnością na dystansie silnego skrzydłowego mistrzów NBA, podwajając od centra któregoś z trójki Stephen Curry, Klay Thompson i Kevin Durant, a potem od Greena doskakując do wcześniej pozostawionego wysokiego.

Tak też było tym razem: Durant przedostał się do kosza, odegrał na moment do wolnego Kevona Looneya, który podaniem znalazł Greena. Ten przez chwilę zastanawiał się nad trójką, lecz do tej pory przestrzelił wszystkie trzy otwarte próby i ostatecznie nie zdecydował się nad kolejną.

– Nienawidzę, gdy się waha. Nienawidzę, gdy szuka podania, kiedy powinien rzucać — skwitował po meczu dylematy kolegi Durant. Cóż, tym razem Green pomyślał o sobie — zamiast rzutu zdecydował się na pomniejszy kozioł, by dostać się na linię rzutów wolnych i oddać nadal niepilnowanego floaterka. Chybił. Kryjący go LeBron James dalej do niego nie ruszył.

I to wydaje się drugim największym problemem Warriors, zaraz po tym co siedzi w nieodgadnionej głowie Duranta — przeciwnicy zupełnie przestali przejmować się Draymondem. A ten póki co nie jest w stanie za bardzo karcić rywali. Wyłączając swój debiutancki sezon, Green notuje najgorszy % z gry, za 3 i ląduje na linii rzutów wolnych najrzadziej w karierze, do tego notując % najwięcej strat.

Co gorsza nie jest w stanie zamieniać nawet co czwartej zupełnie otwartej trójki, trafiając póki co według NBA Stats 24% — wyniki za kadencji Steve’a Kerra to kolejno: 37,7% — 40,1% — 37,4% i 33% w ostatnim sezonie. Rywale w końcu zaczynają się dostosowywać. Pytanie na ile takie sytuacje zostają w głowie Draymonda — tutaj przy rzucie Jusuf Nurkić nawet na niego nie spojrzał, tylko odwrócił się w kierunku tablicy.

To był rzut, który Portland Trail Blazers chcieli zostawić. Dla Warriors jest to także o tyle kłopotliwe, że o ile Curry, Durant i Thompson to świetni strzelcy, to po zasłonach Greena zdarza się zyskać niewiele przestrzeni. Chybiony rzut wysokiego GSW z powyższego obrazka poprzedził pick and roll Duranta z Greenem, gdzie Durant nie zdecydował się skorzystać z zasłony i poszedł w stronę, na którą został skierowany przez Blazers. W ten sposób został niemalże otoczony — po jednej stronie stał dedykowany obrońca, na wprost czekał center przeciwnika, a jeszcze z drugiej strony delikatnie wyszedł utrudnić kozioł Damian Lillard, który pilnując Quinna Cooka mógł sobie pozwolić na lekką pomoc.

Akurat Blazers postawili — przynajmniej tak wskazywałby test oka — na ryzykowny schemat w dwójkowych akcjach, gdzie wysoki zostawał naprawdę nisko. Kosztem otwartych rzutów za 3 blokowana była droga do kosza.

I tak jak zapowiadał Steve Kerr pojawiło się też nieco więcej akcji, w których Draymond był wykorzystywany do stawiania zasłon bez piłki. Często brakowało lepszego wykończenia. Curry, Thompson i Durant złożyli się przeciwko Blazers na 10/31 z dystansu i przez pudła z czystych pozycji Terry Stotts nie musiał zrewidować swojego schematu.

Te otwarte trójki najlepszych strzelców, to przyczyna dla której odpuszczanie Greena przy wysokich zasłonach jest jak igranie z ogniem. Przy niskim ustawieniu zabierana jest możliwość szybkiego podwojenia i już Lakers wychodzili na dystans do strzelca, tak by po zasłonie od razu czekał na niego center. Dzięki temu przykładowy Curry cały czas miał przed sobą obrońcę i pewnie, ten trafia w tym sezonie trudne rzuty przez ręce, ale to mimo wszystko są trudne rzuty przez ręce, a jako defensywa niewiele więcej możesz zrobić, by utrudnić dwukrotnemu MVP oddanie trójki. Niemniej miałem wrażenie, że często znacznie więcej mógł zrobić Green i pozostali zawodnicy nieuczestniczący bezpośrednio w akcji (zazwyczaj ten piąty) — niekiedy po prostu brakowało reakcji na pojawiające się schematy.

Draymondowi po zasłonie zdarzało się zatrzymywać, a jako że rozciągając na dystans nie stwarzał wielkiego zagrożenia, to Lakers podwojenia strzelca uchodziły na sucho. Poniżej można dostrzec trudny rzut Curry’ego przez ręce Tysona Chandlera i właśnie w takim przypadku wydaje mi się, że Draymond powinien ściąć do kosza, by wprawić ofensywę w ruch.

Zdarzało się, że Green — lub inny wysoki — rzeczywiście odpowiadał ścięciem po zasłonie. Wtedy tworzyła się przewaga na korzyść drużyny atakującej i zazwyczaj pojawiała się sytuacja 2v1, gdzie samotnym obrońcą zostawał gracz pilnujący właśnie tego piątego zawodnika. Tu można wspomnieć, że o ile Warriors dysponują trzema czołowymi strzelcami w NBA, tak na tych dalszych pozycjach znacznie brakuje zagrożenia z dystansu, przez co nie jeden, a dwóch graczy może zostać odpuszczonych. Mając w składzie Curry’ego, Klaya czy Duranta kogo będzie obchodziło, że Looney odda czystą trójkę z rogu lub rzuci z dalekiego półdystansu.

Dlatego też obrońca pilnujący wypierdka w rogu będzie mógł wyjść do pomocy do nadciągającego Greena. Wygląda to jak pewien dylemat, ale jeżeli w rogu nie będzie znajdował się czołowy strzelec, to dylemat znika — lepszym rozwiązaniem jest obrona kosza. Tu taką decyzję podjął Rajon Rondo, który po podwojeniu Curry’ego zostawił Alfonzo McKinniego i przesunął się do Greena, przez co ten zdecydował się na podanie do odpuszczonego McKinniego.

I to wciąż wygląda na korzystny rzut dla rywali Warriors — w końcu udało się zabrać piłkę z rąk najważniejszych graczy. Dlatego też warto, aby i ten zawodnik częściej wykonywał znacznie pewniejsze ścięcie do kosza.

W krótkim czasie defensywa stawiana jest przed kolejnymi decyzjami. Płynna ofensywa Warriors, bazująca na ścięciach i ruchu bez piłki, staje — zatrzymuje się, właśnie przez brak ruchu. Bo nawet jeżeli zasłony nie stawia nierzucający zawodnik, tylko strzelec dla strzelca, to rywale przez swobodę odpuszczenia któregoś z wysokich są wciąż w stanie zniwelować przewagę.

Na następnym obrazku można dostrzec Greena jako rozgrywającego na bloku — który nie zostanie przecież podwojony — i split zasłonę Duranta z Thompsonem, gdzie Durant wybiega na dystans, a Thompson ścina do kosza. Przy dobrej pracy dedykowanych obrońców nie tylko uda się cały czas pilnować strzelca, ale też ustawieniem centra znacznie utrudnić możliwość wjazdu. Lakers w tym przypadku udało się w przewadze 2v1 zmusić Thompsona do przekazania piłki do Looneya, który oddał niekrytą trójkę.

Są także przypadki, gdzie Warriors wykonują sporo pracy w pojedynczym posiadaniu, by zadowolić się pozycją pozostawianą przez rywala — tutaj na zasłonie bez piłki Blazers podwoili Duranta, albo po prostu nie wychodzili do Draymonda, który oddał sobie rzut z półdystansu.

Takich przypadków jest znacznie więcej i tu wychodzi jeszcze jeden szkopuł, z którym zmagają się Warriors — po tym jak Thompson nigdy w karierze nie zszedł poniżej 40% za 3, obecnie na punkty zamienia mniej więcej co trzecią trójkę.

Mamy wystarczająco dużo dowodów, by stwierdzić, że prędzej czy później obwodowy mistrzów NBA znajdzie drogę do kosza. Siedem lat kontra niecałe trzy miesiące. — Jestem jednym z najlepszych strzelców w historii gry, więc nie obchodzi mnie co myślą inni. Jeżeli nie będzie to Reggie Miller czy Ray Allen, to nie wiem kogo innego mogę wysłuchać. Larry’ego Birda? — tłumaczył swój strzelecki dołek sam zainteresowany.

Nie daj się jednak zmylić — ta sprawa ma drugie dno. W przypadku najgorszych rzutowo rozgrywek w wykonaniu Thompsona niekoniecznie powinniśmy skupiać się na skutku, a tym czy proces podejmowania kolejnych decyzji okazał się prawidłowy. Innymi słowy warto by było przyjrzeć się nie skuteczności Klaya, a jego selekcji rzutowej, bo tu jest mniejsza lub większa historia.

Thompson oddaje najwięcej rzutów w swojej karierze. Niemalże połowa z nich pochodzi z półdystansu i nie wiem, czy postawiłoby się, że DeKlay DeThompson prowadzi z DeMarem DeRozanem w średniej liczbie rzutów z mid-range. Profil rzutowy Thompsona najlepiej wyglądał w sezonie, w którym Warriors wygrali 73 mecze — 22% rzutów pochodziło spod kosza, 33% z półdystansu i 45% to trójki. Z każdym rokiem te liczby zaczęły się pogarszać — próby spod kosza i za 3 zaczęły zamieniać się w rzuty z półdystansu, by teraz osiągnąć szczyt — 13% to rzuty spod kosza, 49% jest z półdystansu, a trójki stanowią 37% wszystkich rzutów.

Niekoniecznie musi być to zła rzecz. Jeżeli są to rzuty naturalnie wychodzące z ofensywy Warriors, na przykład Thompson obiega zasłony bez piłki, to trudno mieć coś przeciwko takiej próbie. Można machnąć ręką, gdy ten po tym jak uwolni się na trójkę zrobi dodatkowy krok do środka i odda długą dwójkę. Cokolwiek sprawi, że Klay znajdzie rytm. Gorzej, że znacznie zwiększyła się liczba dwójek po koźle — z 3,3 do 5,4 — i nie jestem pewien, by Thompson mijający na koźle rywali to był najlepszy pomysł, mając w składzie Duranta i Curry’ego. To ma też wpływ na spowolnienie ofensywy Warriors — przez odpuszczenie wysokich GSW droga do kosza jest poniekąd zablokowana i bez ruchu piłki czy zawodników pozostaje trudny rzut. Poniżej Klay oddał długą dwójkę z ręką obrońcy.

Ofensywa z Thompsonem na parkiecie wciąż jest dobra (odpowiednik 8. ataku), ale mimo wszystko okazuje się gorsza aż o 7,6 punktu na 100 posiadań. Część z tego wynika rzeczywiście z marazmu z dystansu Klaya, odkąd Warriors trafiają ze swoim strzelcem na parkiecie o 5,1 punktu % gorzej za 3. Część to pewnie rzuty oddawane przez nie tych zawodników co trzeba, o czym świadczy o 10,1 punktu % gorsza skuteczność z rogów. Część to zwykły przypadek.

Natomiast na odsetek gorszej ofensywy składa się już większa liczba rzutów z półdystansu i szerszy kłopot, z którym zmagają się Warriors. Bo mimo top-10 skuteczności praktycznie z każdego miejsca na parkiecie brakuje dogodnych pozycji spod kosza, gdzie tylko San Antonio Spurs % oddają mniej prób. Za często Warriors zadowalają się tym co zostawia przeciwnik. Jakiś ułamek w tym zakresie rozwiąże powrót Boogiego Cousinsa, choć ten też nie zapewni wertykalnego spacingu, którego także brakuje w Oakland.

Być może to tylko jedna z wielu mniejszych lub większych historii sezonu regularnego, które w gruncie rzeczy sprawiają mi najwięcej frajdy przy codziennym śledzeniu NBA. Jeżeli dla kogoś liczy się jedynie końcowe rozstrzygnięcie, to zimowym kryzysem Warriors trudno będzie w maju czy czerwcu zaprzątać sobie głowę. W końcu różnica talentu może okazać się nie do przeskoczenia dla innych drużyn. Niemniej nawet w grudniu można dostrzec pewne luki, miejsca gdzie może zaboleć.

Momentami coś jest nie tak — gdy Curry’emu i Durantowi nie siedzi rzut, a ofensywa nie kręci się wokół tego pierwszego, to kolejne akcje przychodzą drużynie z zaskakującym trudem. I nie są to lata świetlne przed resztą, przynajmniej jeszcze nie teraz. Czy będą? Ku temu przede wszystkim Warriors będą potrzebować, by najlepszy obrońca w drużynie nie zatonął w ataku, a drugi — trzeci? — najlepszy strzelec przestał bajdurzyć i zaczął robić to co strzelcy robią najlepiej. Rzucać.

--

--

Łukasz Woźny
Blog Don't Lie

NBA junkie. Lubię Milwaukee Bucks, Houston Rockets, Giannisa Antetokounmpo i Miasteczko Twin Peaks.