The Division - Year One

maeg
ntte
Published in
6 min readMar 5, 2017

8 marca, czyli za trzy dni, The Division stuknie pierwszy rok. Rok wielu problemów i niewielu sukcesów. Rok powtarzanych przez devów błędów. Pozostaje on wciąż grą bez celu, bez prawdziwego endgame’u. Przez ten rok miałem kilka przerw w graniu, ale kilka setek godzin w grze i tak spędziłem.

Pamiętacie jeszcze cały ten hype na The Division? To co działo się przy okazji zamkniętej i otwartej bety? Był ogromny. Massive pokazało nam wtedy wycinek najlepszej części gry. Dwie misje fabularne, Dark Zone i lewelowanie. W pełnej wersji misji było więcej i to jeszcze jeszcze lepszych, droga do 30 poziomu była otwarta i cały Dark Zone stał otworem. A później przyszły update’y i dodatki. I wszystko się spierdzieliło. Oczywiście nie od razu. Tak można by było podsumować pierwszy rok The Division.

A zaczęło się naprawdę dobrze. Gdzieś tam w zakamarkach pamięci leżą wciąż emocje związane z poznawaniem świata gry. Choć narzekałem już wtedy na sposób prowadzenia historii, że nie potrafił on przykuć uwagi na dłużej, to była ona niczego sobie. Teraz po roku można by powiedzieć, ciesz się, że w ogóle była. Niewykorzystany potencjał fabularnego rozwinięcia gry boli równie mocno jak inne niezbyt udane aspekty. Gdy eliminowaliśmy kolejnych przywódców frakcji, wydawało się że głównym celem będzie Aaron Keener, istota utożsamiana z głównym złym. Jeśli nawet nie w tych głównych misjach, to znajdzie się w końcu miejsce tego ostatecznego pojedynku. Minął rok, miejsce pobytu Keenera wciąż pozostaje nie znane. W między czasie zdążyliśmy zrobić kilka rzeczy, które powinny pomóc Nowemu Jorkowi. Ale on sam praktycznie się nie zmienił.

W ciągu roku Bungie zdążyło wydać dwa małe dodatki, House of Wolves i Dark Below i jeden duży — The Taken King. Wszystkie zawierały nową fabułę, poszerzały świat gry. The Taken King, wydane na początku Year Two, zmieniało, i to dość konkretnie, grę. Dodatki do The Division czyli Underground, Survival i The Last Stand to tylko nowe tryby do gry. Z każdym kolejnym dodatkiem fabularne wprowadzenie było jeszcze bardziej liche. Ludzie narzekali na objętość dodatków do Destiny, więc wydawało się, że z The Division, Ubisoft nie popełni tego błędu. Niestety tylko się wydawało. Każde kolejne rozszerzenie to coraz większe rozczarowanie. Underground to zbiór powtarzalnych misji, które osadzone są w losowym zbiorze lokacji. Po jakimś czasie znacie już większość. Survival to powrót do korzeni. Zaczynamy prawie bez sprzętu, na zewnątrz zimowa apokalipsa i toczeni chorobą, musimy się ubrać, uzbroić i dotrzeć na Dark Zonę. Trochę takie zmieszczenie wrażeń z podstawki w pigułce, tylko inaczej doprawione. I ten ostatni, wydany niedawno Last Stand czyli “normalne” PvP — jeden tryb, mapy to lokację z Dark Zone. Kuso? I to bardzo. Jeśli chodzi o płatne dodatki, to muszę to niestety powiedzieć ale nie są one warte swojej ceny.

Dość tego narzekania,przynajmniej na chwilę. Można Massive pochwalić za jedną rzecz. No przynajmniej częściowo można pochwalić. Darmowe aktualizację, pomijając jeden aspekt, to rzecz dobrze przygotowana. Cztery Incursiony (po naszemu Najazdy), nowe poziomy trudności, nowy sprzęt i kilka nowości w rozgrywce. Możliwe, że jednym z błędów było rozgraniczenie update’ów od dodatków. Bo za każdym razem miałem wrażenie, że dostaję więcej w nich niż w dodatkach. A już na pewno więcej mięcha, które cieszy każdego gracza. Z aktualizacjami wiąże się niestety jedna przykra rzecz. Ciągłe mieszanie w statystykach i niesławny update 1.3, którzy spowodował największe spustoszenia w społeczności. To był moment gdy wielu graczy odpuściło sobie The Division. Gra coraz bardziej irytowała, nagrody, za często wielogodzinny trud, prawie nie występowały, a jak już były, to powodowały chęć wywalenia gry przez okno. Massive początkowo nie chciało przyznać, że jest coś bardzo nie tak z mechaniką gry i pojechali na wakacje. Nie wiadomo kto, ani co, spowodowało, że zmienili zdanie. Zaczęli jednak naprawiać i prawie się im udało, tylko cóż tego jeśli wielu graczy odpłynęło? Dodatkowo Massive nauczyło się nowej sztuczki, mieszania w mechanice tak byśmy musieli zbierać od nowa sprzęt bo stary albo ma już za niski Gear Score, albo tak poprzekręcano statystyki, że stał się bezużyteczny. Co owocuje koniecznością szukania nowego. Jeszcze raz. Nie zliczę ile razy w ciągu roku trzeba było to robić. Na samą myśl mam ochotę schować grę gdzieś, gdzie jej już nie znajdę.

No dobrze, ale czy coś jeszcze udało się w The Division? Mimo dość mieszanych odczuć względem Dark Zony, to ostatecznie uważam, że to całkiem udany eksperyment. Wystarczy popracować nad nim aby stał się jeszcze lepszy. Ma ona swój klimat, poczucie zagraożenia, jasne zdarzyły się rage quity, ale to chyba najlepsze co gra mam wam do zaoferowania. Na liczniku mam już prawie 500h przegranych, nie wiem ile z tego w DZtach, ale wiem, że sporo fajnych wspomnień zostanie, gdy wspólnie ze znajomymi przemierzaliśmy ulice tego odciętego fragmentu miasta.

Największą bolączką, przynajmniej z mojego punktu widzenia, jest, już sygnalizowany wcześniej brak celu. Znów weźmy przykład z Destiny, tam mieliśmy Atheona, Crotę, Skolasa, Oryxa i ostatnio Aksisa. Wszystko co robiliśmy miało nas przygotować ma starcie z tym głównym złym. W The Division wszystkie aktywności jak wyższe poziomy trudności misji, Survival, Underground, Dark Zone i Incursiony nie są droga do celu, nie pozwalają przygotować się do ostatecznego starcia. One są celem w samym sobie. Zabrakło w The Division wisienki na torcie, endgamowej aktywności, do której byśmy dążyli. Dorwać i pokonać w końcu Aarona Keenra, to było by coś. Ta wielgachna dziura na drodze towarzyszyła nam przez cały rok.

The Division to wciąż świetny setting, fajny pomysł na grę, masa sprzętu do zgarnięcia, aktywności do zrobienia. Jest też jednak przykładem gry o zmarnowanym potencjale. Ubisoft, Maasive i reszta ferajny nie odrobiło pracy domowej. Nie uczyło się ani na błędach innych (hello Bungie), ani na swoich. Jednej rzeczy nigdy chyba już im nie zapomnę. Kłamstwa. Nie wiem czy pamiętacie tekst, którym kuszono do zakupu season passa? Obiecano nam co miesięczne wydarzenia, tak zwane eventy. Co dostaliśmy? No prawie dwa razy więcej. Bo dwa razy w miesiącu wpadały nam skrzynki z dropem, do tego dwa skiny do broni i kilka drobiazgów. Nie wiem czy od początku taki był plan, ale mam wraźenie, że nie bardzo.

Inwestowanie w społeczność, obudowanie gry ciekawymi narzędziami, podgląd w statystyki. Nie macie wrażenia, że wszystko co związane z grą, a nie było jej częścią, tworzono tylko z myślą o promowaniu premiery gry? Filmiki związane z zadaniami “Intel”, to tylko wyjątek, o którym później zapomniano. W żaden sposób Ubisoft nie próbował rozwijać lore gry i budować klimatu już po przemierze. To jedną z rzeczy, która niekoniecznie wpływa na odbiór samej gry, ale pozwala zbudować zżytą społeczność. To też zaprzepaszczona szansa. Podobnie eventy okolicznościowe, znane z innych MMO. Tego też zabrakło w The Division. Nie chcę ponownie wspominać w tym tekście o Destiny, ale aż samo się prosi. Z resztą idealnym konsolowych MMO byłoby dla mnie połączenie obu tych gier.

Czy to już koniec mojej przygody z The Divison? Nie wiem. Czy kupię następny dodatek? Nie wiem. Czy będę dalej grał? Nie wiem. Dużo tego nie wiem. Ostatni dodatek nie przyniósł tyle nowej zawartości by utrzymać mnie na dłużej. Już teraz łapie się a tym, że często mam dość i nie chce mi się spędzać kilku godzin na zbieraniu bezwartościowego sprzętu, który albo sprzedam albo rozłożenie. Może będę wracał o ile nasza paczka będzie chciała coś ugrać. Bo mamy kilka rzeczy do zrobienia, kilka zaległości.

Wiem za to, że ten rok przyniósł też dobre rzeczy. To dzięki Division uformowała się grupa Huncwotów, byliśmy wcześniej ale w Nowym Jorku znajomość się scementowała. Wiele godzin wspólnego grania, wiele śmiechu, fajny momentów. Kilka też chwil gdy mieliśmy ochotę grę wywalić, ale wciąż w nią czasem pogrywamy. Dlatego dobrze zapamiętam The Division.

Second Wave Agent.

Maeg, out.

--

--

maeg
ntte
Editor for

Żyje w domu pełnym książek, składam duże-małe roboty (Gundamy), uwielbiam filmy Studia Ghibli, czasem w coś zagram, dużo słucham