Witaj w produktowym limbo! Zarządzanie produktem w małej firmie a wszystkie blogi, porady i szkolenia
Znasz to uczucie? Rozpoczynasz swoją przygodę lub kontynuujesz karierę jako product manager / product owner (na potrzeby wpisu nie rozróżniamy funkcji). Masz duże zadanie przed sobą, albo poprawiasz proces, albo musisz wycenić zmiany, albo <wpisz cokolwiek ze swojego życia produktowego>. Postanawiasz zajrzeć do “internetów” i zobaczyć, jak inni to rozwiązują. Czytasz, czytasz i nie dowierzasz… “Przecież to zajęłoby kilka tygodni, a ja mam 2 dni! I w ciągu tych 2 dni muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy. To nie ma sensu…”
A może inne uczucie? Jesteś w podobnej sytuacji, jak w poprzednim akapicie. Postanawiasz jednak wykorzystać znalezioną metodę, narzędzie czy inne rozwiązanie. Napotykasz produktową ścianę w firmie:
- “fajne, ciekawe, ale musimy robić rzeczy, a nie myśleć, klienci i użytkownicy czekają”,
- “nie mamy czasu tak tego wyceniać, jesteśmy do tyłu z zaplanowanymi zadaniami”,
- “ale to wykorzystują w wielkiej firmie X, a my nie mamy takiej struktury i tylu zasobów”,
- “po co robić takie badania”,
- “dokumentacja jest ważna ale najpierw musimy stworzyć produkt w ramach programu”,
- <wpisz swoje>.
Czujesz to?
Witaj w produktowym limbo!
Limbo to otchłań, część piekła. W produktowym świecie to miejsce, w którym na nic nie ma czasu, trzeba gasić pożary, brakuje ludzi na pokładzie, a wszystkie porady, wpisy z blogów, teorie produktowe nijak nie pasują do codziennych wyzwań. Może się wydawać, że tylko pojedyncze przypadki jakichś “nieogarniętych firm”, najczęściej małych i startupujących. To bardzo mylne założenie. Można nawet powiedzieć, że im większa firma, tym limbo może stać się gorsze. A ty w nim jesteś.
Spróbujmy się z tym zmierzyć.
Niestety, powiedzmy sobie szczerze na początku, w wielu przypadkach twoje wątpliwości lub zastrzeżenia współpracowników i przełożonych są uzasadnione. Trzeba robić, trzeba dowozić, rynek i konkurencja nie śpi, nie ma przestrzeni na filozofię produktową.
Nie jest jednak tak źle, jak może się wydawać. Najważniejsze to przyjąć zasadę “whatever works”, czyli nie ma złych rozwiązań, dopóki działa. Jeśli nie działa, to też dobrze, ponieważ na podstawie informacji zwrotnej możemy wyciągnąć wnioski i spróbować ponownie. To uniwersalna zasada — nie ma różnicy, czy mamy na myśli tworzenie produktu, wdrażanie procesu czy zdobywanie klientów. Ta zasada wymaga jednak sporo wkładu — trzeba zakasać rękawy i działać. Na przekór okolicznościom. Aby jednak nie działać chaotycznie, to warto zastosować popularną metodę 80–20. W tym przypadku 80% czasu myślimy i planujemy, 20% poświęcamy na tzw. egzekucję. Jeśli przyjmiemy odwrotne proporcje, czyli 80% działamy, a 20% myślimy, to nasze aktywności nie przyniosą żadnych rezultatów — ani pozytywnych, ani negatywnych (porażka produktowa potrafi przynieść więcej niż niejeden sukces, ale to temat na inny wpis). Po prostu nasze działania bez planu nie będą mogły zostać zweryfikowane i poprawione. Jeśli to nadal nie potrafi ciebie lub innych przekonać, to odkręcanie decyzji podjętych na szybko i bez analizy zajmuje więcej czasu niż analiza z planowaniem, wdrażaniem i ew. iterowaniem. Lepiej teraz poświęcić X jednostek czasu na przygotowania niż działać bezładnie od razu i poświęcać X*2 jednostek czasu w terminie t+1, aby to odkręcić i zrobić w końcu porządnie.
Powyżej sporo “kołczingu”, ale niestety od tego nie uciekniemy. Możemy to potraktować jako sztampę, oczywistą oczywistość, jednak w wielu organizacjach, niezależnie od ich wielkości czy doświadczenia na rynku, zasada 80/20 planowania-działania ma problemy z akceptacją. Jest ona niezbędna, by zaistniał drugi element wyciągania siebie, produktu oraz organizacji z limbo produktowego.
Wróćmy do zasady “whatever works” oraz niezliczonej oferty szkoleń, poradników, wpisów, guru, narzędzi i frameworków do zarządzania produktem. Jak to ogarnąć? Jak to wdrożyć? Odpowiedź jest prosta: nie da się ogarnąć, nie da się wdrożyć.
Wszystkich i kompletnie.
Da się wdrożyć część i to tylko ich elementy.
Jak podchodzę do nowych projektów, produktów i procesów w organizacji?
Po pierwsze, sprawdzam, co z poprzednich rozwiązań można wykorzystać. Jeśli odpowiedź jest pozytywna, to czy ten element nie potrzebuje modyfikacji na potrzeby danego projektu, produktu czy procesu? Nawet świetnie funkcjonujące podejścia rzadko sprawdzają się jeden do jednego w nowych implementacjach. Potrzebują adaptacji.
Po drugie, jeśli pojawia się luka w dotychczasowych pomysłach, to czas na inspiracje “z sieci” (czy to Internetu, czy znajomych). Zdecydowanie nie można czuć się przeciążonym i traktować znalezionych materiałów jak instrukcji. To wskazówki do znalezienia rozwiązania. Znów potrzebują adaptacji oraz modyfikacji, aby zadziałały w konkretnym środowisku, przestrzeni i grupie.
Chcesz robić dev “po scrumowemu”, ale czujesz, że daily nie mają sensu? To ich nie rób i spotykaj się co 2–3 dni. Nic się nie stanie, jeśli zmiana działa i jest lepiej (dawno uznałem, że mniej spotkań = lepiej). Powinieneś/aś stworzyć kompleksową mapę rozwoju produktu, ale brak czasu, umiejętności, informacji? To znajdź taką wersję, która będzie do zrobienia albo stwórz swoją, wystarczającą na spełnianie swoich funkcji (dla przykładu ja używam prostą now-next-later roadmap, którą modyfikuję na różne potrzeby). Potrzebujesz napisać pełną dokumentację, ale nawet nie masz szablonu na wymagania? Zacznij pisać, choćby w punktach, a wzorzec dokumentu stworzy się sam albo dopasuje się coś z internetów.
Wyrzuć ten lub inny element, włącz coś innego z innej metodyki, narzędzi analitycznych, frameworku produktowego. Testuj i weryfikuj przydatność lub efekt zmiany. Jeśli zapytają cię, w jakiej metodologii pracujesz, to odpowiedz, że wykorzystujesz hybrydowe metodyki, sprowadzające się do “whatever works”. Nie bez powodu, to właśnie tzw. scrum-ban (połączenie scruma i kanbana) oraz scrum-fall (wykorzystanie scruma do codziennej pracy przy planowaniu wdrożeń z klientami w podejściu wodospadowym) królują w codziennym życiu (choć mało kto się potrafi oficjalnie przyznać ;)). Okazuje się, że miks rozwiązań i podejść sprawdza się najlepiej i/lub jest niezbędny do odnoszenia sukcesów (np. klienci branży turystycznej nie mają pojęcia o agile’u i nie chcą zmieniać swojego braku wiedzy, pracując w klasycznym fixed price).
To również konieczne, jeśli nie chcesz zatracić się w limbo produktowym. Małe elementy budują drabinę do wyjścia. Czasem będzie lepiej, czasem powinie się noga, ale trzeba iść do góry.
Powyższy wpis jest także pierwszym szczeblem, by zacząć spisywać sposoby na radzenie sobie z chaosem produktowym. Mam nadzieję, że limbo nie pochłonie mnie na tyle, by na kolejny wpis trzeba było czekać rok. Trzymajmy się w tym limbo!