Jak rozdrabnianie się przeszkadza mi w życiu

juliaprzejczowska
MoreJul
Published in
4 min readNov 27, 2016

Chyba już dawno wszyscy ludzie sukcesu stwierdzili, że modna jeszcze parę lat temu wielozadaniowość jest do kitu. Że tak naprawdę robienie wielu rzeczy na raz zamiast przyspieszać pracę, jedynie ją zwalnia. Nie chcę wchodzić w szczegóły (choć polecam to wystąpienie na TED Talks o multi- i monotaskingu), ale chodzi mniej więcej o to, że skupiając się na wielu działaniach jednocześnie, w rzeczywistości nie poświęcamy uwagi niczemu.

Jednak jak multitasking ma się do tematu tego tekstu? Otóż, tak jak nie lubię rozdrabniania swojej uwagi, tak ostatnio zrozumiałam, że używanie kilku aplikacji i notesów do organizacji swojego czasu, jest paradoksalnie nie ułatwieniem, a utrudnieniem. Przynajmniej dla mnie. Dlaczego?

Więcej znaczy dłużej

Do niedawna moim stałym zestawem do planowania był notes, w którym zapisywałam pomysły i ważne informacje, Kalendarz Google poświęcony przede wszystkim ważnym wydarzeniom, spotkaniom itd., klasyczny kalendarz — tam znajdowały się terminy wizyt u lekarzy, zbliżające się sprawdziany, deadliny i Wunderlist — tam za to gromadziłam wszystkie zadania, które miałam do wykonania w danym tygodniu, listy filmów do obejrzenia, książek do przeczytania itd.

Choć to nie jest jakiś naprawdę rozbudowany zestaw, to w pewnym momencie zaczęło mnie denerwować, że zamiast oszczędzać czas, to tak naprawdę marnuję go na przeklikiwanie się pomiędzy kolejnymi narzędziami. Stwierdziłam, że denerwuje mnie to rozgraniczenie i zastanawianie się, czy zapisać coś jako task w Wunderliście, czy jako wydarzenie w Kalendarzu Google itd.

Mniej znaczy wygodniej

Dlatego gdzieś w sierpniu stwierdziłam, że czas się przerzucić wyłącznie na analogowe rozwiązania. Mimo paru lat korzystania z aplikacji do organizowania czasu, nigdy nie udało mi się do nich do końca przekonać, bo zawsze mi coś w nich przeszkadzało lub czegoś brakowało.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. W międzyczasie zaczęłam się interesować Bullet Journalem i stwierdziłam, że to idealny dla mnie sposób na prowadzenie notesu/dziennika, zwał jak zwał. Otóż ideologia BuJo jest mega prosta. Kupujecie notes (ja wybrałam MemoBook kupiony w Świecie Książki za 2 dychy) i piszecie w nim. Co? W sumie to wszystko.

Bullet Journal — all in one

Może jeszcze pokrótce wyjaśnię, jak to działa i o co chodzi w tym sposobie planowania. Otóż macie krótki klucz znaków, których używacie do oznaczania zadań (•), zadań wykonanych (przekreślona kropka), wydarzeń (jakiś kolejny znaczek) itd. Wystarczy, że wpiszecie w wyszukiwarkę Bullet Journal i od razu wyskoczy wam krótki kurs, jak tego używać. Choć równie dobrze, możecie to olać i wymyślić własny system znaków. Okay, ale na razie mowa tylko o zadaniach i wydarzeniach, a co z całą resztą, którą też chciałam mieć w jednym miejscu? Cóż, po prostu ją tu wrzucam.

Notes ma to do siebie, że przyjmie wszystko. Dlatego za stworzenie prostego miesięcznego kalendarza (do którego potrzebna jest tak naprawdę linijka i długopis) czy listy ulubionych cytatów nie obrazi się na was, albo nie wyrzuci powiadomienia, że nie obsługuje danej funkcji. I o to chodzi w idei BuJo.

Do jednego notesu wrzucacie wszystko czego potrzebujecie. Nawet jeśli macie ochotę zmarnować jedną jego stronę na rozpisywanie nowych długopisów, to zróbcie to.

Zwycięstwo papieru

Właśnie to jest dla mnie przewaga Bullet Journalu nad jakimkolwiek innym systemem planowania. W tym momencie w jednym miejscu mam dosłownie wszystko, czego potrzebuję. Pomysły na teksty, zadania na dany dzień, zapisane daty sprawdzianów, wydarzeń, listy filmów do obejrzenia, rzeczy do kupienie itd.

Jasne, nie dostaje powiadomienia, kiedy zbliża się ważna wizyta lub nie widzę jakichś zawiłych statystyk na temat mojej produktywności, ale zrozumiałam, że ja ich nie potrzebuję. I tak zawsze wyciszałam wszystkie powiadomienia z aplikacji, bo zamiast przypominać mi o czymś, jedynie mnie irytowały.

Wystarcza mi mój wieczorny nawyk siadania z Bullet Jorunalem w ręce, zapisywania zadań na następny dzień i przepatrywania tego, co mam jeszcze do zrobienia w danym tygodniu/miesiącu. Czuję się niezwykle komfortowo z tym, że mam świadomość, że nic nie umknie mojej uwadze, bo np. danego wieczoru zapomniałam spojrzeć do kolejnej aplikacji, która miała mi np. przypominać o tym, co mam kupić jutro przed szkołą.

Rozwiązanie nie dla każdego

Jednak tak jak zdaję sobie sprawę z tego, że na chwilę obecną jest to idealny sposób organizacji czasu dla mnie, to wiem, że dla wielu jest on niepraktyczny, bo np. nie znoszą zapisywać niczego na papierze (a w dzisiejszym świecie, to już coraz częściej jest norma) preferują mobilne rozwiązania, albo to rozdrabnianie się pomiędzy kolejnymi aplikacjami jest dla nich wygodne i intuicyjne.

Mimo wszystko polecam każdemu wypróbowanie innych metod planowania, niż stosował do tej pory, bo to wyrwanie się ze swoich przyzwyczajeń często okazuje się dobrym pomysłem. Ja dzięki temu zrozumiałam, czego oczekuję od mojego plannera i jak bardzo w mojej organizacji czasu przeszkadzała mi mobilność.

Czucie czasu

Planując zadnia na papierze robię to znacznie uważniej. Nie zliczę, ile razy zapisując zadania w Wunderliście, wpisywałam ich o wiele za dużo, jak na 24 godziny, bo po prostu nie czułam, że to robię. Notując coś, pod konkretną datą najpierw dwa razy myślę, czy na pewno znajdę wtedy czas na zrobienie tego, albo czy naprawdę muszę to zrobić w danym dniu. Dzięki tej chwili na zastanowienie się moja produktywność znacznie wzrosła, bo nie zapisuję sobie 10 rzeczy pod jednym dniem. Teraz zdaję sobie sprawę, że np. jeśli przez cały dzień widzę się ze znajomym, to szansa na to, że jak wrócę do domu o 20, znajdę jeszcze energię na napisanie eseju na polski, jest raczej marna.

Dzięki Bullet Journalowi zaczęłam czuć czas i uświadomiłam sobie, że może ludzie podziwiają osoby, które jednego dnia, są w stanie robią tyle, że nie mają nawet, kiedy przejrzeć Twittera, ale ja nie jestem taką osobą. Jednak to już temat na kolejny post.

--

--