Przepaść

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
3 min readNov 2, 2016

Stał nad skrajem, wycieńczony drogą, zaskoczony osiągniętym celem. To, co zastał — Przepaść — nie było dokładnie tym, czego się spodziewał; oczekiwał raczej miękkich ramion i sprężystych loków.

https://unsplash.com/@eszhu

Zamiast zaglądać w bezkresną czerń — miał nadzieję wpatrywać się w niemające dna oczy.

Nie. Zdecydowanie — po raz kolejny — został pozbawiony słów. Ponownie pomyślał to, co zwykł w chwilach takich, jak ta, przywoływać do swej pamięci: “tu i teraz”.

Tu i teraz.

Bo źródłem wszelkiego cierpienia jest zawsze to, co nietu i to, co nieteraz. Oczekiwania. Spodziewania. Miękkość.

Podczas, gdy chropowatość — a może nawet szorstkość — to źródło wrażeń, geneza wszelkich doznań.

Myślał sobie w tym dziwnym (acz zupełnie niezaskakującym) momencie, że efortless is nothing. A przecież miękkość to takie coś właśnie, co wysiłku nie wymaga. A jak to tak bez wysiłku? Co osiągnąć można? I ile to coś, co przyszło bez wkładania wysiłku, warte być może?

Stała przed nim otwarta, a on nadal nie wiedział, jak zareagować. Bo cóż z takiego otwarcia, skoro ono nic nie ujawnia? Jedynie czerń i pustkę pokazuje, wszystko inne kryjąc — chowając teraźniejszość, skrywając przyszłość.

Cel z daleka wydawał się być inny. Wydawał się — to klucz, bo w sumie teraz sam nie był pewien, czy czasem gdzieś w głębi serca, umysłu może, nie wiedział bardzo dobrze, że właśnie to osiągnie swym biegiem — to, co osiągnął, co teraz przed sobą widział, co stało przed nim w swej okazałości i obijało się strachem, niepewnością i obawami w jego oczach.

Planował — no właśnie: “planował”; to był jego błąd — rzucić się w biegu w te ramiona, które — o: kolejny błąd — oczekiwał zastać, wpleść palce w te loki, które sobie — znów błąd — wyobrażał. Teraz natomiast walczył z myślami — bo jeśli się rzucić, to w przepaść; jeśli wpleść palce, to w wiatr.

Zdawało mu się wcześniej, że będzie dopełnieniem, wpasuje się jak element układanki. Ale wszystko wskazywało na to, że jego funkcja będzie znacznie mniej specjalna; znacznie bardziej zwyczajna. Wypełnienie bardziej, niż dopełnienie; czy może wypełniacz raczej — czasoprzestrzenny. Chwilowy. Incydentalny. Seryjny. Kolejny. Nienasyconej przepaści.

A ona szeptała. Nie ustawała w tym. Wabiąc jak syrena. Zaufać?

“Tu i teraz” — pomyślał znów. Być tu i teraz i rzucić się w Przepaść? Ilu już wcześniej się w niej zatraciło? Ale może akurat jemu uda się ją okiełznać, oswoić, sprawić, aby na dnie czekała na niego miękkość? Bo wtedy byłaby to miękkość wywalczona, daleko jej by było do bycia efortless. Taka miękkość miejscami wciąż chropowata, szorstkawa.

Skoczyć.

Skoczyć i ulecieć.

Ulecieć.

Wiatr świszczał w jego uszach. Czerń wypełniała jego oczy zupełnie. Serce miał ściśnięte od lęku, ale jednocześnie podekscytowane przygodą. Chociaż czuł, że leci, to jednocześnie wiedział, że grawitacja nieubłaganie ściąga go w dół.

Co czeka go na dnie? Czy uda mu się okiełznać Przepaść, zanim zderzy się z rzeczywistością?

W przebłysku chwili poczuł coś. Radość? Szczęście? Nie wiedział. Chwila przeminęła a on nadal leciał w dół.

Sam.

--

--