Spływ kajakowy Wartą (fotorelacja)

Śrem — Poznań · 47 km · Niedziela, 12 czerwca 2016

Dariusz Kuśnierek
dklog

--

Dość długo zwlekałem z zabraniem się za relację z tego spływu, gdyż nie należał on do najbardziej ekscytujących. Charakterystyka Warty (przynajmniej na tym odcinku) sprawia, że jest to dość monotonna wyprawa. Na trasie brakuje charakterystycznych punktów, które dodawałyby jej atrakcyjności, czy też przeszkód pozwalających na chwilę oderwać się od ciągłego wiosłowania. Jednak przygotowując relację z Baryczy ponownie rzuciłem okiem na zdjęcia z Warty i doszedłem do wniosku, że jest tam kilka ciekawych ujęć, którymi warto się podzielić.

Spływ planowałem rozpocząć w Śremie, oddalonym od Kościana o 30 km. Dostanie się tam okazało się być większym problemem, niż się spodziewałem. Byłem przekonany, że powinienem przynajmniej autobusem do Śremu dojechać i tak rzeczywiście jest… ale jedzie on przez Poznań. Czyli łącznie miałbym do pokonania trasę liczącą nie 30 km, a 90 km. Musiałem zdać się na uprzejmość członka rodziny, który podwiózł mnie na start spływu autem.

Wypłynąłem o 9:30.

Na pierwszy postój zdecydowałem się po 15 km, przed Trzykolnymi Młynami.

Do tego momentu szło mi całkiem nieźle, ale najwyraźniej przerwa trochę wybiła mnie z rytmu, gdyż kolejny odcinek (niecałe 20 km) okazał się najbardziej męczącym na całej trasie.

Wzdłuż rzeki ustawione są znaki informujące, na którym kilometrze się znajdujemy; pokonując ten środkowy fragment trasy miałem wrażenie, że rozmieszczone są w zdecydowanie większych, aniżeli kilometrowe, odstępach.

Druga przerwa (przed Czapurami), posilenie się owsianką z orzechami oraz suszonymi owocami i od razu siły wróciły!

Przed samym Poznaniem zaczęło się robić trochę ciekawiej. Najpierw minęła mnie motorówka, a nieco później dwa tramwaje wodne, które sprawiły, że zaczęło mną trochę na wodzie kołysać.

Mając 1 kilometr do mety zdecydowałem się przetestować płynięcie kajakiem bez skegu. Chciałem przekonać się, czy gdybym go kiedykolwiek zgubił (np. obijając się o kamienie), byłbym w stanie dalej nim płynąć.

Wynik badania: płynięcie jest możliwe, ale mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał w ten sposób dłuższego dystansu pokonywać ;-) Każdorazowe zejście z prostego kursu skutkuje natychmiastowym obróceniem kajaka. Sterowność dmuchawca pozbawionego skegu jest nieporównywalnie gorsza.

Spływ zdecydowałem się zakończyć przed mostem Królowej Jadwigi, na wysokości plaży miejskiej. Z prostego powodu: z tego miejsca najłatwiej było mi się dostać na Dworzec Główny, skąd pociągiem (przed godz. 18) wracałem do domu.

Jak sami widzicie, trasa ta do najbardziej interesujących nie należy, ale mi zależało na ugryzieniu jej od nieco innej strony — wytrzymałościowej. To najdłuższy dystans, jaki do tej pory udało mi się pokonać w jeden dzień. Zdawać by się mogło, że to rzeka o sporym przepływie, więc i spływanie kajakiem do uciążliwych nie powinno należeć, ale prawdę mówiąc, spodziewałem się bardziej wartkiego nurtu. Tak, czy inaczej, 7 godzin wiosłowania (nie licząc przerw) to nie przelewki i można się trochę zmęczyć ;-) ale cieszę się, że mam tę trasę za sobą.

--

--