Mały Domek

Mały Domek i kolorowy pokój

Nie tylko praca — moje życie prywatne w czasach Onetu

Piotr Wilam
początki
Published in
6 min readMar 2, 2021

--

Nowe możliwości dają otwarcie na świat i dreszczyk emocji gdyż nadchodzi coś nowego, przyszłość pociąga nas do siebie. Tak też dla Agaty i dla mnie wyglądała perspektywa przeprowadzki do Krakowa. “Ale fajnie! Będzie się działo!” Kraków znaliśmy od zawsze i był miastem bliskim, Agata tam studiowała, podobnie jak połowa znajomych z liceum, ja w czasie studiów odwiedzałem Krakow często, w sumie spędziłem tam wiele miesięcy mieszkając na waleta i w Żaczku i w Babilonie i w akademikach medycyny w Prokocimiu. Podchodziliśmy do przeprowadzki jak do przygody… a przygody są fajne.

Z drugiej strony przeprowadzka jest ogromnym wyzwaniem. Zawodowo Agata prowadzi redakcję Pascala, przed nią konieczność przekazania spraw i znalezienie nowych rozwiązań, a ja właśnie zacząłem zarządzać całością przedsięwzięcia Onet, Pascal i OPM. Logistycznie sprzedaż domku w którym mieszkamy i znalezienie miejsca do życia w Krakowie nie jest proste. A do tego przeprowadzka z trójką dzieci w wieku 4 lata, 2 lata i… 3 miesiące dodaje kolejny poziom trudności. Wierzyć się nie chce, że ani w mojej ani w Agaty głowie nie zapaliła się wielka czerwona lampka ostrzegająca z napisem Mission Impossible.

Dla Agaty jest to też wyzwanie emocjonalne, opuszcza zespół, który zbudowała, z którym współtworzy dziesiątki tytułów, zostawia Pascala, który, jako redaktor naczelny, tworzyła od podstaw. Do tego dochodzi sprzedaż domku odziedziczonego po dziadku. Z ulicy wchodziło się przez prostą, starą bramkę, domek był koloru czerwonej ochry, miał modernistyczną linię sprzed kilkudziesięciu lat, i położony był w sadzie, starym, trochę zdziczałym, w którym dominowały drzewka wiśni. Zawsze o nim mówiliśmy Mały Domek albo po prostu Domek. Z opowieści dziadka wynikało, że dom miał być kilka razy większy, ale po rozpoczęciu budowy, konieczne były zmiany planów i zamiast dużego domu powstała mniejsza wersja, po prostu domek. Oprócz łazienki i kuchni, były dwa pokoje z tapetami jak z angielskiego pubu. Najpiękniejszy był mniejszy pokój — gabinet — ze starym przedwojennym ogromnym biurkiem, starym stołem, deskami na podłodze pomalowanymi na zielono i nie działającym kaflowym piecem. W tym piecu schowałem butelkę wódki, którą dostaliśmy jak się urodziła Julia i zgodnie z intencją osoby ofiarującej, butelka miała być otwarta na jej weselu. No bo gdzie można schować butelkę wódki na kilkadziesiąt lat, żeby nikt jej nie ruszył? Nieczynny piec wydawał mi się idealny!

Mieszkamy w Bielsku w tym właśnie Domku, wracam jednego wieczoru, siadam na fotelu (tym samym na którym siedzę teraz), Agata karmi małego Tytusa, pozostała dwójka Beniamin i Julia się bawią, rozmawiamy. O Onecie, o Optimusie, o Krakowie. Pamiętam, że spokojnie podsumowuję, że wyzwanie jest duże, nie będzie łatwo, sprzedaż domku w Bielsku, znalezienie miejsca w Krakowie, przeprowadzka z rodziną, przedszkole… I wtedy Julia nie mająca jeszcze 4 lat odzywa się. Najpierw nie mogę skojarzyć o czym Julia mówi, opowieść jest długa: “że pani w przedszkolu rozmawiała z drugą panią, że jest jeszcze inna pani i ona chce mieszkać koło przedszkola i że szuka domu takiego, żeby był koło przedszkola i pyta pani z przedszkola, gdzie by mogła mieszkać”. Uśmiecham się, przytakuję, ale następnego dnia od niechcenia wspominam o tym w przedszkolu i ku mojemu zdziwieniu wszystko się zgadza, tak, starsze małżeństwo wraca z zagranicy i szuka do kupienia niedużego, najlepiej samodzielnego domku. Domek w którym mieszkamy, spełnia idealnie te wymagania.

Nieprawdopodobne rzeczy się czasami dzieją, Julia sprzedała nasz dom! OK, geniusz córki połączony z szczęśliwym zbiegiem okoliczności rozwiązał sprawę z jednej strony, ale w nieruchomościowym równaniu pozostała druga strona, miejsce do mieszkania w Krakowie. Nie kusiliśmy losu licząc na przypadek, postanowiliśmy losowi pomóc w maksymalny możliwy sposób poprzez metodyczne, profesjonalne podejście. Stworzyliśmy kilku etapowy lejek przetargowy, z jasnymi kryteriami dla każdego etapu i włożyliśmy wielki wysiłek, by osiągnąć optymalną konwersję na każdym etapie. Wpierw intensywny research, zebraliśmy wszystkie oferty spełniające nasze wymagania, jest ich kilkadziesiąt, potem akcja oglądania ofert. Agata z niemowlakiem na ręce i z agentem nieruchomości, ja z drugim agentem odwiedzamy kilkadziesiąt miejsc w dwa dni. Intensywne dyskusje i powstaje shortlist kilku ofert, aż w końcu do finału przechodzą dwie nieruchomości.

Wtedy dotykamy rozdroża, które pewnie zadecyduje o tym jak nasze życie się potoczy. Jedno miejsce jest na wzgórzu Lasoty, na starym Podgórzu, kilka minut od parku Bednarskiego, mimo że w mieście, to w kompletnym zaciszu. Po prostu bajka, ale miało swoje wady: było szybko odremontowane na sprzedaż i było na parterze. Drugie jest na obrzeżach Krakowa, daleko, ale za to zostało zbudowane z sercem przez ojca dla córki, która jednak w nim nie zamieszkała i została zagranicą, w Edynburgu, bo tam znalazła swoją miłość i swój dom. Miejsce jest całe białe z jasnymi jesionowymi podłogami. W środku jest pięknie, wszystko zrobione dokładnie i z wyczuciem. Każdy z tych wyborów, to droga prowadząca do innego kręgu znajomych, innych ulic po których się codziennie chodzi, innej szkoły i przedszkola. Myślę, że każdy z tych wyborów, to inne myślenie o życiu.

Oba miejsca z duszą każde z nich jest dobrym wyborem, ale rozmawiamy o nich tak, żeby każde pociągało, ale żeby żadnego nie było żal, jeśli wybór padłby na to drugie. Uważamy by działać zgodnie z emocjami, ale trzymamy je na wodzy, żeby przy całym napięciu sytuacji, jakie zwykle towarzyszy wyborowi domu, wszystko nie skończyło się frustracją. Przed nami jeszcze część finansowa. Ponieważ budżet się nie za bardzo składa zaczynam aukcję w dół. Jeden z właścicieli nie zmienia ceny nawet o złotówkę, drugi spuszcza kilkanaście procent. Decyzja zapadła, kupujemy jesionowy segment w szeregówce na Klinach.

Od razu następny problem: skąd wziąć ekipę do wykończenia domu? Przypomina mi się kolega z którym studiowałem filozofię, który często opowiadał o motorach i mówił też, że się zna na remontach. Szukam kontaktu, dzwonię. Zgadza się. Przez dwa tygodnie trwa ekspresowe przystosowanie domu do mieszkania. Zamieszkuję w domu z tym kolegą, faktycznie zna się na rzeczy, i z jego kolegą, który, wydaje mi się, pracuje w takiej roli po raz pierwszy w życiu. Ja się zajmuję meblami, oni kładą tapety, robią kuchnię i łazienkę, zakładają lampy i kładą podłogę na piętrze. Przygoda się rozwija, nowe elektryzuje.

Ale jest też drugi front — ten w Bielsku. Pakowanie starych rzeczy w małym domku i przygotowania do jego opuszczenia, wyciska łzy. Pakowanie gratów, gdy wszystko ocieka wspomnieniami, jest jak słuchanie Dyjaka śpiewającego Ostatnią Niedzielę na jakiejś smętnej imprezie gdzieś o 4 nad ranem…

Pojawia się pytanie — a co dzieci na to? Dla Julii przeprowadzka oznacza nowe przedszkole, nowe otoczenie. Czy spodoba im się ten nowy dom, ten Kraków? Jednym z najważniejszych zadań jest przygotowanie pokoju dzieci.

Ściany, Agata kombinuje zestawienia, pas malowany, pas tapet i znowu pas malowany, tłumaczę potem nasz wybór ekipie remontowej, patrzą na mnie jak na idiotę, przecież nikt tak nie robi, a ja im mówię, że jeszcze taka rolka ze wzorkiem przyjdzie na górę. Jest kolorowo, jest moc. Na jesionowych deskach dywan, jest miejsce do zabawy. Do kompletu kupujemy trochę nowych zabawek. Jest przytulnie, pokój jest prześliczny, aż się człowiek chce położyć na podłodze i zbudować statek kosmiczny z klocków, ale jeszcze czegoś brakuje… Szukamy pomysłu… “Jest!” Znajdujemy małe szafeczki, wieszane na ścianie, będące jakby małymi magicznymi domkami, cudne.

Agata przyjeżdża z dziećmi. W drodze spały, budzą się. Wchodzimy do domu. Mówimy im o ich nowym pokoju, stają na progu, oglądają wszystko uważnie i oboje Julia i Beniamin zatrzymują się przy szafeczkach, otwierają drzwiczki, zamykają, czujemy, że się im podoba. Uff, ten etap się udał.

Po miesiącu od przeprowadzki, dzwoni do mnie nowy właściciel domku w Bielsku, rozmawiamy, chce coś powiedzieć, ale do końca nie wie jak zacząć, aż w końcu pyta czy w piecu kaflowym było coś schowane — wtedy mi się przypomina coś o czym kompletnie zapomniałem w tej całej przeprowadzce: “Tak! Butelka starki krakowskiej!” On czuje moją radość, ale milczy, ja nie wiem o co chodzi, aż w końcu słyszę niski poważny głos: “Właśnie jest problem… ekipa remontująca rozbierała ten piec… znalazła butelkę…” Zapada dramatyczna pauza, aż w końcu wyrzuca z siebie “I już nie ma jej zawartości!”

Wszystko przemija, po małym domku zostały tylko wspomnienia, nawet butelka wódki schowana w starym piecu nie przetrwała więcej niż kilka lat…

Kupiliśmy następną na drugi dzień. Może na weselu nikt nie zauważy, że jest 4 lata młodsza niż powinna być.

--

--