Recenzja „Snatcher”
„Snatcher” jest japońska gra przygodowa, wydanym przez Konami. Początkowo tytuł był dedykowany na kultowe komputery PC-8801 i MSX2. Jednak zachodni gracz musiał czekać na nią aż szczęść lat, gdy w 1994 roku pojawiła się anglojęzyczna wersja na konsole Sega CD. Gra nie zyskała, w tamtym czasie, zbyt wielkiej popularności w stanach, mimo tego, że klimatem bardzo blisko było jej do zachodnich produkcji. Ta cyberpunkowa przygodówka czerpie mocno z amerykańskich filmów science-fiction lat ’90. Nie zdziwi więc fakt, że za reżyserią i scenariuszem „Snatcher’a” stoi Hideo Kojima (twórca Metal Gear), który otwarcie mówi o swojej miłości do Blade Runnera, Terminatora i powieści Dick’a.
Akcja gry toczy się w roku 2042, pół wieku po „Katastrofie” (The Catastrophe), w której na skutek użycia przez naukowców broni biologicznej Lucifer-Alpha, zginęło 80 procent ludności Eurazji. Na gruzach starej cywilizacji, ocaleni zbudowali zaawansowane technologicznie miasto, Neo Kobe, i to właśnie tam rozpoczynamy naszą przygodę. Wcielamy się w Gillian’a Seed’a, nowo zatrudnionego członka organizacji zwanej J.U.N.K.E.R, której celem jest eliminowanie Snatcherów. Są to humanoidalne organizmy, które kradną cudze tożsamości, by żyć między ludźmi (brzmi znajomo?).
Gra ma konstrukcję interaktywnego filmu, czy raczej sekwencji animowanych obrazów. Cała nasza interakcja z postaciami i otoczeniem sprowadzać się będzie do wyboru jednej z pięciu opcji (Look, Investigate, Talk, Ask, Move). Treści wyborów będą nieraz nieznacznie ulegać zmianie, jeśli sytuacja, w jakiej zostaniemy postawieni, tego wymaga. Rozgrywka przywodzi więc na myśl rodzimy gatunek autora, visual-novel, z tym, że poszerzone o kilka dodatkowych elementów. Jednym z nich będzie prosta symulacja strzelania (jeden przycisk obsługuje zmianę celownika na 9-planszowej tarczy, drugi-strzał), którą będziemy musieli wykorzystać kilka razy w grze.
„Snatcher” pod względem fabularnym, mocno odbiega od znanego z japońskich „gier wizualnych” kanonu. Rozmowy z przedstawicielkami płci pięknej zostały zastąpione przez wątki detektywistyczne oraz sensacyjne. Jednak znajdą się i tu elementy fan servis, czy brutalnośc w stylu gore.
Mimo dość luźnej formy (gra nie wymaga od nas refleksu, głównym celem jest śledzenie fabuły), przyjdzie nam kilka razy wysilić swoje szare komórki. Nigdy nie wiadomo, kiedy twórcy będą wymagali od nas przytoczenia jakiegoś faktu z przeszłości, wykorzystania informacji uzyskanej podczas rozmowy z inną postacią, czy przywołania z pamięci numeru telefonu osoby, z którą chcemy się skontaktować. W tym celu wykorzystano możliwość skorzystania z pojawiającej się przy obrazku klawiatury.
Największą siłą gry jest fabuła. Nie odbiega ona daleko od tego, do czego przyzwyczaił nas szeroko rozumiany kanon amerykańskiego kina sc-fi lat ’80, jednak wciąż stanowi dobrą rozgrywkę i (co najważniejsze) wciąga. Również futurystyczne lokacje dobrze wpisują się w klimat opowieści. Niestety z perspektywy czasu, kwestie wypowiadane przez bohaterów mogą wydawać się zbyt przesadzone, a najbardziej naturalnie i ludzko wypada… robot, Metal Gear (tak, imię wybrane przez Koijomę nie przypadkowo). Dużo tu humoru, interesujących zwrotów akcji i różnego rodzaju nawiązań, skierowanych do popkulturowych geeków (m.in. klubowicze w maskach postaci z gier, czy pojawiająca się, w humorystycznym kontekście, konsola Sega CD). „Snatcher” daje również graczowi bardzo duże możliwości, jeśli chodzi o interakcję z otoczeniem, nawet jeśli nie będzie miało to ścisłego związku z przejściem fabuły (np. możemy zaczepić obcą dziewczynę na ulicy). Dodatkowym atutem są również niezwykle liczne cut scenki, w których zamiast dialogów wyświetlanych pod obrazkiem, będziemy mogli usłyszeć zdubbingowane kwestie, wypowiadane przez bohaterów.
Niestety gra może również budzić irytację. Niejednokrotnie przyjdzie nam „błądzić” po lokacjach lub zwyczajnie „utknąć”. Zadania nie ułatwi nam fakt, iż jedną komendę trzeba będzie powtórzyć (nieraz nawet 7 razy z rzędu!), aby uzyskać cenną dla nas wiedzę i ruszyć fabułę dalej. Oprawa muzyczna również nie pomaga. Motywy są bardzo krótkie (i niestety nieliczne). W momencie gdy przyjdzie nam spędzić 20 min w jednym miejscu przy zapętlonych i wrzynających się w mózg dźwiękach (Jingle Bell w wersji 8-bitowej trafia do mojego top 5 najgorszych growych trucków), możemy poczuć się zniechęceni.
Podsumowując: „Snatcher” to dobra i wciągająca rozrywka na wiele godzin. Gra daje satysfakcje i niejednokrotnie prowokuje do głębszych rozważań filozoficznych. Polecam odświeżyć sobie ten tytuł, zwłaszcza wszystkim faną science-fiction.