Nie możesz zrobić wszystkiego

juliaprzejczowska
MoreJul
Published in
4 min readNov 29, 2016

Wbrew pozorom, to nie będziesz tekst dołujący tekst. Po prostu chcę być z wami szczera.

Nikt z nas nie może wszystkiego

…jednego dnia. I nie chodzi mi tu o obejrzenie całego sezonu serialu, bo chyba każdy fan serialów (w tym ja), potwierdzi, że jest to wykonalne.

Uwielbiamy czytać o osobach odnoszących sukces, kochamy obserwować ich życie — pełne kolejnych zadań do wykonania i dni, które są coraz bardziej wypchane celami i projektami. Nie ma tam czasu na złapanie oddechu, liczy się tylko efektywność i produktywność, czego więcej nam potrzeba?

Licytacja czasem

I to mnie niepokoi. Ludzie, szczególnie w social mediach uwielbiają licytować się czasem. Przerzucać się ilościom nieprzespanych godzin, kubków wypitej kawy, czasu spędzonego za biurkiem. To narzekanie przybiera trochę wymiar chwalenia się. Patrzcie na mnie! Jest szósta rano, a ja zdążyłam zrobić poranne ćwiczenia, zjeść insta-śniadanie, dostać podwyżkę i odwieźć dzieci do szkoły!

Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic do takich ludzi, szanuję ich pracę i nie mam zamiaru wtykać się w ich życie, bo nic mi do tego. Po prostu wiem, że przez takie przykłady osoby w moim wieku uważają, że chodzenie przemęczonym i niewyspanym jest oznaką odnoszonych sukcesów.

Jasne, ja też często (częściej niż mam ochotę się do tego przyznać) zarywam noc, żeby np. nauczyć się w końcu na ten sprawdzian, który mam za 6 godzin albo nie mam czasu przez cały dzień niczego zjeść, bo ciągle znajduję bardziej naglące sprawy niż głód. Ale dla mnie to jest pewnego rodzaju porażka.

Moim celem jest znalezienie takiego rytmu dnia, żebym nie musiała pędzić przez niego. Chcę mieć wolny czas wieczorem, który spędzę przy dobrej kawie i jeszcze lepszej książce. Czasem lubię odpalić ulubiony sezon serialu, który za chwilę będę już znała na pamięć, ale co z tego.

Mało, ale efektywnie > dużo, ale bez efektów

Właśnie kończę liceum. Przez te trzy lata przechodziłam już przez każdą fazę produktywności. Potrafiłam przyjść do domu, siadać do książek i kończyć naukę o pierwszej w nocy, tylko po to, żeby za pół godziny zabrać się za lekturę, której nie miałam kiedy dokończyć. Bywały też takie dni, gdy robiłam wszystko byle jak i bardziej zależało mi na samym wykonaniu zadania, a nie na efekcie.

Oba te sposoby działania są beznadziejne, ale o ile ten drugi bardzo rzadko mnie dotyczył, to z pierwszym jeszcze do niedawna miałam duży problem. Okazało się, że jak zwykle największym kłopotem byłam ja sama.

Chciałam jednego dnia przed testem zrozumieć i zapamiętać materiał z miesiąca. Wiadome, rzecz wykonalna, ale co z tego, jeśli już po tygodniu pamiętałam z tych wiadomości tyle, że były.

Kończyło się to tak, że faktycznie potrafiłam mieć np. dwa dni, kiedy nie musiałam robić absolutnie nic, ale za to potem, mój dzień kończył się o czwartej nad ranem i to nie przez imprezę (a tylko wtedy jest to w pełni usprawiedliwione).

Złoty środek

W pewnym momencie zrozumiałam, że to nie ma sensu. Taki tryb funkcjonowania może i jest efektowny, ale na pewno nie efektywny. Przynajmniej dla mnie. I dlatego zaczęłam szukać innego sposobu na poradzenie sobie ze wszystkimi moimi obowiązkami. I znalazłam go dość szybko. Wystarczyło trochę odpuścić.

Dlatego teraz, kiedy znów kusi mnie, żeby wpisać sobie dziesięć zadań do wykonania danego dnia, biorę głęboki wdech i zastanawiam się jeszcze raz, czy na pewno nie mogę tego zrobić kiedyś indziej, albo czy to jest aż tak ważne, żebym się tym w ogóle przejmowała w danym tygodniu.

Właśnie przez to tak ważne jest dla mnie w miarę dokładne planowanie. Jeśli wiem, że mam w piątek test powtórzeniowy z języka polskiego, to jeśli w jeden dzień przypomnę sobie cechy danej epoki, następnego pojęcia związane z tamtym okresem, kolejnego pierwszą partię lektur itd., to wtedy zamiast spędzić nad tym 6–8 godzin jednej nocy nad materiałem, wystarczy, że posiedzę każdego popołudnia po godzinie.

Niby w ten sposób oszczędzam tylko jakieś 3/4 godziny, ale ten czas mogę dzięki temu spożytkować np. na obejrzenie serialu, poczytanie książki itp. Do tego jest to o wiele zdrowszy tryb funkcjonowania niż próba zmieszczenia całego tygodnia w jednej dobie.

I jasne, dalej zdarzają się dni, że nie mam szansy na odejście od książek przed północą, ale zamiast mieć takie sytuacje średnio 2/3 razy w tygodniu, mam może 5 razy w miesiącu. I od razu jakoś łatwiej pogodzić ze sobą kolejne rzeczy.

Dlatego następnym razem, kiedy będzie chcieli być super-produktywni i nie mieć nawet godziny wolnego przez cały dzień, to zastanówcie się, czy naprawdę nie da się rozegrać tego inaczej.

A tymczasem żegnam się z wami, zawijam się w koc i odpalam serial, bo czymś, co rozwala wszystkie plany, jest choroba. I wtedy już nawet ja składam broń i grzecznie zapominam o próbach zrobienia czegokolwiek. Czasem tak też można.

--

--