Spływ kajakowy Wełną (fotorelacja)

Rogoźno — Oborniki · 27 km · Niedziela, 8 maja 2016

Dariusz Kuśnierek
dklog

--

Druga wyprawa moją dmuchaną zabawką. Tydzień wcześniej, w ramach testów, wybrałem łatwiejszy szlak Kanałem Obry. Wiedząc już mniej więcej na co stać ten kajak, zdecydowałem, że pora pójść o krok dalej i spłynąć rzeką, która będzie stanowić odrobinę większe wyzwanie. Wybór padł na Wełnę.

Już sam początek wyprawy okazał się problematyczny ze względu na niezbyt dogodne godziny kursowania pociągów. Z Kościana wyjeżdżałem już o 4:51, po czym w Poznaniu musiałem czekać 40 minut na przesiadkę. Do Rogoźna dotarłem zgodnie z planem, czyli chwilę przed 7:30. Po krótkim spacerze dotarłem do miejsca, z którego chciałem rozpoczynać spływ (lewy brzeg, naprzeciw Młyna Ruda). Pompowanie kajaka, szybkie drugie śniadanie i można ruszać!

Chciałbym z tego miejsca pozdrowić znajomych, którzy naśmiewali się z mojego pomarańczowego zegarka. Wiecie co? Przynajmniej nie zostawię go na polanie leżącego wśród traw, bo zauważyć go można z odległości dobrego kilometra. A co zrobiłem z czarnymi, niczym nie wyróżniającymi się okularami?

Zostawiłem na Polanie [‘]

Cały szlak z Rogoźna do Obornik ma długość 32 km. Ja jednak zaczynałem z miejsca, od którego do ujścia do Warty miałem ok. 27 km do przepłynięcia.

Po niespełna 0,5 h napotkałem na pierwszą przeszkodę — sztuczny próg. Nie byłem jeszcze pewien jak na takich spiętrzeniach zachowa się skeg (na Kanale Obry nie było okazji, aby to przetestować). Przeszurałem go trochę po betonie, ale został na swoim miejscu. Chrzest bojowy zaliczony pomyślnie.

Kolejny drobny próg czekał na mnie przed mostem drogowym w miejscowości Wełna. Tym razem usypany z kamieni. Wybrałem chyba najgorsze z możliwych miejsc na pokonanie go (co można było ocenić dopiero znajdując się po drugiej stronie), gdyż nadziałem się na dwa ostre kamienie, które skutecznie zatrzymały mój lekki gumowy kajak.

Przyspieszony nurt ustawił mnie prostopadle do biegu rzeki i zaczynałem się zastanawiać, czy nie będzie mnie czekać pierwsze łatanie. Zatrzymałem się przy brzegu, aby obejrzeć kajak. Zaskoczony żadnych szkód nie stwierdziłem, więc można było kontynuować podróż.

Aż do Jaracza Wełna płynie nieco szerszym korytem. Taka zmiana scenerii i różnorodność terenu jest jak najbardziej mile widziana.

W Jaraczu kolejna przenoska przy młynie. To dość interesujące miejsce, gdyż znajduje się tutaj zapora, do skraju której można swobodnie dopłynąć i spojrzeć kilka metrów w dół.

Dalsza część Wełny, prawie do samego ujścia, dała mi się nieco bardziej we znaki. Poziom wody w niektórych miejscach nie był zbyt zadowalający, zdarzyło mi się więc trochę potrzeć dnem o kamienie i znajdujące się płytko pod powierzchnią wody gałęzie.

Z każdym kolejnym szorowaniem dna zaczynałem nabierać coraz większej wiary w wytrzymałość Challengera. Pewnie nie jest to zbyt bezpieczne podejście, bo mogę się na nim szybko przejechać, ale nieco przyjemniej płynie się ze spokojem ducha, wierząc, że nie będę musiał wyciągać łat przy pierwszej lepszej przeszkodzie. Kiedyś w końcu na pewno to nastąpi, ale wiem przynajmniej, że nie muszę się z “oponką” obchodzić jak z jajkiem.

Nadszedł czas na przerwę “obiadową”. Czyli pyszną owsiankę na zimnej wodzie. Mniam! Następnym razem chyba jednak zabiorę ze sobą kuchenkę turystyczną.

Ponownie zatrzymałem się w miejscu, z którego najłatwiej było mi dostać się do dworca kolejowego. Wypompowywanie powietrza i pakowanie kajaka tym razem poszło mi znacznie sprawniej niż za pierwszym razem. Przed spływem zaopatrzyłem się w plecak Sevylora do transportowania kajaków pneumatycznych. Wielkie bydle (130 l), ale przynajmniej łatwiej w niego wpakować sflaczałe pływadło. Aczkolwiek na spływy z dłuższymi spacerami chyba będę zabierać mniejszy i znacznie wygodniejszy plecak.

Patrząc na skeg aż dziw bierze, że nie zgubiłem go gdzieś po drodze… Twarda sztuka! Jeszcze z pewnością niejedno solidne lanie zniesie, a to pewnie już niebawem mu zapewnię.

--

--