Kawa parzona na zimno
Hmm, słowo “parzona” trochę tu nie pasuje, bo nic na ciepło się nie robi. Ale jak powiedzieć, “naciągana”? To brzmi nieco negatywnie…
Lato przeszło, a mnie jakoś nie udało się przeprowadzić testu “parzenia na zimno”. Trochę mnie odstraszał sprzęt, bo wyglądało na to, że nie złożę w domu nic, co by przypominało konstrukcje widoczne w sieci. Pomijając drobny szczegół, że nie miałem gdzie trzymać tego ustrojstwa. Potem jednak trafiłem na opis, w którym autor wykorzystał pojemnik podobny do tego z Muji. A skoro miałem w domu wszystkie elementy, zabrałem się do pracy.
Kawę zmieliłem bardzo grubo, żeby uniknąć odrobinek w naparze, a także żeby nie przesadzić z mocą napoju. Wsypałem do filtra (mam taki dodatkowy, z bardzo gęstą siatką) porcję kawy mniej więcej dwa razy większą niż do kafetki. Do tego woda (2 litry) i całość odstawiona na bok na dobę.
Po tym czasie, dość niepewnie, nalałem sobie niewielki kubeczek… I pycha! Wspaniała kawa na zimno, pozbawiona goryczki i nie wymagająca cukru ani mleka. No i od razu wielka porcja.
Ze względu na zimę nie będę w najbliższym czasie tego powtarzał, jednak z nadejściem ciepłych dni wracam do tego sposobu natychmiast. Będzie świetnie.