Żar

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
2 min readAug 21, 2016

Z cierniową koroną na głowie stał na żarzących się węglach. Z poharatanego kolcami czoła nawet chętnie ciekłaby krew, tyle że w jego ciele nie została już jej ani kropla. Zimny pot lał się za to strumieniami sycząc złowrogo na lawowym podłożu.

Otwierał ramiona unosząc mostek do góry. Spokój. Tego potrzebował.

Stopy miał zupełnie czarne i przepalone; resztki bardziej, niż funkcjonalne kończyny. Nie był to jego pierwszy raz — sparzył się już wielokrotnie. Ale tym razem było zupełnie inaczej. I korona nie uwierała już tak bardzo.

Może to i lepiej, bo jeśli ból palonego ciała dotarłby do świadomości a krew zalała oczy — mógłby to być jego koniec. Skazani jesteśmy na powtarzanie tych samych błędów, jak on, wchodząc z własnej nieprzymuszonej woli na te węgle, z własnej również i tak samo nieprzymuszonej zakładając tę koronę. Ale życie nas zmienia.

Zmieniło i jego — tak, że był teraz w stanie obserwować się z boku. I widzieć te namiastki stóp i te bruzdy na czole i jednocześnie nie czuć bólu, a jedynie smutek i współczucie dla tej postaci, którą oglądał. Dlatego mógł robić to, co wychodziło mu najlepiej — otwierać ramiona, otwierać się. I trwać. Trwać w smutnym spokoju.

Zupełnie inaczej, niż poprzednimi razy, gdy to czasami czuł, że ten właśnie koniec jest blisko; teraz jednak spokój był bliżej.

Dopiero, co wszedł na te węgle. Skraj wciąż był widoczny, dosięgalny. Iść dalej, brąć w to morze, czy zawrócić do bezpiecznej przystani? Choć nic nie czuć, istnieje ryzyko, że ten stan przeminie. I że spod cierni tryśnie krew a spalone stopy zaczną bezlitośnie wwiercać się do mózgu swym bólem.

Spojrzał na morze żaru. I postawił resztkę stopy, a za nią tej drugiej.

Ryzyko ryzykiem, ale szansa szansą. Może morze ma kres. A jeśli jest chociaż cień nadziei, że za nim znajdzie on ukojenie — to warto iść, warto przez nie brnąć, warto ryzykować wszystko i wszystkim.

Lepiej sparzyć się wielokrotnie w nadziei, niż dać się omamić marazmowi.

--

--