C jak CD-ROM

Woszczech Rajriś
Dom wytwarzania oprogramowania
2 min readApr 12, 2018
Za dwadzieścia lat dzisiejsza technologia będzie cię interesowała jak zeszłoroczny śnieg

Za oknem pada gęsty śnieg. Leciwy dziadek, krzątając się z kryką po domu, przez przypadek znajduje płytę CD w kartonowym pudle. Kiedy miał czternaście lat, marzył, by wypowiedzieć: „Jak będę stary, to usiądę przy kominku, i opowiem moim wnukom historię o nośnikach przechowywania informacji”.

20 minut później…

— To, czego używaliście dziadku do przechowywania danych?
— Czego to nie używaliśmy! Pominę dyskietki 5,25" i 3,14". Opowiem ci historię płyt!

W latach 90. dwudziestego wieku, zaraz po transformacji ustrojowej, furorę robiły płyty CD. Oryginały były dość drogie, ale w każdym mniejszym czy większym mieście znajdowała się „giełda” (takie bardziej rozbudowane targowisko). Na giełdzie można było kupić muzykę po cenach produkcji. Sprzedawca musiał tylko po godzinach ćwiczyć parkour, na wypadek nielegalnej inspekcji.

— A duże były te płyty?
— Niee! Wielkości wegeburgera. Mieściły kilkadziesiąt minut muzyki czy 650 MB danych… pamięć już nie ta!
— A jak nagrywaliście dziadku dane?

Dziadek wziął krykę i niczym szermierz wycelował w stronę kartonu znajdującego się przy kominku. Z kominka niczym z paszczy smoka wawelskiego buchnął ogień. Wyjmij z pudełka nagrywarkę — poprosił wnuka. Wnuczek wykonał prośbę dziadka. Wyjmując sprzęt, zwrócił uwagę na znajdujący się na nim napis CD-RW.

— Czemu się tak przyglądasz?
— Hm… CD-RW, co to znaczy?
— Read-Write — do odczytu i zapisu. Fajne co? Wtedy to było coś!

Kiedy zbliżał się rok milenijny, koszt produkcji nagrywarek był na tyle tani, że giełdę mógł zastąpić kolega, który posiadał nagrywarkę. Format mp3 stawał się coraz popularniejszy i wypierał muzykę w formacie WAV. Nagle mogłeś pożyczyć koledze tysiące utworów na jednej płycie. Internet raczkował, nie było YouTube’a, Spotify, czy Twittera. Dane zazwyczaj przenosiło się na płytach CD…

– Co było później, dziadku?
– Płyty DVD, BluRay, ale szczerze mówiąc, to ten okres przespałem…

Dziadek rozpostarł się w fotelu, założył krykę za kark, i podskoczył nieco na zajmując wygodną pozycję. Opowiedział historię swojego pierwszego MacBooka.

– No wnuuczkuu… flegmatycznie zaczął dziadek, po czym ziewnął.
– Dziadku, nie przystoi!
– Eee tam! No a było to tak. Koledzy nazywali ten sprzęt skrobaczką do szyb.

Skrobaczka dziadka nie posiadała oczywiście czytnika płyt. Nastała era chmury i dostępności wszystkiego na żądanie. Nie było potrzeby posiadania czytnika. No… o ile nie chciałeś posłuchać płyty ze swojej kolekcji, która nie była dostępna na Spotify.

Robiło się już późno. Gęsty śnieg, który w kontakcie z szybą zdążył się już przekształcić w postać płynną, wprawił dziadka w sen sprawiedliwego. Wnuczek wziął do ręki skrobaczkę i podszedł do okna. Spojrzał na okno, spojrzał na Maca. Sprzętu nie udało się już uruchomić. Przy odwilży nie spełniał nawet roli skrobaczki. Chłopak wzruszył ramionami i głęboko westchnął: do diaska z technologią!

Tak to już jest: za dwadzieścia lat dzisiejsza technologia będzie cię interesowała jak zeszłoroczny śnieg.

--

--

Woszczech Rajriś
Dom wytwarzania oprogramowania

Jestem Woszczech i pracuję w Domu wytwarzania oprogramowania. Będę pisał zupełnie niepoważnie…