Candy Crush Saga — jak to mogło się nie znudzić?

Joanna Smolińska
Gry i komiksy
Published in
6 min readNov 30, 2018

Odpalam Candy Crush Saga pierwszy raz. Wcześniej widziałam znajomych pochłoniętych tą grą, lub mówiących jaka to jest super-hiper-fajna i najlepsza, też macie tych znajomych? Przy takiej sławie (użytkownicy rozegrali już ponad bilion partii!) ciężko się dziwić, że jest to jedna z najbardziej dochodowych gier w Play Store. Została wydana w 2012 roku przez King.com i nadal zdobywa serca nowych użytkowników. Pobranie jej jest darmowe, więc łatwo skosztować i dać się wciągnąć do tego lukrowego świata.

Kilka faktów, którymi może pochwalić się Candy Crush Saga.

Od razu zostaję zbombardowana natłokiem ociekających cukrem obrazów, dźwięków i zdarzeń na ekranie mojego smartfona. Połyskujące kolorowe cukiereczki, kwiatuszki, pasiaste dyspozytory łakoci , teatrzyk pastelowo-kolorowych marionetek z różanymi wypiekami na policzkach i czekoladowo-truskawkowymi w rękach wprowadza mnie w pierwszy rozdział. Otumaniona ogromem bodźców przesuwam podświetlony cukierek, tak by stworzył pierwszą trójkę łakoci w danym kolorze. Niepewna co mnie czeka dalej, podążam za komputerem wskazującym połączenia i rejestruję informacje przekazywane przez marionetkę-samouczka. “Brawo! Udało mi się przejść poziom za pierwszym razem!”, deszcz wielkich liczb, przez ekran przepływają żelkowe rybki zdobywające bonusy, dostaję trofea, połyskujące korony, smaczne nagrody i doładowania, kolorową ramkę wokół awataru (którym jest uśmiechnięty kotek), wystrzeliwują dwa tuziny złotych gwiazdek, złote monetki wpadają do złotej świnki, paski bliżej nieokreślonego postępu w zaskakującym tempie zapełniają się brokatowym kolorem, wystrzeliwuje konfetti — jestem pierwsza na kilkunastoosobowej liście rankingu,“słodko!” i mnóstwo innych lukrowanych słów pochwały, “gram dalej”. Po trzech poziomach silę się by przestać słuchać podświetlanych wskazówek, nie rozumiem dlaczego nadal ktoś próbuje rozwiązać tę zagadkę za mnie.

Bardzo szybko wprowadzane są rozwinięcia mechaniki “match three”. Połączenie większych ilości i innych konfiguracji jednokolorowych składników produkuje łakocie o specjalnych możliwościach. Pojawiają się galaretki, w których wybrane cukierki są uwięzione na początku rundy oraz owoce i orzechy do przetransportowania na dół planszy, która zaczyna przybierać nowe, utrudniające sprawę, kształty. Wciąż się mylę co było moim zadaniem — zdobycie danej puli punktów, przetransportowanie produktów czy pozbycie się całej galaretki. Gubię się, bo to wszystko dzieje się jednocześnie i tak szybko.

Wreszcie na 13-tym poziomie gra doprowadza mnie do przegranej. Nie ma triumfu i tryliona zdobyczy. Myślę sobie “słuucham, mi się nie udało?”. Szybkim kliknięciem pomijam możliwość wykupienia wskazówki, ponawiam próbę przejścia poziomu i z zaciekłością ignoruję podpowiedzi aplikacji. Spędzam kilka minut wyciągnięta na kanapie szukając odpowiadających mi opcji, byleby tylko osiągnąć zadany cel. Komputer sugeruje smakowite opcje połączenia czterech, ba, pięciu cukierków za prawdopodobnie sumę punktów jakiej jeszcze nie widziałam, ale wiem że zostało mi kilka ruchów i jeszcze trzy cukierki w galarecie!

Odważę się stwierdzić, że ta gra jest niewinnym przebraniem dla hazardu (nie ja pierwsza). Przez wiele rozgrywek pod rząd wpędza w złudne przekonanie o kontroli nad koleją gry. Po fali sukcesów trafia się ta runda, którą powtarzasz trzy razy i dochodzisz do niczego, wykorzystując wszystkie kilkadziesiąt ruchów, a wiesz, że zrobiłeś wszystko najlepiej jak to było możliwe. Bam! Przy czwartym rozegraniu cukierki ułożą się tak korzystnie, że po siedmiu ruchach będzie po sprawie, dostajesz swoje naście bonusów i karmisz słodką owieczkę zebranymi żelkami. Już nie wiesz czy się cieszyć. Być może jest to mało sprytnie zaprojektowany rubber banding mający nie pozwolić graczowi porzucić gry. Chociaż, oczywiście, możliwa jest utrata wszystkich swoich żyć, karana wyznaczonym czasem, który należy odczekać by móc wrócić do gry, co rzekomo zaostrza apetyt na kontynuację. Dla przykładu cztery razy z rzędu przegrałam 51-szy poziom. Okazało się, że w przeciwieństwie do rund, które wcześniej powtarzałam, cukierki nie były tu losowane za każdym razem na nowo, a ustawione na stałe w jeden sposób. Widocznie twórcy bardzo chcieli by gracz zaczął od pierwszej podświetlanej propozycji i nauczył się, jak najłatwiej walczyć z wprowadzoną tu pierwszy raz do rozgrywki czekoladą. By móc wrócić do gry musiałam odczekać 15 minut.

Zauważyłam również, że doszłam do momentu gry, gdzie dla przebicia niekorzystnej losowości w części poziomów potrzebne są dodatkowe doładowania — tutaj mamy ukryte mikropłatności. To co się dostanie za swoje “sukcesy” może często nie wystarczyć — po prostu niektóre poziomy są zaprojektowane tak że najczęściej się nie da, no po prostu nie da.

W czasie gry w Candy Crush Saga czuję się jak w długie wieczory spędzone z przyjaciółmi na grze w kości. Każdy wypracowuje swoje techniki, wylicza jakie działania się najbardziej opłacają, raz czujesz, że trzeba grać va bank, a zaraz kości nie chcą Ci wyrzucić nawet tych 50-ciu punktów. Bo przecież to są tylko kości, nie panujesz nad nimi ani trochę! Nie panujesz nad tym w jaki sposób ułożą Ci się cukierki na planszy! Takie przegrywanie uczy planować swoje ruchy na kilka wprzód, ale pokazuje również, że i tak możesz przegrać, bo cukierki akurat zajęły niekorzystne pozycje. Gra posiada jedynie system przetasowania kiedy nie masz możliwości żadnego ruchu. Jeżeli raz za razem są możliwe ruchy nieopłacalne i bezsensowne względem celu tury, trudno, przegrasz.

Wyznam, że kompletnie nie odpowiada mi gra Candy Crush Saga. Nie powiedziałabym, że nie należę do grupy zagadkolubnych graczy, w końcu jednocześnie zachwyciłam się Saperem,w którym nic oprócz pierwszych kilku kliknięć nie jest losowe. Po około 25-ciu poziomach wracanie do Candy Crush Saga było dla mnie ciężkie, przez miesiąc ostała się na moim telefonie tylko przez świadomość, że muszę przejść jak najwięcej, by móc się wypowiedzieć. Nie pomogły nawet częste powiadomienia push, ani żadne z wielu wydarzeń (w tym okolicznościowych,np. Halloweenowych) stawiających specjalne zadania nagradzane wyjątkowymi trofeami, doładowaniami, ulgami. Raz, po kilku dniach zapomnienia o grze, dałam się skusić ofercie dwóch godzin bez limitu żyć (bałam się dojść do momentu kiedy to gra mi powie, że muszę zrobić sobie przerwę), ale i tak wytrzymałam tylko godzinę i piętnaście minut.

Jestem w stanie zrozumieć fenomen i sukces tej gry, każdy zainteresowany może przeczytać jedno z wielu rozważań specjalistów. Doskonale widzę, że ta gra została zaprojektowana tak, by uzależnić gracza i spieniężyć to. Uzależniony gracz może przejść dwa tysiące słodkich poziomów nie słabnąc z nadmiaru cukru, a wręcz ochoczo płacić za to, by móc szybciej zobaczyć cały ten świat. Dzisiaj polecam Wam raczej sześć zwykłych kości do gry, kilkoro przyjaciół, być może dobre wino do tego, ah no i stół, choć na kanapie lub podłodze z kocykiem też działa. A gdybyście się obawiali tego momentu zwątpienia w celowość zabawy z losowością, który u mnie się pojawiał notorycznie w przypadku Candy Crush Saga — przygotujcie sobie planszę do Chińczyka, wchodzicie na zupełnie inny poziom zabawy, no i można zbijać pionki!

I strzeżcie się, bo na wasz los czyha świeżutkie,wydane miesiąc temu, Candy Crush Friends Saga!

--

--