Podsumowanie 2020

Krzysztof Kempiński
kkempin’s dev blog
21 min readDec 29, 2020

W ramach podcastu “Porozmawiajmy o IT” miałem okazję wraz z Grzegorzem Kotfisem podsumować rok 2020 w IT.

Posłuchaj naszej rozmowy w wersji audio 🎧 👇

Cześć! Dzisiaj w podcaście goszczę Grzegorza Kotfisa. Programistę, ojca, męża, twórcę podcastu Dev Session, autora wielu inicjatyw w polskim IT. Myślę, że osobę rozpoznawalną. Tak jak sobie sprawdziłem, mieliśmy okazję porozmawiać grubo ponad 2 lata temu, właśnie tutaj w podcaście. W październiku 2018 roku. Wow! Wydaje się to strasznie dawno temu. W odcinku nr 19., a teraz nagrywamy 99., więc 9 nas prześladują.

Cześć Grzegorz! Bardzo miło mi gościć Cię ponownie w podcaście.

Cześć Krzysztof! Dzięki wielkie za zaproszenie. Witam przy okazji wszystkich słuchaczy podcastu Porozmawiajmy o IT.

Tak się zdarza, że nagrywamy ostatni podcast w tym roku, w roku 2020. Oczywiście nie może się odbyć bez jakiejś próby podsumowania tego, co było dziwnego w roku. Nie tylko dziwnego dla całego świata, ale również dla IT, bo to wiadomo, że nie jest to branża w żaden sposób funkcjonująca niezależnie, ale powiązana ze wszystkim, co się dzieje wokoło.

Sporo z tych rzeczy, które się działy wokoło przenosiły się na samą branżę, dlatego zaprosiłem dzisiaj Grzegorza, żeby porozmawiać, żeby podsumować, w jakiś sposób skonfrontować nasze spojrzenia na to, co się w tym naszym poletku IT działo.

Od czego, myślisz Grzegorz, możemy zacząć?

Możemy powiedzieć, że w tym roku działo się naprawdę wiele. To nie będzie żadnym odkryciem, jeśli powiemy, że ten rok był nietypowy dla IT z wielu względów.

Wiemy tutaj, że ten wybuch epidemii koronawirusa wpłynął bardzo mocno również na tę branżę IT na wielu polach. I tych konsumenckich i tych deweloperskich. W sumie chyba ta cała nasza rozmowa się pewnie będzie gdzieś kroczyć, bo mam wrażenie, że COVID miał impakt prawie na większość wydarzeń.

Tak. Tak jak powiedziałeś, to nie są tylko takie kwestie techniczne związane z na przykład takim wzmocnieniem transformacji cyfrowej, z upowszechnieniem się pewnych narzędzi, z pewnym zrozumieniem, że da się za pomocą technologii realizować rzeczy, które wcześniej wydawały się niemożliwe, ale również taki bezpośredni wpływ na nas, jako ludzi pracujących w IT, na nasze otoczenie, na to, w jaki sposób pracujemy.

Może, żebyśmy tak nie mówili bardzo w oderwaniu jakichś konkretów, to zaczniemy od rynku pracy i od tego, jak właśnie sytuacja z COVID-em, w tym roku, nam się przełożyła na uwolnienie pewnych osób na rynku pracy a później, mam wrażenie, że ponownym nasileniu się problemów pracodawców ze znalezieniem nowych pracowników.

Jak najbardziej. To jest dobry temat na początek, myślę. Przez chwilę mam wrażenie, że ta bezpieczna bańka programistów pękła. Co niektórym naprawdę zrobiło się gorąco koło tyłka. Te takie słynne „Jak tam Twoje 30 minut bezrobocia? Jak się czułeś na tym 30-minutowym bezrobociu?”.

U niektórych zapewne wydłużyło się do kilku dni, a może i nawet tygodni. Szczególnie właśnie w marcu, kwietniu, kiedy to wszystko się nasiliło.

Nie wiem, czy Krzysztof widziałeś, jak to śledziłeś, na LinkedInie. Tam, mam wrażenie, że najwięcej się działo. Najwięcej dramatycznych historii. Też programiści, działy HR, wszystko troszkę przystopowało. Szczególnie chyba mam wrażenie, takie projekty, które były w planach, że powiedzmy, zaczynamy coś w kwietniu, nagle w marcu przychodzi taka informacja, nie wiadomo co będzie, gospodarka hamuje. Zrobiło się trochę, chyba, paniki.

W związku z tą paniką nagle na LinkedInie nie pojedyncze osoby, ja wprost widziałem posty, które mówiły o całych teamach szukających pracy. Większe firmy po prostu nawet nie chciały trzymać na tej przysłowiowej „Ławeczce” ludzi, tylko mówili „Słuchajcie, mamy deweloperów. Zestawienie w Excelu, mają takie i takie skille, chętnie Wam ich wyleasingujemy, damy jakkolwiek. Weźcie tych ludzi, oni szukają pracy”. To było straszne. Chyba nikt, nawet z tych osób się nie spodziewał, że coś takiego się może im wydarzyć po prostu.

Tak myślę. Faktycznie wstrząsnęło to nieco branżą. Spotkałem się też z taką interpretacją, próbą interpretacji tego, że takie rzeczy może są potrzebne, bo powodują, że gdzieś to status quo, do którego tak mocno się przyzwyczailiśmy, jest naruszony, musimy zacząć myśleć i działać w sposób trochę niekonwencjonalny, czy w sposób taki nieoczywisty. Straciliśmy trochę taki grunt, może nie bardzo, ale mimo wszystko gdzieś ten grunt zaczął się lekko trząść.

Słyszałem też takie głosy, że tak naprawdę pracę stracili ci najsłabsi, ci, którzy na przykład nie byli potrzebni w projektach, bo byli trzymani na zasadzie „A może się przyda”. Osobiście nie do końca się z tym zgadzam, bo to jak mówisz, też obserwowałem sytuację na LinkedInie, widziałem, że nieraz osoby z wieloletnim stażem, naprawdę dobre, rozpoznawalne, traciły pracę. Oczywiście było to zupełnie niezależne i ta decyzja leżała zupełnie poza nimi, bo to najczęściej różne sytuacje właśnie ekonomiczno-gospodarcze na to wpływały. Wstrząs na rynku pracy jakiś tam był i taka narracja, czy mówienie o tym, że ta branża jest stabilna i przetrwa wszystko. Mam wrażenie, że tutaj trochę rysa na szkle się pojawiła na pewno.

Widzieliśmy, też obserwowałem na LinkedInie wysyp takich postów, często naprawdę bardzo smutnych. Z jednej strony było tego całkiem sporo, z drugiej strony mam wrażenie, że ludzie też się tak trochę zmotywowali do tego, żeby sobie wzajemnie pomagać.

Faktycznie, bardzo fajnie, na LinkedInie niosło się wiele takich komentarzy, czy wiele takich postów, na przykład wskazujących jakąś możliwość, gdzie pokierować swoje kroki dalej, że tu może jest wolne miejsce, że tu może zaaplikować. To też jest fajne. Myślę, że pokazało trochę takiej ludzkiej twarzy tego wszystkiego. Trochę ociepliło tę sytuację. Nie wiem, czy też miałeś okazję coś takiego zaobserwować?

Jak najbardziej. Ten zryw był bardzo widoczny. Potem nawet LinkedIn wprowadził taką opcję, żeby oznaczyć się, że „Open to Work”, taki hasztag i nakładał Ci na zdjęcie coś takiego. Widać było, że jest wzmożona ilość postów i sharowania, polubień. Ludzie po prostu nawet jak ktoś kogoś nie znał, ale widział, że ta osoba w wyniku COVID-u po prostu straciła pracę, szuka zajęcia, to dobra, dam like, bo zwiększa to szanse, powiększa zasięg. Można do tego pracodawcy potencjalnego dotrzeć.

Wróciłbym tu do tych programistów. Rzeczywiście chyba juniorzy, te osoby początkujące, im to występowało, ale mam wrażenie, że seniorzy, którzy odpadli, stracili projekty, pracę, to też była chyba taka rewalidacja czy oni naprawdę są seniorami. Senior to jest koszt dla firmy, duży koszt.

Teraz właśnie widziałem takie ogłoszenie, ktoś oddaje 20 seniorów, czy to rzeczywiście byli seniorzy, czy w tych projektach potrzebne aż byli ludzie z takimi umiejętnościami? Może to było, wiesz, trochę na zapas. Mieliśmy ich w zespole i nagle się okazało, kiedy jest trochę gorzej, że trzeba gdzieś przyciąć. „Dobra, zostawimy dwóch seniorów na pokładzie, czterech możemy oddać i projekt dalej się kręci” to chyba też było trochę zejście trochę na ziemię, sprawdzenie co my tak naprawdę mamy, jakich ludzi na pokładzie, jakich potrzebujemy i przeliczenie kosztów.

Ten zryw był bardzo widoczny. Potem nawet LinkedIn wprowadził taką opcję, żeby oznaczyć się, że „Open to Work”, taki hasztag i nakładał Ci na zdjęcie coś takiego. Widać było, że jest wzmożona ilość postów i sharowania, polubień. Ludzie po prostu nawet jak ktoś kogoś nie znał, ale widział, że ta osoba w wyniku COVID-u po prostu straciła pracę, szuka zajęcia, to dobra, dam like, bo zwiększa to szanse, powiększa zasięg. Można do tego pracodawcy potencjalnego dotrzeć.

Tak, myślę, że niejednemu, niejednej, taka sytuacja gdzieś mogła się przydać tak naprawdę, bo takie zastanowienie się gdzie jestem, czy faktycznie jestem w na tyle ciepłym miejscu, że nie muszę się gdzieś tam rozwijać, nic nie robić, może przełożyć na to, że jednak ta osoba zacznie coś robić.

To jest ważne, myślę, co powiedziałeś, że juniorzy tutaj, albo te osoby, które planowały dopiero wejść do branży w tym roku, one trafiły bardzo niefortunnie. Mimo wszystko firmy zatrzymały te rekrutacje w tym okresie wiosenno-wczesnoletnim. To było bardzo mocne wyhamowanie rekrutacji.

Nawet zmiana pracy nie była taka oczywista. Wyobraź sobie, że jesteś taką osobą, która dopiero co przyszła do firmy, albo zaczęła na początku roku pracę. Możesz się spodziewać, że najprawdopodobniej będziesz pierwszą osobą do zwolnienia, jeśli faktycznie jakieś redukcje będą musiały nastąpić, więc niełatwa sytuacja i dla juniorów i dla tych, którzy dopiero co się załapali w tej branży, mam wrażenie.

Tak, juniorzy tutaj, to było wprost widać gdzieś na forach, grupach, że ten okres odpowiedzi na CV się wydłużył, przestały do nich trafiać jakieś oferty. Firmy weszły na chwile w taki tryb przetrwania.

Mam wrażenie, że to już się skończyło, że mamy to już za nami, że to był taki peak, trochę panika, nie wiemy, co będzie, więc lepiej wygasić rekrutację, zostajemy z tym, co mamy na pokładzie, robimy lekkie redukcje. Może nie redukcje, ale wtedy musimy wynagrodzenie trochę obciąć i jakoś żyjemy, zobaczymy, co będzie po wakacjach. Widziałem, że były plany, że działamy do wakacji, zobaczymy co dalej. To się trzyma, to się kręci dalej. Mam wrażenie, że to tak jak mówisz, to była rysa, która dała niektórym do myślenia, trochę nas sprowadziła na ziemię, ale nic więcej się jakby nie wydarzyło.

Jeszcze tylko Ci powiem o tej zmianie pracy. Dla mnie to był w ogóle okres zmiany pracy, bo podjąłem decyzję, w kwietniu złożyłem wypowiedzenie, że idę na własną działalność. Wyobraź sobie, że myślałem, że jestem szalony, robiąc taki krok, ale byłem trochę pewien, co chcę robić i że to ma szansę, dużą szansę wypalić.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy startuję 1 lipca, na LinkedInie piszę, że odpalam działalność i nagle w tych pierwszych dniach lipca pierwszy, drugi, trzeci post „Ej, ruszam z własną działalnością”, „Ej, zmieniłem pracę”, czyli te osoby, wykorzystały COVID, żeby podjąć jakieś działania. Dla niektórych to był też impuls, żeby pomyśleć, czy to miejsce, gdzie jestem, gdzie się zasiedziałem, to jest dobre miejsce, czy stąd nie można mnie wyrzucić, a może właśnie można? Taką firmę, w której ciepło się siedzi od 5–10 lat, też może coś spotkać złego i nie jest przygotowana na takie sytuacje. Niektóre osoby, które mają jakiś plan na siebie, uznały, że trzeba działać.

Nie, że wycofuję i czekam na lepsze czasy pasywnie, tylko działają aktywnie. Przeszły niektóre osoby do działania i to było widać wprost na LinkedIn i na różnych social mediach.

Dokładnie, dla niektórych to był taki katalizator zmian, mam wrażenie. Natomiast faktycznie, jak sobie teraz spojrzysz na LinkedIna, jak widzę swojego walla, to nie m a tam już tego typu postów, ogłoszeń, że nagle straciłem pracę. Mam wrażenie, że sytuacja odmieniła się diametralnie i w tej chwili, też w projektach, w których pracuję, szukamy programistów i mam wrażenie, że jest jeszcze trudniej znaleźć kogoś sensownego, niż to było przed COVID-em. To była na chwilę taka mała zapaść, a teraz rynek wessał wszystkich tych, którzy się uwolnili od tego rynku pracy w tym okresie wiosennym.

To jest bardziej skomplikowana rzecz, bo pewnie to, że wiele firm musiało przejść tę transformację cyfrową, że zauważono potencjał w różnych narzędziach internetowo-cyfrowych, wpłynął na to, że zapotrzebowanie jeszcze na te usługi IT, już jakby wychodząc poza programowanie, jeszcze się zwiększyło, w związku z tym tych specjalistów jeszcze bardziej brakuje.

To, co ja w tej chwili obserwuję, to jest tak naprawdę pogłębienie się jeszcze tego deficytu takich osób, które faktycznie coś konkretnego potrafią. Nie ma w tej chwili już takich problemów w znalezieniu pracy, niż jak to było jeszcze z pół roku temu na przykład.

Tak, to widać po niektórych tych indeksach rynku pracy, w jakim on jest stanie. Widać, że to IT rośnie. Nagle nie pojawiło nam się kilkudziesięciu tysięcy programistów na rynku, bo skąd mieli się pojawić, skoro juniorzy nie weszli na rynek pracy, to tak naprawdę my nie przygotowujemy nowych programistów, bo skąd mają się wziąć seniorzy? Nie spadną z nieba. Trzeba tych juniorów, midów przeprowadzić przez ten cały proces i zrobić z nich dobrych seniorów.

Były jakieś roszady, były przetasowania, ludzie się polokowali w dobrych firmach, dla niektórych była to możliwość też pozyskania dobrego seniora za troszkę niższą cenę, bo skoro wypadł gdzieś z projektu, to niektórzy bardzo szybko rzucali się na te osoby. Teraz to ucichło. Mam wrażenie, że ten rynek rekrutacyjny wrócił do normalności i dalej się kręci. Była ta rysa i działamy dalej.

Właśnie, działamy dalej. Przeszliśmy na pracę zdalną. Wielu z nas przeszło na pracę zdalną. Dla niektórych to był taki trochę świetlik, ale i takie miejsce, takie coś, do czego wzdychali, do tej pracy zdalnej. Po kilku tygodniach okazywało się, że wszystko się może znudzić, wszystko się może przejeść, nawet 100% praca zdalna, jeśli się nie jest na to przygotowanym, jeśli się nie wie, jak tą pracę zdalną sobie na przykład w swoim domu ułożyć.

Czy COVID też spowodował, według Ciebie, taką katalizację, przyjęcie pracy zdalnej, jako czegoś już normalnego w IT, czy też to niezależnie od COVID, i tak musiało się prędzej, czy później wydarzyć?

Wiesz co, ta sytuacja była zdecydowanie katalizatorem, takim trochę wymuszonym. W firmie, w której pracowałem poprzednio, wcześniej przeszliśmy na taki tryb zdalny, częściowy. Że jeden, dwa dni w tygodniu można pracować zdalnie. To było bardzo fajne. To wielu ludziom pomagało w organizacji życia domowego, w załatwianiu różnych spraw, mogli sobie inaczej ułożyć dzień, nie dojeżdżać do tej pracy. Tu się nagle okazuje, że trzeba trochę dłużej posiedzieć w tym domu. Mnie osobiście takie rozwiązanie odpowiadało, ale szybko się okazało, że ten mój dom nie jest przygotowany do tej pracy zdalnej i podejrzewam, że nie tylko mój.

Siedzenie przy stole jadalnianym, praca na zwykłym krześle, to było fajne przez tydzień, może dwa, ale potem już tyłek, za przeproszeniem, piekł od siedzenia na czymś takim niewygodnym.

Tutaj firmy szybko się przekonały, że da się zorganizować tą pracę zdalną, że to nie jest tak, że ludzie na tej pracy zdalnej się tylko opierniczają, oglądają seriale i nie ma nad nimi, nie mówię o kontroli, ale że te projekty idą, praca posuwa się do przodu mniej lub troszkę gorzej. Jeśli firma nie ma kultury pracy zdalnej i nagle ludzi wysyła i są problemy z podstawową komunikacją, bo były daily meetingi, spotkania, a w trybie zdalnym to nie działa jak w biurze. Nagle trochę duch w zespole spadł, bo siedzimy zamknięci w tych domach. W marcu nie mogliśmy wychodzić na dwór, to trochę jak w więzieniach zaczęliśmy się lekko czuć. Mam psa, więc mogłem wychodzić, ale było różnie.

Fajnie, że można było spróbować tej pracy zdalnej. Niektórzy się przekonali też, że to nie jest dla nich, że nie mają warunków w domu, żeby coś takiego zorganizować na dłuższą metę, ale firmy też mogły spróbować. Trochę to na nich wymusiło, ale spróbowali i mam wrażenie, że nawet jeśli to wszystko się zakończy, a nie wiemy, kiedy to się zakończy tak naprawdę. Część firm jednak pozwoli w jakimś stopniu tym pracownikom pracować zdalnie.

W firmie, w której pracowałem poprzednio, wcześniej przeszliśmy na taki tryb zdalny, częściowy. Że jeden, dwa dni w tygodniu można pracować zdalnie. To było bardzo fajne. To wielu ludziom pomagało w organizacji życia domowego, w załatwianiu różnych spraw, mogli sobie inaczej ułożyć dzień, nie dojeżdżać do tej pracy. Tu się nagle okazuje, że trzeba trochę dłużej posiedzieć w tym domu. Mnie osobiście takie rozwiązanie odpowiadało, ale szybko się okazało, że ten mój dom nie jest przygotowany do tej pracy zdalnej i podejrzewam, że nie tylko mój.

Tak, zgadzam się. To zdecydowanie sytuacja wymuszona. Nie wszyscy byli na to przygotowani. Myślę, że raczej to już zostanie. W sensie to, że zauważyliśmy, firmy zauważyły, że da się tak pracować, że te efekty pracy są sensowne, są jakieś. To zaufanie mimo wszystko jakieś tam jest.

Wiadomo, w takiej pracy zdalnej trzeba polegać na zaufaniu. Ci, którzy próbują wprowadzać 100% kontroling, najczęściej przekonują się, że to po prostu słabo działa, ale w takiej długoterminowej perspektywie, praca zdalna, powiedzmy działa.

Osobiście ponad 6 lat chyba pracuję w ten sposób. Jak gdyby dla mnie to nie była żadna zmiana. W sensie nadal pracowałem w ten sam sposób, natomiast potrafię sobie wyobrazić, że dla wielu to był taki organizacyjny szok wręcz. Przełożenie, przemianowanie różnych miejsc, na przykład w swoim domu, czy mieszkaniu, przeorganizowanie czasu, inne podejście do komunikacji. Dużo zmian w bardzo krótkim czasie.

Myślę też sobie, że z drugiej strony to jest otwarcie jakichś możliwości, bo w momencie, kiedy przechodzimy na pracę zdalną, jesteśmy gotowi do współpracy z firmami z całego świata tak naprawdę. Nasze horyzonty, nasze możliwości są znacznie szersze. Ciekawa rzecz, jeśli chodzi o takie przyspieszenie tej pracy zdalnej.

Myślę, że to nie jest jedyna rzecz, która została przyspieszona przez COVID, bo to, co tak szumnie nazywa się transformacją cyfrową.

Od bardzo małego zakresu, jak w firmach kilkuosobowych, po wręcz urzędy, instytucje rządowe, to też zostało bardzo mocno skatalizowane przez COVID. Mam wrażenie, że ta dobra dla wszystkich, bo osobiście zauważyłem kilka bardzo fajnych, pozytywnych aspektów transformacji cyfrowej. Chociażby działania pod tytułem „E-recepta”, czy możliwość posiadania dokumentów w aplikacji. To są fajne rzeczy, które też przyspieszyły mocno w tym ostatnim roku w Polsce.

Trochę się tylko martwię, że w momencie, gdy zaczniemy wychodzić z tej sytuacji pandemicznej, to gdzieś ta prędkość trochę wytraci, ale zobaczymy. Mam nadzieję, że teraz się utrzyma.

Tutaj ta transformacja cyfrowa była znów wymuszona, ale rzeczywiście to fajnie działało. Sam niedawno zgłaszałem zbycie pojazdu i załatwiłem to w 5 minut przez nasze platformy urzędowe. Byłem bardzo zadowolony.

Z tego można narzekać, że zawsze można się przyczepić, że to nie działa, że interfejs nieintuicyjny, ale i tak się cieszę, że dziś tak wiele spraw już możemy załatwić właśnie urzędowo, że te e-recepty działają, że jest dostęp do tego, nie trzeba jechać do lekarza, tylko mam tę receptę, jeśli ktoś leczy się cały czas na coś i potrzebuje tych leków.

Najbardziej tutaj to kopnęło edukację, ta przyspieszona transformacja i to obnażyło, w jakim fatalnym stanie mamy edukację. Przygotowanie nauczycieli do e-pracy, e-nauczania. To była masakra, co się działo w tych pierwszych dniach.

Nie chcę aż tak dobitnie mówić, że u niektórych wyszedł taki analfabetyzm cyfrowy, ale tak trochę było. Szczególnie u tych starszych pokoleń. To było zderzenie niesamowite. Rozmawiałem z kolegą, który mówi, że jego mama pracuje i załamana była, bo posadzili ją przy biurku, przy bezdusznym monitorze, ona wykłada te lekcje. Całkowita bezradność, brak opanowania narzędzi. Co nie zagrało według mnie też trochę, ale uczymy się, to była pierwsza sytuacja, że w tym pośpiechu, rzuciliśmy się na różne rozwiązania. Nie było takiej pewnej standaryzacji. Ci na Teamsach, ci na Zoomie, tu takie narzędzia, a tu takie. Szkoły same nie wiedziały jak to zorganizować.

Sam również otrzymywałem zapytania gdzie dziennik, gdzie prowadzić, a Google ma jakieś rozwiązania, a Microsoft, po prostu tragedia. Informatycy, którzy się opiekują w szkołach tymi komputerami, albo to są jakieś firmy, to prawdopodobnie oni tam nie spali tygodniami, bo musieli organizować maszyny, konta zakładać. Masakra.

Fajnie, że jesteśmy po tym etapie. Mam nadzieję, że to nie pójdzie na marne. Że jak się wygasi koronawirus, to gasimy komputery, zapominamy loginy i hasła, co to są Teamsy. Mimo wszystko to gdzieś tam już w ludziach zostanie i będą wiedzieli, że jest taka technologia i można z tego korzystać i to nie jest złe.

Powiedziałeś o tych Teamsach. To jest takie słowo klucz, jeśli chodzi o zmiany takie cyfrowe i ogółem rozumiane społeczeństwo. O tych Teamsach wielu z nas usłyszało po raz pierwszy. Nie tylko o Teamsach, bo o Zoomie, o Skypie, to są też takie platformy, które mocno wpłynęły na tej pandemii.

Wiadomo, przeżywały też swoje wzloty i upadki, jakieś różne wpadki bezpieczeństwa w Zoomie, czy też wydajnościowe rzeczy w Teamsach szeroko się odbijało. Z drugiej strony nagle uderzyła w te narzędzia fala nowych użytkowników. Zresztą Microsoft się chyba trochę przeliczył, umożliwiając darmowe dostępy dla szerokiego grona, nie wiedząc ile osób będzie chciało z tego skorzystać. Ale podjęli rękawice i finalnie gdzieś tam faktycznie dzięki takim narzędziom mieliśmy możliwość, namiastkę, chociażby prowadzenia lekcji, spotkań, rozmów z bliskimi, znajomymi. Wszystkiego tego, czego nagle nam zabrakło.

Dzięki temu też mam wrażenie, że ta branża urosła. Oczywiście widzimy końcówkę pod tytułem Teamsy, czy Zoom, ale za tym stoi rzesza ludzi, potężna infrastruktura i tak dalej. Też oczywiście miliony dolarów, nie oszukujmy się. To wszystko gdzieś urosło, to wszystko gdzieś wypłynęło.

Myślę, że to ma dalej później przełożenie, chociażby na ten rynek pracy, o którym mówiliśmy, że tutaj też to zapotrzebowanie rośnie. Pewnie za chwile zobaczymy jeszcze większa fale ludzi, którzy dopiero chcą wejść do IT, którzy usłyszą, że w tych trochę chwiejnych czasach ta branża jest stabilna i tak dalej. To jest takie drzewko, to się wszystko propaguje w dół.

Te narzędzia, te rzeczy, które się pojawiły albo wypłynęły w tym roku, to też jest według Ciebie taki ruch, zmiana, która z nami zostanie, będziemy nadal chętniej komunikować się za pomocą komunikatorów, wymieniać dokumenty cyfrowo? Pytam o to, czy te zmiany w społeczeństwie, już nie mówię między nami, osobami takimi technicznymi, którzy się jak gdyby na co dzień tym zajmują, ale w szeroko rozumianym społeczeństwie.

Jestem ciekaw Twojego zdania, czy te zmiany, które wprowadził COVID w tym obszarze, czy to jest coś, co z nami zostanie, czy nadal będziemy się w ten sposób komunikować, pracować i tak dalej?

Jestem zdania, że zdecydowanie zostanie. Może troszkę w mniejszym stopniu, ponieważ potrzebne nam są kontakty międzyludzkie w realu. To jest straszne, ale podejrzewam, że część ludzi, tak osiądzie w tym cyfrowym świecie, może nawet im się to spodoba, że tak wyeliminują się, że im nie będzie brakować takich normalnych spotkań, że ten cyfrowy świat jest takim substytutem, ale jest ok, kupuje to, nawet fajnie, mogę sobie zmienić tło w kamerce, mogę sobie dać jakiś filtr na twarz, jest super.

Możemy się komunikować i trochę szkoda, ale gdzieś tam ci młodzi, szczególnie młodzi wsiąkną w ten cyfrowy świat i zobaczą, że dobra, to jest ok do jakiegoś stopnia i będziemy w tym. Jeśli miałbym się wypowiedzieć troszkę o tej transformacji cyfrowej tych narzędzi, jeśli chodzi o normalne firmy, nie IT, to zobacz, co się wydarzyło, że nagle takie lokalne firmy musiały się przenieść też trochę zrewolucjonizować cyfrowo i wypuszczają produkty cyfrowe.

Wystarczył po prostu impuls, musiał się może trochę grunt pod nogami zatracić, trzeba było ruszyć trochę móżdżkiem, że da się. Daję jakąś usługę taką lokalnie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebym mógł coś zrobić szerzej, wyskalować się. Może jednak się troszkę zmienić tryb działania, to było widać po restauracjach, co się działo.

Oprócz tego, że zaczęły dowozić, to był taki pierwszy krok, to ja nawet się spotkałem, że jedna restauracja, chyba pizzeria, sprzedawała składniki na pizzę. Jak nie możemy, z dowozem jest problem, bo mamy jednego kierowcę, to kup, chociaż składniki od nas na pizzę i zrób sobie samemu.

Włączyła się więc taka kreatywność, kombinowanie. Chyba jesteśmy najlepszym krajem w kombinowaniu na świecie, Polska. Szczególnie branża turystyczna mocno musiała lawirować, żeby obchodzić różnego rodzaju obostrzenia. Turystyka nie przeniesie się tak szybko do świata cyfrowego, aczkolwiek widziałem wśród zawodów przyszłości architekta, organizatora wirtualnych wycieczek. Jest więc potencjał, da się wiele rzeczy jeszcze naprawdę wymyślić.

Włączyła się taka kreatywność, kombinowanie. Chyba jesteśmy najlepszym krajem w kombinowaniu na świecie, Polska. Szczególnie branża turystyczna mocno musiała lawirować, żeby obchodzić różnego rodzaju obostrzenia. Turystyka nie przeniesie się tak szybko do świata cyfrowego, aczkolwiek widziałem wśród zawodów przyszłości architekta, organizatora wirtualnych wycieczek. Jest więc potencjał, da się wiele rzeczy jeszcze naprawdę wymyślić.

Tak, to jest ciekawe. Mam wrażenie, że pojawiło się sporo cyfrowych produktów. Nam pewnie najbliższe są różnego typu kursy. To, że nie można było już odbywać takich szkoleń gdzieś offline’owych, w tak zwanym „Realu”, spowodował to, że coraz więcej osób spojrzało na internet, jak na takie medium, gdzie być może da się przenieść te szkolenia, kursy, konferencje online.

W pewnym momencie mieliśmy tego strasznie duży wysyp, jakichś live’ów, webinarów, nawet nie mówię o takich płatnych, ale też o tych zupełnie darmowych. Tych materiałów był zalew. Tak naprawdę nie wiedziałem, które mam wybierać, bo mnóstwo było ciekawych faktycznie, ciągle ta fala mam wrażenie, że istnieje.

Też jestem ciekaw, czy to jest coś, co przetrwa, coś, co na stałe się wpisze w internet nie tylko Polski, ale też światowy, że tej wiedzy będzie tam jeszcze więcej. Szkoleń, będzie coraz więcej kursów, produktów cyfrowych i tak dalej, czy też raczej wrócimy po pewnym czasie do sali szkoleniowej, do takich wyjazdów firmowych, gdzie łączymy nie tylko naukę, ale miłe spędzanie czasu i integrację.

Co Ty o tym myślisz?

Powiem Ci, wspomniałeś o tych live’ach. To, co się działo na Facebooku, jak już te firmy różne opanowały te live’y, to powiem Ci, ze sam w akcie desperacji uczestniczyłem w live z nauką tańca i z dziećmi i żona staliśmy po prostu przed telewizorem i uczyliśmy się tańczyć salsy, bachaty, czy inne rzeczy.

Siedział człowiek już drugi miesiąc w domu, nuda była. To była jeszcze taka forma wsparcia tych osób, które wyszły do tego świata online. Jedni pokazywali jak gotować, drudzy jak tańczyć. Modlili się online, tyle rzeczy się nagle działo, transmisje z różnego rodzaju domów, miejsc, żeby tylko móc się spotkać.

Potem naturalnie przyszły konferencje, bo wszystko się skillowało. Zabijano po kolei wydarzenia. Niektórzy jeszcze myśleli „Dobra, może coś się wydarzy, próbujemy organizować”, po czym na tydzień przed jednak nie dało rady. Znowuż pojawiło się zapotrzebowanie na organizację takich eventów online’owych, bo się okazało, że na Teamsach, czy na Zoomie nie do końca, to musi być troszkę fajniejszy charakter. Duże konferencje przeniosły się do tego online’u.

Powiem Ci, że tego nie kupiłem. Mnie ta forma nie przypasowała, szczerze powiem. Mam brać dzień wolny, żeby siedzieć przed komputerem, to dzień jak co dzień i oglądać te prelekcje, to jakby nie jest coś, co mi pasuje. Te kursy online, bo nie dość, że ich było dużo, to pojawiło się jeszcze więcej. Część w odpowiedzi na to, że niektórzy pomyśleli „Ej, trzeba coś teraz zrobić ze swoim życiem. Tu mi się pali biznes, to może szybko się przebranżowię”, czy to do IT, czy na krawcową, fryzjerkę, więc pojawiło się sporo kursów, pojawiło się sporo takiej wiedzy w tym onlinie i myślę, że to jest dobry trend, bo to daje taką możliwość szybkiego zdobycie wiedzy na jakiś temat. To jest fajne, bo nikt nie mówi, że wyuczyłeś się w szkole jakiegoś zawodu, masz to robić całe życie. Dostęp do wiedzy mamy teraz naprawdę niesamowity.

Oczywiście, możemy mówić, że ta wiedza była różnej jakości. Niektórzy dopiero pierwszy raz produkowali kurs, ale pierwsze koty za płoty. Będzie tylko lepiej. Boje się tylko o tę konferencję, bo osobiście chciałbym jednak, żeby spotkać się w realu, nie mówiąc już ile hoteli i ośrodków padło przez to, że nie było konferencji, nie było warsztatów, nie było innego rodzaju spotkań takich firmowych.

Tak, to prawda. Mam taki problem z tymi konferencjami, czy webinarami, że konferencje są najczęściej w ciągu dnia, że tak jak mówisz, zazwyczaj człowiek pracuje, musiałbym sobie wziąć wolne. webinary z kolei odbywają się wieczorami, gdzie ja mam czas bardziej zarezerwowany dla rodziny.

Powiem szczerze, że po całym dniu siedzenia przed komputerem w pracy, nie bardzo chce mi się kolejne godziny jeszcze tam przesiadywać. Natomiast uczestniczę w tego typu konferencjach, tylko i wyłącznie, jeżeli później są dostępne nagrania online. Po prostu wiesz, tych prelekcji, czy wykładów, bo wówczas mogę sobie w dowolnym, dogodnym dla mnie czasie po prostu wybrać te rzeczy, które mnie interesują i sobie powiedzmy obejrzeć je kilka razy.

Nieraz jest tak, że faktycznie te prelekcje nie są dostępne dla wszystkich na jakimś ogólnodostępnym kanale, na YouTubie, tylko dla na przykład uczestników. Nadal jest to sensowne, żeby to sobie zobaczyć, bo tam jest często pigułka wiedzy, fajnie to jest zrobione. Natomiast faktycznie takie uczestniczenie live dla mnie, w tego typu rzeczach, najczęściej odpada. Mam zazwyczaj inne rzeczy do zrobienia w tym czasie.

Tam największym też problemem tych spotkań online jest ten networking, którego po prostu nie ma. Nie ma tego networkingu. Networking na czacie? No przepraszam, raczej nie. Wiem, że te platformy się potem zmieniały i tworzone były jakieś pokoje, gdzie zbierano sobie grupkę osób, to sobie pogadajcie w mniejszym gronie. Szybko zobaczyliśmy, że te live to jest takie coś trochę bez duszy. Przychodzę, siadam przed komputerem, konsumuję, przelecę na czacie, to wszystko, dziękuję, rozchodzimy się. Nie mówię o tym piwku, pizza, jakieś spotkanie w kuluarach, ale brakowało tego pierwiastka ludzkiego w tych livach jednak.

Nie da się zasymulować tej całej atmosfery i otoczki, języka ciała i tego typu rzeczy. Nie da się. Aczkolwiek raz uczestniczyłem, w projekcie na konferencji, która nazywała się „Kariera IT”, zresztą to jest cykliczna konferencja wcześniej. W czasach pre-covidowych odbywała się w wielu miastach Polski.

Oni to oparli na bardzo fajnym software, który działał trochę tak jak gra Simsy. Miałeś swojego awatara, był wirtualny świat, gdzie sobie po prostu chodziłeś, miałeś inne osoby, z którymi mogłeś sobie rozmawiać głosowo. Po prostu podchodziłeś do innego awatara, naciskałeś jakiś klawisz i mogłeś pogadać. To w miarę ok, jakoś tam działało. Nie było tego istotnego elementu, że widzisz tę osobę, widzisz język ciała, ale już jest lepszą namiastką, niż tak jak mówisz czat w pokoju, gdzie każdy może sobie pisać. To nie jest zdecydowanie to samo. Ponarzekaliśmy.

Czekaj, ponarzekamy jeszcze. Prelegenci przecież. Przecież to była katastrofa dla prelegentów. Ile osób narzekało na to, że nie ma sceny, nie ma publiczności, gada do kamery. To było dla nich też coś nowego, dla niektórych traumatyczne przeżycie. Maskotki sobie za kamerami z tyłu kładli, żeby chociaż wiedzieć, że do kogoś mówią. Straszne. To było naprawdę straszne i jest straszne, bo dalej widać, że te osoby chcą występować, chcą mówić, ale im to nie wychodzi.

Bo jak występujesz faktycznie na scenie, to masz taki natychmiastowy feedback, widzisz reakcje publiczności, widzisz czy ziewają, czy może się wpatrują, natomiast przed kamerą to jest totalnie anonimowe. Gdzieś tam nawet takie memy widziałem, że w czasie przed COVID-em wchodził prelegent na scenę i mówi „Cześć, witajcie! Cieszę się, że tutaj jesteście”, a w czasach COVID-owych „Cześć, czy mnie słychać? Mam nadzieję, że tam jesteście”. Wiadomo, są to dwa różne podejścia. Z drugiej strony lepsze to niż nic. Gdyby miało zupełnie nie być tego typu wydarzeń, to też ze szkodą dla wszystkich.

Myślę, że te komunikatory, wydarzenia online, konferencje, to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie chmura. Chmura to jest taki trochę buzzword, wiadomo, że wiele osób różne pojęcia do tego worka wrzuca. Natomiast ogólnie rozumiana chmura, to jest mocna tendencja technologiczna, która od lat się umacnia, pewnie będzie się umacniała, a w tym roku mieliśmy dwa takie potężne wydarzenia związane z chmurą w Polsce, związane z inwestycją gigantów technologicznych Microsoftu i Google, które to firmy zapowiedziały.

Faktycznie, biliardowe wydaje się wręcz inwestycje. Wiadomo, jeszcze trochę czasu pewnie minie i wody w Wiśle upłynie, zanim to się przełoży na jakieś konkretne, bardzo wymierne rzeczy, ale jestem ciekaw, czy według Ciebie chmura to będzie taki mocny trend technologiczny na następny rok, jak Ty widzisz ten obszar technologiczny?

Jak występujesz faktycznie na scenie, to masz taki natychmiastowy feedback, widzisz reakcje publiczności, widzisz czy ziewają, czy może się wpatrują, natomiast przed kamerą to jest totalnie anonimowe.

Nie jestem ekspertem technologicznym od chmury, takim biznesowym, więc powiem bardziej deweloperską, że chmura była, jest i będzie. Czy tam będzie zwiększony wzrost? Pewnie tak, bo widać taką akcelerację jeszcze większą. Przede wszystkim można bardzo szybko postawić jakieś rozwiązania na kogoś w tej chmurze. Więc tam bardzo szybko się kręci. Jeśli mowa o tych inwestycjach, to wiem, że Microsoft, tutaj chodzi chyba o Data Center w Polsce, tak? Że będziemy mieli.

Jak to wpłynie? Podejrzewam, że to wpłynie też trochę tak geopolitycznie. To, że mamy swoje centrum danych tutaj, dla niektórych chmura to było takie „To ja mam gdzieś dane wynosić do innego kraju? Do serwera w innym kraju?”. Pomimo że to nie był tak do końca problem dla większości, ok, były pewne rozwiązania, które prawnie nie pozwalają wynosić danych za granicę, to może być taki lekki, dodatkowy checkbox przy podejmowaniu decyzji, że to jest u nas już w kraju, to czujemy się bezpieczniej.

To też widziałem, że wiele firm zaczęło też marketingowo działać w kontekście chmury, oferować jakieś szersze usługi i przyciągać deweloperów do chmury, „Ej, chodźcie, bo naprawdę jest teraz spora transformacja rozwiązań i potrzebujemy ludzi na pokład”. Tyle ode mnie, jeśli chodzi o chmurę. Jeśli chodzi o inwestycje Google, to nie wiem, co tu się na tym polu wydarzyło, jeśli chodzi o Polskę.

👉 Czytaj dalej na: https://porozmawiajmyoit.pl/poit-099-podsumowanie-2020/

--

--

Krzysztof Kempiński
kkempin’s dev blog

IT expert. Ruby on Rails/iOS/Elixir programmer. Blogger. Podcaster.