Od kolejek linowych przez superkomputery … wprost do Onetu

Mój świat lat 90'tych ubiegłego tysiąclecia ;-) wyglądał tak:

Andrzej Zachwieja
początki
Published in
4 min readApr 5, 2021

--

- Powoli rozwijająca się praca naukowa na AGH — “stabilność, przewidywalność, tradycja i utarte rutyny” — czyli w największym skrócie ciężkie obliczenia wytrzymałości kolejek linowych, mostów, konstrukcji lotniczych i … wiszące w drewnianych gablotach na korytarzu co najmniej od 30 lat te same, napisane na maszynie do pisania na pożółkłym papierze zadania dla studentów — “przy użyciu kalkulatora oblicz”.

Z drugiej strony, na tym samym AGH, przełom — kilku zapaleńców, którzy łączyli szeregowo kilkadziesiąt komputerów na kilku piętrach w jakąś “Sieć”. Sieć, która co chwilę przestawała działać, bo ktoś, gdzieś coś poruszył i jedna z kilkudziesięciu wtyczek kabla koncentrycznego przestawała kontaktować. I nieunikniona wtedy standardowa wycieczka od pokoju do pokoju z pytaniem: “Czy coś ruszałeś z kablami? mogę sprawdzić?

Ale ta kulawa “Sieć” stała się nagle niesamowitym “okienkiem do nieskończonych możliwości”. Poznawania zewnętrznych zasobów, komunikacji w prymitywnych programach pocztowych, i dla mnie najcenniejsze — możliwość obliczeń “na odległość” na Superkomputerach w Cyfronecie. W zasięgu ręki niewyobrażalna moc Superkomputerów (to śmieszne, że obecnie można by ją w uproszczeniu porównać do mocy lepszego iPhona), moc okraszona lekką otoczką tajemniczości — wymagającej przed obliczeniami podpisania, wymaganego przez rząd USA, papierowego cyrografu, że obliczenia nie dotyczą: wykrywania łodzi podwodnych, kryptografii, urządzeń nuklearnych, obliczeń rakietowych czy broni chemicznej.

A z trzeciej strony przyjaciel, który będąc niespokojnym duchem szukającym najtrudniejszych wyzwań, porywał mnie popołudniami w świat raczkującego Internetu — do dorabiania “na boku” pierwszych stron internetowych — dla jakiejś gminy, która nie bardzo wiedziała “po co”, ale chciała być nowoczesna, dla jakiejś kopalni żwiru potrzebującej pozycjonować pogłębiarkę na jeziorze, pierwszy w Polsce Intranet dla fabryki kaloryferów — gdzie wizję nowoczesności miał jej mocno starszy pan prezes i … chyba nikt poza nim. Czyli Internet — będący czymś zupełnie oderwanym od dotychczasowej szarzyzny i lokalności. Inny wymiar!

Po kilku takich latach, nie wiedząc za którym światem podążać, zobaczyłem w grubej, poniedziałkowej papierowej Gazecie Wyborczej ogłoszenie: “Optimus szuka w Krakowie do Internetu”. Cokolwiek miałoby to znaczyć.

Magiczne słowo “Internet” nie dawało spokoju… Może coś więcej niż prymitywne stronniczki w HTML1.0 dla jakiś małych firm? Wysłałem CV.

Pierwsza rozmowa z Halinką:
- Ooo, ma pan doświadczenie z tworzeniem stron Internetowych, ooo to nie takie częste.. Ciekawe…

Druga rozmowa z Anią:
- O!, był pan harcerzem, “zarządzał” harcerzami …, dbał o wiele osób na obozach harcerskich. Organizował. Kierował. Odpowiadał…

Trzecia rozmowa z Tomkiem:
przenikliwie drążącym — o świecie, komputerach, nowoczesności no i .. Internecie. Powoli dyskusja zmierzająca w kierunku amerykańskiego Yahoo! (które mało znałem). I nagle przerażające pytanie:
- A gdyby pan miał zajmować się katalogowaniem Internetu albo społecznościami, to co by pan wolał” ?
W głowie panika: ratunku, co to są społeczności? Więc szybkie:
- Oczywiście z katalogowaniem mam pewne doświadczenie z pracy naukowej, w bibliotece, archiwach itd…
Po tej rozmowie czułem się pokonany.

Aż tu kilka dni później kolejny telefon — jeszcze jedno spotkanie…

Do czwartej rozmowy przygotowałem się lepiej. Tym razem człowiek w okularach, sympatyczny, w luźnym ciemnym podkoszulku. Taki “pan informatyk chyba”. I dość długa rozmowa krążąca wokół technologii, ale też wokół Onetowej strony internetowej (tej ze stateczkiem), wokół Wirtualnej Polski, która też wtedy stawiała pierwsze kroki… Porozmawialiśmy, padło trochę pytań o to, co bym zmienił na “stronie ze stateczkiem” (nie bardzo wiedziałem co bym zmienił), w sumie było ciekawie ale .. na koniec “do widzenia, do widzenia”. Wychodząc spytałem jakieś osoby siedzącej przy biurku — a kto to był ? To?!? — Piotrek, prezes…

Wróciłem do domu, zacząłem zastanawiać się co “tam” warto byłoby zmienić… Spisałem w mailu 10 punktów i wysłałem “do pana Piotra” z tytułem: “Gdybym jednak mógł coś zmienić to może to” * … i po raz kolejny wróciłem do obliczeń inżynierskich…

Kilka dni później zaskakujący telefon — “Tak, chcemy, żeby pan pracował. Na razie z domu bo nie mamy siedziby. Uzgodnijmy szczegóły…

Tak w jesieni 1998 roku stałem się cząsteczką chyba Najfajniejszej Ekipy Tamtej Dekady, ekipy która czuła, że chce, może ipowinna zmienić świat.

Kolejne kilka miesięcy to praca z domu na umowie zleceniu: przygotowywanie pomysłów, strategii, organizacji, struktury rozbudowy działu Polskich Zasobów Internetu czyli Katalogu stron WWW — katalogu który był trzonem ówczesnej strony Onetu, a który z czasem miał się stać trzonem kilkudziesięciu serwisów, usług z różnymi wyszukiwarkami i bazami stron Internetowych Onet.pl.

Od wiosny 1999 roku, po przeprowadzce Onetu do nowej siedzimy na ul. Starowiślnej, zaczęła się już praca na 100% jako “kierownik serwisów wyszukiwawczych i katalogowych” a z czasem “dyrektor serwisów komunikacyjnych i społecznościowych “. A więc po latach społeczności mnie w końcu nieuchronnie dopadły :-)

Tak zaczął się czas dwunastoletniej, niezwykłej realizacji dość szalonych pomysłów, gdzie ograniczeniem była tylko nasza chęć pracy, fantazja, wyobraźnia ! (no i “czasem” budżet :-).

Tak te kilka spotkań z 1998 roku zmieniło na zawsze moje życie… Internet pozostał w centrum…

azach

— -
* Tę kartkę “Gdybym jednak mógł coś zmienić to może to…” oddała mi Magda 12 lat później wraz z dokumentami personalnymi. Zauważyłem … że większość punktów wciąż była aktualna :-)

--

--