Banlieue — lęk i odraza na paryskich przedmieściach

Emilia W.
10 min readJan 29, 2017

--

Nie istnieje w języku polskim odpowiednik francuskiego banlieue. To słowo gubi swoje znaczenie w tłumaczeniu. Nie mamy wyrażenia, które określałoby jednocześnie przedmieścia i getto, narkotyki i fanatyczny islam, nudę i zamieszki. Dla francuskiej białej klasy średniej banlieue to dżungla — dzicz, w której nie obowiązują prawa republiki. Dla ludzi, którzy tam mieszkają, to klatka. Bo jeśli człowiek się w banlieue urodził, za prędko się stamtąd nie wydostanie. Ciąg cyfr w dowodzie zaczynający się od 93 zamyka wszelkie wyjścia ewakuacyjne.

2015 — Bondy

Przyszłość Mohameda (28 l.) wygląda obiecująco. Wróżą mu karierę na uczelni. Wszyscy cenią jego badania w dziedzinie inżynierii górniczej. Za niedługo posypią się stypendia i ciepłą posadkę na uniwersytecie ma już w kieszeni. Jest wzorem dla swojego młodszego brata, Mehdiego (24 l.), który studiuje elektromechanikę. Ich matka pracuje w ratuszu dzielnicy Bondy w Saint-Denis. Mają na własność mały domek na przedmieściach. Wydaje się, że są kolejną nudną rodziną z klasy średniej.

Lecz pewnego styczniowego dnia Mohamed i Mehdi przedostają się do Syrii, gdzie od kilku lat trwa krwawa wojna. Jest z nimi kobieta o imieniu Hayat. Parę dni później jej mąż, Amedy Coulibaly, dokona ataku na sklep koszerny i zastrzeli czworo zakładników. Jest 9 stycznia 2015 roku. Dwa dni wcześniej miała miejsce masakra w redakcji Charlie Hebdo. Francja właśnie śni swój koszmar.

Niecały miesiąc później bracia będą już martwi. Zginą gdzieś wśród piasków Syrii. Żaden z nich nigdy wcześniej nie był w tym kraju. Wychowali się w banlieue, na paryskich przedmieściach, ich przodkowie pochodzili prawdopodobnie z Maroka lub z Algierii.

Historia braci Belhoucine przeczy stereotypom na temat źródeł terroryzmu. Mówi się, że taka prymitywna wersja islamu trafia tylko do pustych umysłów. Że inteligentny i z dobrego domu człowiek się przed tym obroni. Ale tu nie o rozum chodzi, a o emocje. O samotność, żal i poczucie krzywy.

Te emocje są bliskie każdemu Algierczykowi, który wychowywał się we Francji. Oficjalna wersja historii ma dużo luk. Jak fakt, że dopiero od 1999 można w kontekście walk o niepodległość w Algierii (1954–1962) używać słowa wojna. We francuskich szkołach przez długi czas nie mówiło się też o tym, jak policja w 1961 otworzyła ogień do pokojowej manifestacji zwolenników algierskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego. Historycy szacują, że zginęło wtedy 100–300 uczestników manifestacji, których ciała zrzucono z mostu Saint-Michel do Sekwany. Jak dotąd Francja przyznała się jedynie do 40 ofiar śmiertelnych.

Nie wspominano też o tym, że ówczesny prefekt policji, który wydał rozkaz strzelania do manifestujących, Maurice Papon, podczas II wojny światowej brał udział w deportowaniu do obozów koncentracyjnych ponad 1600 Żydów. W 1998 roku, po długim procesie, został w końcu skazany za zbrodnie przeciwko ludzkości, ale ze względu na zły stan zdrowia (miał wtedy 92 lata) został zwolniony z więzienia po czterech latach. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że długo po wojnie francuska policja miała w swoich szeregach funkcjonariuszy, którzy w przeszłości kolaborowali z nazistami.

Tematy tabu, lata przemilczeń i kłamstw francuskich władz doprowadziły do tego, że wielu potomków imigrantów z północnej Afryki nigdy nie uznało Francji za swoją ojczyznę.

Od wybuchu wojny w Syrii z Francji na Bliski Wschód wyjechało ponad 1600 młodych ochotników. Większość walczy dziś w szeregach ISIS. Ilu z nich wychowało się w blokach i na podwórkach podparyskich banlieue?

Zła sława przedmieść sprawia, że coraz większą popularnością cieszą się wycieczki dla turystów. Wybierz się taki wirtualny tour de banlieue.

W Clichy-sous-Bois stań na ulicy Wiktora Hugo (te wielkie postacie z francuskiej historii cudownie komponują się z tymi brzydkimi blokowiskami). Na parkingu spotkasz grupkę dzieciaków. Mają chyba dużą frajdę z odwiedzin korporacji Google. Idź dalej.

Na ulicy Balzaka zobaczysz znudzonego czarnego dzieciaka, który samotnie siedzi na krawężniku. Może czeka na swoich rodziców, którzy guzdrają się w mieszkaniu. Z jakiegoś powodu nie kumpluje się z bandą swoich rówieśników, którzy bawią ulicę dalej. Może świetnie się uczy i nie lubi się szlajać z tymi chuliganami, którzy są dwie klasy wyżej. Kim zostanie za dziesięć czy dwadzieścia lat?

Czy znajdzie kumpli? A może będzie samotnikiem. Na takich odizolowanych typów tylko czekają wszelkie siatki ekstremistyczne. Czy nadal będzie wydeptywał te same ścieżki, czy uda mu się przebić ten niewidzialny mur, jaki wyznacza Boulevard Périphérique, paryska obwodnica oddzielająca ścisłe centrum od banlieue. Prawdopodobnie, tak jak wielu jego rówieśników, doświadczy tego uczucia upokorzenia, gdy pracodawca odrzuci jego CV tylko ze względu na kod pocztowy rozpoczynający się od cyfr 93.

Być może jakimś cudem uda mu się stamtąd wyrwać. Może wpatrzony w drużynę “trójkolorowych” zacznie kopać piłkę. Paryskie banlieue wychowały w końcu więcej topowych piłkarzy niż jakikolwiek inny region: Henry’ego, Anelkę, Ribery’ego, Drogbę, Eto’o.

A może skończy na przedmieściach i przez całe życie będzie powtarzał sobie, jak dotąd jest nieźle, jak dotąd jest nieźle

2005 — Clichy-sous-Bois

Biegną, aż brak im tchu. Jeszcze parę minut temu grali w piłkę z kumplami, aż któryś z nich krzyknął, że “psy!”. Chłopaki dają nogę, nie uśmiecha im się bliższy kontakt z policją. Nie chcą spędzić na posterunku reszty dnia. Trójka nastolatków — Zyed, Bouna i Muhittin — trzyma się razem. Pusta stacja transformatorowa wydaje im się świetną kryjówką.

Jest 17:20 w czwartek 27 października 2005 roku. W Clichy-sous-Bois, pod Paryżem, trwają właśnie poszukiwania sprawców włamania, którego dokonano w okolicy. Pół godziny później policja zatrzymuje sześciu nastolatków, którym nie udało się uciec. O 18:12 na posterunku wysiada elektryka. Nikt jeszcze nie wie, że trójka chłopaków została porażona prądem. Tylko Muhittin wyjdzie z tego żywy. Zyed i Bouna zginą na miejscu. Do nikogo w banlieue nie trafią przekonania prokuratury, że chłopcom jedynie wydawało się, że śledzi ich policja. Na paryskich przedmieściach zaczną się zamieszki, które wywołają głównie młodzi muzułmanie. Radykalne hasła, które będą głosić sprawią, że niektórzy będą mówić o francuskiej intifadzie.

Zamieszki trwają trzy tygodnie. Jako nastolatka pamiętam telewizyjne relacje z przedmieść — obrazy płonących samochodów, wybijanych witryn sklepowych, moich rówieśników w kominiarkach. I polskich dziennikarzy próbujących odpowiedzieć sobie na pytanie “czego ci gówniarze chcą’? A przede wszystkim “skąd oni się tu do cholery wzięli”?

Choć problem banlieue zaczął elektryzować opinię publiczną w pierwszej połowie lat 80., to ma on swoje źródła w zjawiskach społecznych, które zachodziły we Francji w XIX wieku. Ich historia nierozerwalnie łączy się z migracjami. Podczas rewolucji przemysłowej wiązało się to głównie z ruchem z terenów wiejskich, ale nie tylko.

Cesarzowi Napoleonowi III marzy się nowoczesna metropolia, pełna szerokich alei, bulwarów i eleganckich kamienic. To Paryż, jaki znamy dziś, stworzony na desce kreślarskiej Georgesa Eugèna Haussmanna. Nie chodzi jedynie o prestiż ani walory estetyczne, a o pohamowanie rewolucyjnego charakteru rodaków. Główne arterie miejskie (jak Champs-Élysées) są poszerzane, by wojsku łatwiej było tłumić akcje powstańcze i próby zamachu stanu. Robotnicy są wypychani z centrum na peryferia. Dawny średniowieczny Paryż, kolaż klas i grup społecznych, przestaje istnieć. Wraz z początkiem nowoczesności banlieue stają się bastionem klasy pracującej.

Nieprzypadkowo robotnicze skupiska znajdują się na wschód od wielkich europejskich metropolii. Fabryki lokowano właśnie tu, żeby wiatr nie zdmuchiwał oparów przemysłowych do centrum. Smród mieli wdychać robotnicy.

Na początku XX wieku Francja, w wyniku industrializacji, potrzebuje taniej siły roboczej. Do banlieue sprowadzają się nowi mieszkańcy, głównie z Włoch, Hiszpanii i Polski. W międzywojniu paryskie przedmieścia są już bastionem ruchów pracowniczych, przez co zyskują sobie nowy przydomek — “czerwone banlieue”. To tutaj człowiek może przybyć z niczym, ale dzięki ciężkiej pracy dorobić się pewnej pozycji społecznej, oczywiście w obrębie swojej klasy.

Jednak odpowiedzi na pytanie, skąd wzięli się rodzice dzieciaków rzucających w policję kamieniami w 2005 roku, powinniśmy szukać w epoce, nazywanej przez Francuzów “trzydziestoma chwalebnymi latami” (les trente glorieuses). Zniszczona wojną Europa potrzebuje rąk do pracy. Zaczyna się dekolonizacja — na kontynent, w poszukiwaniu pracy, pielgrzymują imigranci z dawnych kolonii w Afryce i na Karaibach. Europa nie ma gdzie ich upchnąć.

Zaczyna się szalone betonowanie przedmieść. Od końca wojny do połowy lat 70. powstanie tu ok 3 mln. nieruchomości komunalnych. Wielkie wielopiętrowe molochy rosną jak grzyby po deszczu, niszcząc bliskie sąsiedzkie relacje i zmieniając na zawsze lokalny krajobraz. Zgodnie z filozofią modernistyczną, mają one zapewnić każdemu mieszkańcowi wystarczającą przestrzeń do życia i tyle zieleni oraz wrażeń estetycznych, by ten nie musiał się już tarabanić do centrum. Bloki miały być “maszyną do mieszkania”. Ale przez fuszerkę wyszedł idealny przepis na samotność.

Dodaj do siebie wielopiętrowe i ciemne klatki schodowe. Oddziel przedmieścia od miasta, najlepiej za pomocą torów kolejowych albo autostrady. Wymieszaj ze sobą imigrancką młodzież desperacko poszukującej silnej tożsamości i kiepskich pedagogów, którzy boją się ich jak ognia. Na koniec dodaj szczyptę białych policjantów, którzy nie brzydzą się fizycznej przemocy.

Ale jak dotąd jest nieźle, jak dotąd jest nieźle. Na razie ludzie mają pracę i zapełniony plan dnia.

Ciekawe, czy 6 października 1973 roku, w święto Jom Kippur, ktokolwiek w banlieue zwrócił uwagę, gdy połączone siły armii egipskiej i syryjskiej najechały półwysep Synaj i wzgórza Golan, które od sześciu lat były we władzy Izraela?

Czy król Faisal miał świadomości, ile żyć legnie w gruzach, gdy 20 października Arabia Saudyjska ogłosiła embargo na dostawy swojej ropy do USA? Czy mógł wiedzieć, że wywoła kryzys, przez który załamie się światowy system walutowy? Zapewne czuł przyjemną satysfakcję, mszcząc się na Amerykanach, którzy zmuszeni byli godzinami stać w kolejkach, by napełnić swoje kanistry benzyną.

A co działo się na paryskich przedmieściach, gdy w 1979 w Iranie obalono szacha? W ciągu roku od wybuchu rewolucji islamskiej cena ropy wzrosła dwukrotnie, a na stacjach benzynowych znowu pojawiły się długie kolejki.

Wydarzenia te wywołały efekt motyla. Miały zaważyć na życiu nie tylko paryskich przedmieść, ale i społeczności począwszy od górniczych regionów Walii i Szkocji, po wschodnie stany przemysłowe USA, do których przylgnie potem przydomek Pas Rdzy.

Kryzys sprawił, że dobiegła końca epoka trzydziestu chwalebnych lat, gdy Zachód się tylko bogacił. Fabryki zaczęły upadać, rosły inflacja i bezrobocie. Zaczęła się polityka ostrych cięć i zaciskania pasa. Lata 80. to już rewolucja Thatcher i Reagana — deregulacja usług finansowych i ostre rozprawianie się ze związkami zawodowymi. Koniec brytyjskiego państwa opiekuńczego i amerykańskiego New Dealu.

Gdy na banlieue upadają kolejne zakłady pracy, okazuje się, że tamtejsi mieszkańcy nie są już nikomu potrzebni. Najlepiej, jakby wrócili do siebie, do domu. Ale ich domem są teraz te wielkie blokowiska. Odtąd opowieść o Paryżu i jego przedmieściach będzie opowieścią o dwóch miastach. A może zawsze nią była?

1995 — Chanteloup-les-Vignes

Premier Francji, Alain Juppé, organizuje specjalny pokaz filmowy dla swojego gabinetu. Filmu, którego slogan mógłby brzmieć jak parafraza z “Ziemi obiecanej”: “Vinz nie ma nic, Hubert nie ma nic i Saïd nie ma nic. Razem mają w sam raz”. “La Haine” (“Nienawiść”) Mathieu Kassovitza robi furorę w Cannes. Krytycy są zachwyceni, policja trochę mniej. Podczas pokazu ostentacyjnie odwraca się do ekipy filmowej plecami. Francja po raz pierwszy ogląda banlieue na dużym ekranie z tak bliskiej odległości. Szlaja się z bohaterami między szarymi blokowiskami, słucha typowego dla przedmieść slangu i zastanawia się, co Vinz, młody francuski Żyd, zrobi z bronią, którą zwinął policjantowi podczas nocnych zamieszek. Jedność miejsca, czasu i akcji zwiastują nam antyczną tragedię.

Kassovitz ma niesamowitego czuja. Rok 1995 Francuzi będą pamiętać jeszcze długo. Wszystko zaczyna się 25 lipca, gdy w środku studenckiej Dzielnicy Łacińskiej, na stacji metra, wybucha bomba, zabijając osiem osób i raniąc osiemdziesiąt. Trzy tygodnie później eksplozja pod Łukiem Triumfalnym rani siedemnaścioro przechodniów. Jakby tego było mało, przez kraj przetacza się fala strajków pracowników służb publicznych. Stoi kolej, nie kursują autobusy. Wszystko dzięki reformom Juppé. By dostosować się do wymagań Traktatu z Maastricht, Francja musi ograniczyć deficyt budżetowy z 5% do 3%. Juppé tnie, co się da. Pracownicy służby cywilnej, główne związki zawodowe i studenci mówią “dość”. Kraj jest sparaliżowany.

Przyjaźń czarnego chłopaka, Żyda i Araba nie jest jeszcze na paryskich przedmieściach niczym szczególnym. W niektórych banlieue mieszka koło siebie aż osiemdziesiąt różnych grup etnicznych, a biali często, wbrew powszechnemu przekonaniu, stanowią tu większość. Są Hiszpanie, Włosi i Polacy, są czarnoskórzy imigranci z Karaibów i z Afryki subsaharyjskiej, no i Arabowie, głównie Algierczycy i Marokańczycy. Szczegółowych danych jednak brak, bo pytania o przynależność etniczną nie znajdziemy w katalogu ankieterów spisu powszechnego. To niepoprawne politycznie. Republika ma być ślepa na rasę i religię.

Jest też ślepa na wiele innych rzeczy. Na przykład na to, że co drugi Francuz z imigranckim pochodzeniem jest bezrobotny.

Instrukcja: Stań na ulicy des Pierreuses. Przed sobą zobaczysz wielki plac, na którym stoją białe kamienne kloce. Po drugiej stronie, na trzech blokach, zobaczysz wizerunki wielkiej trójki: Paula Valery’ego (od lewej) oraz dwóch “poetów wyklętych” — Arthura Rimbauda i Charlesa Baudelaire’a. Ten ostatni, na swoim słynnym wizerunku, łypie na przechodniów spode łba. W cieniu bloków i poetów rozsiadło się troje mieszkańców: dwie kobiety (ubrane w kolorowe afrykańskie suknie) oraz samotny mężczyzna. Wszyscy ciemnoskórzy. Nie wiadomo, czy są fanami poezji wyżej wymienionych.

Jesteś w Chanteloup-les-Vignes, po którym szwędali się bohaterowie “La Haine”. Zdobiące bloki murale z wizerunkami poetów wykonane w latach 60. miały dla wielu imigrantów wyznaczać kierunek ich rozwoju — porzucenia tradycji kraju przodków i ewolucji w kierunku przykładnego obywatela republiki.

W 1995 roku radykalny islam nie jest tu jeszcze szczególnie popularny. Młodzi bezrobotni lubią bawić się z policją w kotka i myszkę, ale ich przyjaźnie przekraczają granice religii i przynależności etnicznej. Jesteśmy my i oni, banlieue i paryskie białe dupki. Wszystko ulegnie zmianie w kolejnej dekadzie, ale nikt nie będzie zwracał na to uwagi. Bo trzy lata później Francuzi będą żyć jedynie Mistrzostwami Świata i nowym mitem.

Podobno francuska ulica nie widziała takiego wybuchu radości od czasów wyzwolenia Paryża z rąk nazistów. Podobno, gdyby Zinedine Zidane kandydował wtedy na prezydenta, wygrałby nawet z samym de Gaullem. Ten syn imigrantów, którzy przybyli z berberyjskich regionów Algierii, stał się bohaterem narodowym Francji, bo w finale wbił Brazylijczykom dwa gole (trzeciego dodał Petit i przesądził o wyniku meczu). Oprócz niego był jeszcze środkowy obrońca Lilian Thuram (urodzony na Karaibach), napastnik Youri Djorkaeff (pół-Ormianin), boczny obrońca Bixente Lizarazu (francuski Bask) i eleganckiego środkowy pomocnik Patrick Vieira (urodzony w Senegalu). Wtedy jeszcze nikt nie zwracał uwagi na to, że nie wszyscy śpiewają przed meczem “Marsyliankę”.

Nie chodziło wyłącznie o piłkę. To miała być nowa wielokulturowa Francja. Nie ważne, jaka była twoja przeszłość, ani kim byli twoi rodzice. Ważne kim byłeś tu i teraz, możliwość stworzenia siebie na nowo. Były lata 90., a to miał być koniec historii. Ale historia nigdy się nie kończy.

Na końcu filmu Saïd mówi z offu do widza: “To opowieść o społeczeństwie, które upada i upadając, pociesza się, mówiąc bez przerwy: jak dotąd jest nieźle, jak dotąd jest nieźle…. Ale nie ma znaczenia, jak upadasz, ale jak lądujesz”.

--

--

Emilia W.

Multiculturalism | Migrations | Race Relations | Social Movements