Destiny Alpha — pierwsze wrażenia

Jarałem się

6GhosT9
jaduch
5 min readJun 13, 2014

--

Nie ma co ukrywać — Destiny jaram się od pojawienia się w sieci pierwszych trailerów. Obietnica wielkiego świata, dość nietypowy tryb gry łączący w sobie trochę MMO, ale przede wszystkim FPS (które uwielbiam, ale o tym już pisałem wcześniej) z dodatkiem czary mary i w ogóle jazda na maksa. Kilka tygodni przed E3 pojawiły się jakieś kolejne gameplaye i niestety miałem wrażenie, że gra jest zdecydowanie mniej dynamiczna, niż mi się wydawało na początku.

Z przerażeniem poczułem podobieństwo do Halo, do którego lata temu się strasznie zraziłem. Tak, wiem — grałem wtedy na pececie w jakiś nieudolny port, który po przyzwyczajeniu do prawilnych FPS-ów był po prostu zamulaczem. Żeby obrócić postać o 180 stopni, musiałem ze dwa razy myszką śmignąć po podkładce (może miałem za małą podkładkę, a może myszka miała za słabą czułość, ale w innych gierkach było normalnie! :/). Zatem do kolejnych doniesień o Destiny podchodziłem już z coraz większym dystansem.

E3

Wtem na prezentacji Sony ogłoszenie, że owszem planują betę w sierpniu, ale jeżeli nie chcemy tak długo czekać, to robią wjazd na chatę z alphą dostępną od 12 do 15 czerwca. Oczywiście zapisałem się na stronie, ale w czwartek dostałem maila bezpośrednio od Playstation z kodem. Nie mogłem się doczekać wieczoru. Ale wreszcie przyszedł czas na odpalenie gierki i oczywiście streaming na Twitchu.

Jaram się

Grałem trzy godziny. Pół godziny od odpalenia Destiny zobaczyłem, że w tym samym czasie gra mój kumpel z Won’t be fixed. Szybko dołączyłem do niego i okazało się, że akurat bierze udział w krótkim “evencie” zniszczenia uzbrojonego mechanicznego pająka. Pomogłem mu, razem z kilkoma innymi graczami i później już biegaliśmy po “Starej Rosji” we dwójkę (bo reszta graczy się rozpierzchła po innych rejonach).

Smutne jest to, że pierwszy raz od zakupu PS4 miałem okazję pograć z kimś przez sieć i z pewnością rzutuje to na moją ocenę Destiny, bo gra ze znajomymi to jakieś +100 do zabawy, ale kurczę — ja się bawiłem świetnie. Już przy pierwszych kilku krokach moje wątpliwości związane z podobieństwem do Halo się rozwiały — tzn. nie było tak wolno, jak się bałem, że będzie. Nie wykluczam też tego, że się po prostu przestawiłem, bo przecież wszystkie konsolówki są zdecydowanie wolniejsze od swoich PC-towych odpowiedników.

Co w Destiny jest fajne?

Po pierwsze — spotykanie innych graczy podczas rozgrywki. Super jest to, że gdy idę sobie w poszukiwaniu nowej misji, na mapie pojawia mi się jakiś gracz (lub cała grupa) i jednym kliknięciem możemy stworzyć team i dalej biegać razem. Stwarza to poczucie wspólnoty i znacznie ułatwia wspólne rozgrywki, a o to przecież w Destiny chodzi przede wszystkim.

Po drugie — rozwój postaci — pierwsze kilka poziomów wbija się w pół godziny, ale już przeskoczenie z piątego na szósty poziom nie jest takie proste i zajmuje trochę więcej czasu. Podoba mi się to, że z każdym poziomem dostajemy nową umiejętność (wydaje mi się, że dalszy ich rozwój jest uzależniony od tego, jak często z danego skilla korzystamy), mamy oczywiście plecak, w którym zbieramy sobie różne przedmioty, które wypadają z przeciwników albo rosną w przypadkowych miejscach (zebrałem ze trzy połyskujące krzaczory — jeszcze nie wiem po co, ale wiecie jak jest — zbieractwo mocno grane).

Po trzecie — misje poboczne (a raczej te “z zaskoczenia”). Właściwie to grając przez chwilę — poza samiutkim początkiem, przez który prowadził mnie głos Petera Dinklage’a, czułem, że nagle wlazłem w otwarty świat i straciłem powiązanie z głównym wątkiem historii (chyba że on po prostu zanika albo tak jest zbudowana alpha) i ostatecznie zająłem się wypełnianiem misji pobocznych. Większość otrzymuje się po aktywowaniu beaconów świecących na zielono, ale najciekawsze pojawiają się z zaskoczenia.

Raz miałem taką sytuację, że przechodziłem obok jakiejś jaskini (warto tam zaglądać, bo czasem można się natknąć na skrzynie z kasą), a ze środka wyłonił się jakiś potężniejszy przeciwnik, za którego głowę została ustalona nagroda. Nie dałem mu rady — kiedy prawie udało mi się go zdjąć, zaczął uciekać. Tego się nie spodziewałem i z wrażenia wystrzelałem w niego ostatnie naboje i tyle było z nagrody. :/

Podoba mi się jeszcze to, że przeciwnicy chowają się za przeszkodami — to oczywiście malutki zaczątek “inteligencji”, bo są różne rodzaje przeciwników, ale wszyscy działają bardzo podobnie. Mają kilka swoich “ruchów” do wykorzystania i po tych trzech godzinach żaden z nich mnie niczym raczej nie zaskoczył (poza przypadkiem opisanym powyżej).

Co w Destiny jest wyzwaniem?

Wspomniane wyżej naboje. Najgorzej jest na początku, kiedy trafiamy na jakiegoś mocniejszego przeciwnika — łatwo jest wystrzelać wszystkie magazynki, a umiejętności dodatkowe jeszcze nie są na tyle rozwinięte, żeby faktycznie pomóc nam w pozbyciu się przeciwnika. Co wtedy? Zostaje nam dać się zabić, respawn niedaleko, ale z pełnym magazynkiem. Prawdopodobnie tracimy część kasy i punktów doświadczenia, no ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz?

Druga rzecz to przeokrutnie wolno ładujące się “czary”. Piszę w cudzysłowie, bo to raczej są specjalne umiejętności naszej postaci i polegają na wyładowaniach elektrycznych generowanych przez strój niż na “magii”. Ja wybrałem sobie postać, która ma po pierwsze granat. On zamiast razić wrogów falą uderzeniową — po uderzeniu w ziemię tworzy wokół siebie kulę, która unieruchamia przeciwników i zadaje im ciągłe obrażenia. Wszystko fajnie, tylko jak nie trafimy, to na następną musimy czekać ze dwie minuty. To bardzo dużo. Jeszcze dłużej musimy czekać na naładowanie się odblokowywanego chyba na czwartym poziomie “supernaładowania” (każda postać ma inne). W moim przypadku to też jest coś w stylu wybuchowej kuli, ale o dużo większym polu rażenia i znacznie większej mocy. Znowu — jak nie trafisz, to czekasz 5–10 minut. :/

Co w Destiny jest słabe?

Zanim przeczytacie — pamiętajcie, że mówimy o wersji alpha gry, więc do finalnego produktu jeszcze daleko — nie wiemy, które z tych rzeczy będą naprawione, a co jest po prostu założeniem twórców.

Po pierwsze — słabe jest to, jak przeciwnicy giną. Nie ma takiego poczucia, że faktycznie udało nam się wybić kilku przeciwników np. granatem (z prawej strony pojawia się liczba zdobytych punktów doświadczenia, ale to trochę za mało). To bardzo “miękka” wada — może to podkręcą — a może po prostu się przyzwyczaję.

Po drugie — schematyczne misje poboczne. Chyba na własne życzenie wyrwałem się z głównego wątku gry i grając z Jackiem, zaczęliśmy trochę bez ładu i składu łazić w poszukiwaniu misji do wykonania. I niestety są one strasznie wtórne — wiele z nich wymuszało na nas chodzenie w kółko po tych samych lokacjach, walkę z tymi samymi przeciwnikami (pojawiającymi się w dokładnie tych samych miejscach — skryptowanie godne typowych MMO).

Zabawne, że jak Jacka odłączyło, to akurat mi się trafiła taka, która zmusiła do odkrycia nowego miejsca (gdzie poleciałem lewitującym pojazdem przywoływanym na życzenie — fajny dodatek!). Tutaj zaczęło się już ciekawiej, ale niestety schemat już się zdążył utrzeć. ;)

Tak czy nie?

Po raczej słabym spotkaniu z Battlefield: Hardline (strasznie chaotyczny), Destiny okazało się bardzo fajną zabawą. Czuję, że spędzę na nim znacznie więcej czasu, a alphę wykorzystam na ile się da. Muszę przyznać, że i tak jak na wersję alpha, to gra wygląda całkiem dobrze i nie zauważyłem zbyt wielu błędów.

Ostatecznie jestem na tak.

8/10

Fot: Bungie

--

--

6GhosT9
jaduch

Geek, willing to meet new people. Gadget lover, excessive Internet user... I’m creative, full of energy, and spreading optimism!