Weekend w Budapeszcie

Paulina Kania
Paulina.pmk
Published in
4 min readOct 20, 2016

Czyli 48h na dojazd, zwiedzanie, spanie i powrót do Krakowa.

Zazwyczaj gdy wybieram się na jakąś wycieczkę lub dalszą podróż wolę zarezerwować sobie na nią co najmniej 4 dni. 4 dni to dla mnie optymalna ilość czasu żeby pozwiedzać, poczuć miejsce, do którego się wyjechało, ale i wystarczająco żeby przy okazji trochę odpocząć.

Tym razem udał się całkiem spontaniczny wypad do Budapesztu — wyjazd w piątek w nocy, powrót w niedzielę na noc, wszystko ze studenckim budżetem :)

Stwierdziłam, że opiszę to tutaj — może ktoś kiedyś będzie miał podobny pomysł, a wskazówki zawsze mile widziane :)

Coś co zauważyłam ogólnie podczas pobytu w tym mieście to fakt, że jest dość czysto wszędzie, ale pomniki i jakieś takie wartościowe budynki są niestety dość zaniedbane.

Sobota

Dotarłyśmy na miejsce o godzinie 6 rano. To był całkiem dobry wybór: jeden nocleg mniej do załatwiania i cały dzień na zwiedzanie! Bo kto by wstał tak wcześnie, żeby zwiedzać miasto już od 6 rano?!

Dzięki temu mogłyśmy zobaczyć budzące się miasto oraz wschód słońca z pięknej Citadelli . To był pierwszy punkt naszego porannego spaceru.

Z mojego Instagram ‘a

Budapeszt jest dość małym miastem, bardzo łatwo można zwiedzić dużo rzeczy w niewielkiej ilości czasu.

Na Górze Gellerta kręciłyśmy się dość sporo, weszłyśmy na sam szczyt, gdzie był pomnik widoczny z całego miasta — Liberty Statue. Jest to pomnik upamiętniający śmierć wszystkich tych, którzy umarli za wolność i niepodległość państwa.

W końcu znalazłyśmy też jakieś miejsce żeby móc spokojnie zjeść śniadanie :)

Potem zaczęło się gorsze wyzwanie: poszukiwanie kawy! Do 10 nigdzie nie można było znaleźć otwartej kawiarni, a McDonald jest dość daleko od rzeczy wartych do zobaczenia. Więc jeżeli lubicie mocno kawę, lub tak jak my zaczniecie zwiedzanie o świcie: koniecznie weźcie termos z kawą :)

Kolejnym punktem wartym uwagi jest Baszta Rybacka oraz znajdujący się koło niej Kościół Św. Macieja. Nie miałyśmy okazji zobaczyć go w środku, ani wejść wewnątrz tej baszty, ale to co udało nam się zobaczyć i tak było cudowne. Baszta wygląda jak jakiś bajeczny zameczek rozciągnięty przez całą szerokość wzgórza. Dodatkowo jeszcze Kościół z tak pięknym dachem! Nigdzie nie widziałam takich dekoracji na dachu jakiegoś Kościoła czy ogólnie jakiegokolwiek budynku :)

Chodząc uliczkami na tym pagórku (bo ta część miast po “lewej stronie” Dunaja jest cała w pagórkach) budynki niewiele różnią się od polskiego rynku miasta. Przyozdobione kamieniczki, pełno knajp…oraz turystów.

Całkiem niedaleko znajduje się również Zamek. Tutaj na same ogrody oraz części na zewnątrz można wykorzystać parę godzin, my niestety miałyśmy dosć ograniczony czas więc nie zwiedzałyśmy go już od środka.

Kolejnym celem naszego spaceru była Hala Targowa, która bardzo ładnie się prezentuje na zewnątrz. Chciałyśmy tam pójść głównie dlatego, że można tam kupić sporo lokalnych produktów. Niestety w sobotę Hala jest tylko do 15, a my wybrałyśmy się tam nieco później. Nie sprawdziłyśmy tego wcześniej.

Wieczorem na pewno warto się wybrać na spacer wzdłuż Dunaja. My zrobiłyśmy rundę na około, zaczynając od Mostu Łańcuchowego w kierunku Parlamentu, potem na drugą stronę rzeki przez Most Margrit i z powrotem do Łańcuchowego :)

Bardzo rzuciła nam się w oczy różnica tych dwóch wybrzeży. Część Budy była przepiękna, całe pagórki oświetlone. Zamek, Baszta, kościoły. Cudo.

Zdjęcie wykonane przez Martę :)

Strona Pest z kolei była bardzo ciemna w porównaniu, kościoły były oświetlone, ale nie w tym samym stopniu. Jedynym podkreślonym tu elementem był Parlament (w sumie słusznie, jest praktycznie symbolem miasta, architektura jedyna w swoim rodzaju).

Niedziela

W niedzielę wybrałyśmy się w innym kierunku, w stronę Placu Bohaterów. Tak jak inne pomniki, on również z daleka dość fajnie się prezentował, ale z bliska można było widać, że nikt za bardzo nie dba o takie rzeczy w tym mieście, a szkoda!

Za tym placem jest też park z bardzo fajnym zamkiem: Zamek Vajdahunyad.

I tutaj trafiłyśmy na jakiś Festival (niestety nie pamiętam jak się nazywał)! Na terenie tego zamku było pełno różnych street food’owych knajpek z przepysznym jedzeniem! Chciałyśmy spróbować jak najwięcej rzeczy, więc kupowałyśmy prawie wszystko i dzieliłyśmy się, żeby każda mogła spróbować tych pyszności. To było całkiem fajne pocieszenie bo bardzo niesmacznym sobotnim obiedzie w knajpie w centrum. A przede wszystkim idealne zakończenie naszej podróży :) Myślę, że każda z nas będzie pozytywnie wspominać ten wyjazd!

Co jeszcze polecacie zobaczyć w Budapeszcie? Na pewno jeszcze tam wrócę!

Jeśli spodobał Ci się ten wpis lub uważasz, że innym może się przydać kliknij na serduszko tu na dole :)

--

--