Ścieżki

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
6 min readDec 29, 2016

Nie wie o życiu wiele ten, kto nigdy się nie pomylił i zawsze wiedział, co robić i jakimi drogami podążać.

https://unsplash.com/@rmkahler

Podobno “błądzić jest rzeczą ludzką”. Ale są przecież dwa rodzaje błądzenia. Czym innym jest błądzić z własnej woli — niejako po to, aby w ostateczności odnaleźć swoją własną drogę i, poprzez nią, siebie samego — a czym innym trwale zagubić znaki i podążać po omacku na oślep, nie starając się ich odnaleźć. Bo przecież “trwanie w błędzie jest już głupotą”.

Na szlaku spotyka nas wiele nieprzewidywalnych i zaskakujących sytuacji. Czasami konieczne jest zboczenie z niego, aby ominąć jakieś przeszkody; innym razem trzeba racjonować wodę i/lub pożywienie, aby dotrwać do kolejnego strumienia bądź punktu zaopatrzenia. Zdarza się, że brakuje ciepła, ale równie dobrze może okazać się, że jego nadmiar jest nie do zniesienia.

Aby wyruszyć, trzeba być wyposażonym w pewne podstawowe przymioty, jak i przedmioty. Na pewno trzeba nadziei, może także odrobinę odwagi, również uporu i pewności siebie trzeba trochę mieć; przydatne mogą się także okazać mapa oraz apteczka pierwszej pomocy. Błądzenie nie ma sensu bez mapy, bo przecież trzeba wiedzieć, gdzie poruszać się, aby nie trafić na jakiś szlak; błądzenie to świadome chodzenie poza szlakami. Gdybyśmy mapy nie mieli, a postanowili pobłądzić, moglibyśmy niechcący natrafić gdzieś, gdzie trafić nie zamierzaliśmy albo wręcz nie powinniśmy — to by właśnie było takie chodzenie po omacku. Poza tym należy także pamiętać o tym, że nasza wyprawa wiąże się z pewnymi niebezpieczeństwami i, niezależnie od poziomu naszych: nadziei, odwagi, uporu czy pewności siebie, możemy stanąć naprzeciwko konieczności zastosowania mniejszych bądź większych środków pierwszej pomocy. Brak apteczki wiązałby się z ryzykiem, że najdrobniejsze skaleczenie zastopuje nasze podążanie szlakiem-czy-też-nie.

Sytuacja zaczyna wyglądać ciekawiej, gdy podróżuje się we dwoje. W takim przypadku należy pamiętać, że do pewnego przynajmniej stopnia, powodzenie obu osób zależy od obojga z nich. Podróżnicy są za siebie zatem współodpowiedzialni, aczkolwiek nie można zapominać, że instynkt samozachowawczy wciąż w nas funkcjonuje i każe dbać głównie o swój dobrostan. Jednak można go odrobinę temperować. Podobnie ma się sprawa w przypadku, gdy jakieś zasoby należy racjonować — przecież “wydzielać” mogę tylko sobie, ale tej drugiej osobie już nie. Przyczyna jest prosta — tylko swoje pragnienie oraz apetyt mogę kontrolować, ale nie mam wpływu na ich poziom u towarzysza podróży. Dlatego właśnie oddaję wszystko, co mam (a dokładnie to, co zostaje mi po “wydzieleniu” porcji sobie samemu) ufając, że kompan nie przyjmie za oczywistość, że moje “źródło” racjonowalnych dóbr jest niewyczerpane i że zrobi dobry użytek z tego, co mu przekazałem. Co równie istotne, pokładam w towarzyszu zaufanie, że on będzie postępował wobec mnie zgodnie z tą samą zasadą. Powodzenie tej myśli zasadza się jednak na prostej arytmetyce — jeśli moja racja będzie zbyt obfita, to niezależnie od tego, jak wiele przekażę drugiej osobie, będzie to zbyt mało, aby utrzymać ją w dobrej kondycji. Stąd właśnie wynika potrzeba temperowania tego instynktu, który każe nam brać więcej dla siebie. Warto tutaj zauważyć, że jest on kontrlogiczny, ponieważ im mniej wezmę dla siebie, tym większa szansa, że zostanie dla mnie nawet, gdy już mój kompan wydzieli porcję sobie samemu. Ale spójrzmy jeszcze na to zagadnienie od strony interakcyjnej — jeśli powiemy towarzyszowi podróży: “co moje, to twoje, bierz, ile potrzebujesz” to ten, upewniony w naszych dobrych intencjach i zapewniony o tym, że nie musi o racjonowalne zasoby walczyć, weźmie tylko tyle, ile w danym momencie rzeczywiście potrzebuje, pozostawiając resztę bądź to dla nas, bądź do dalszego podziału. Gdy natomiast będziemy sami wydzielać i kontrolować ilości tej-powiedzmy-wody, to kompan gotów uznać, że musi o każdy łyk walczyć i w związku z tym za każdym razem będzie brał więcej, na zapas, tak, aby mu wystarczyło na dłużej, niż dana chwila pragnienia. Podróż nie może być więc rywalizacją pomiędzy podróżnikami — kooperacja ma potencjał przynieść korzyściu obu stronom i doprowadzić oboje podróżników do wspólnego celu.

Okazuje się zatem, że do listy przymiotów należy dopisać także zaufanie. Nie tylko, gdy podróżujemy z kimś, ale także, gdy jesteśmy zdani na siebie samych. W pierwszym przypadku jest ono niezbędne, aby pokonać instynkt i uwierzyć w dobre intencje towarzysza. W drugim — aby (cóż) ufać, że nasze decyzje prowadzą do naszego celu nawet, jeśli nasz instynkt mówi inaczej. Przecież umiejętność oparcia się mu i podejścia do przeszkód od różnych stron stanowi o naszej przewadze nad innymi zwierzętami.

Ale wróćmy do błądzenia. Tu podobnie — inaczej sprawa się ma, gdy błądzimy na samotnej wyprawie a inaczej, gdy to błądzenie “uskuteczniamy” z kimś. Podczas, gdy jesteśmy na szlaku sami, to jedynie od nas zależy, czy zdecydujemy się go porzucić, aby spróbować znaleźć własny, czy też będziemy dalej podążać tym wyznaczonym. Błądzenie samemu jest doznaniem bardzo intymnym i często skutkuje ciekawymi lekcjami dotyczącymi wędrowania w ogóle i tego konkretnego terenu, w którym się znajdujemy, w szczególe. Co innego błądzenie z kimś — wtedy jesteśmy niejako zależni od drugiego wędrowca i nie możemy do końca sami decydować o tym, czy pobłądzimy czy też kontynuować będziemy marsz znaną drogą. Co warto zauważyć, gdy jeden z wędrowców zdecyduje zejść ze szlaku, ten drugi jest skazany na ślepe za nim podążanie, bo przecież nie wie, gdzie będą błądzić. Plan błądzenia dostępny jest tylko dla inicjatora i tylko on może znać cel tego zboczenia z wyznaczonej drogi. Tutaj zaufanie nabiera szczególnej istotności, ale niezależnie od jego poziomu faktem pozostaje, że błądzić (świadomie) będzie tylko jeden z wędrowców, drugi natomiast będzie jedynie podążać po omacku i na oślep za swym towarzyszem. Pół biedy, jeśli osiągną oni w rozsądnym czasie cel, bądź dotrą do jakiegoś szlaku, którym zdecydują się dalej iść. Najgorzej natomiast, jeśli to jednostronne błądzenie będzie trwało. Bo wraz z nim trwało będzie drugostronne ślepe podążanie po omacku — zupełnie chyba naturalnie powodujące frustrację i czasami być może nawet zwątpienie tegoż wędrowca. Tym samym docieramy do kolejnej istotnej kwestii, czyli komunikacji pomiędzy towarzyszami podróży. Jak niesamowicie ważne jest, aby prowadzący jasno i wyraźnie przekazywał, dokąd zmierza i jaki cel rysuje się w jego umyśle.

Co również ciekawe, to kwestia ewentualnych urazów w trakcie wędrówki. Omówiliśmy już pokrótce istotność posiadania apteczki, ale teraz zajmijmy się jej stosowaniem. W pojedynkę — proste; zajmujemy się naszymi urazami tak szybko, jak to możliwe; używając wszelkich dostępnych nam środków i narzędzi i jednocześnie wykorzystując swoją pewność siebie i ufając, że swego stanu w ten sposób nie pogorszymy. Gdy podróżujmy z drugą osobą natomiast — gotowi być musimy na otwartość i bezpośredniość — aby nigdy nie bać się mówić, jeśli coś nie jest tak, jak być powinno. W końcu — pamiętajmy — jesteśmy w tej podróży współzależni i ponosimy za siebie nawzajem odpowiedzialność. Nawet, jeśli nie w pełni, to wciąż musimy to mieć na uwadze. Dlatego każde zatajanie urazów, każde zwlekanie ze zwracaniem uwagi na problemy — zaszkodzi nie tylko nam samym, ale też i naszemu kompanowi. Co zaś tyczy się opatrunków, to musimy być przygotowani na sytuacje, gdy sami nie będziemy sobie w stanie poradzić z naszymi urazami i będziemy musieli zaufać towarzyszowi podróży i dać mu taki sami kredyt zaufania, jaki dalibyśmy sobie — że naszego stanu nie pogorszy. W końcu dla obojga podróżnych osiągnięcie celu jest tak samo istotne.

W kwestii ciepła ilość podróżników ma także duże znaczenie. Gdy jesteśmy na szlaku sami, to jedynie od nas zależy, czy będziemy go mieć dostatecznie wiele. Raczej niespotykane są sytuacje, gdy pojedynczemu wędrowcowi jest zbyt ciepło. We dwoje natomiast — obie skrajności są możliwe. Przecież dysponujemy już temperaturą dwóch ciał i może się okazać, że czasami — w wyjątkowo ciepłe noce — to po prostu zbyt wiele. Ale też równie możliwe, że będziemy marznąć pomimo ogrzewania się nawzajem. Rozpalenie ogniska jest wtedy mocno wskazaje. Oczywiście wędrowcy powinni ustalić między sobą jego rozmiar jak i typ drewna, z którego je rozpalić oraz czas podtrzymywania go. Warto także zastanowić się ze swoim kompanem nad “grafikiem” dokładania do ognia, bo przecież ognisko niekarmione szybko wygaśnie i chłod powróci.

Niezależnie od tego, czy odbywamy naszą podróż samodzielnie, czy też nie, warto pamiętać, aby o siebie dbać. Jeśli szlak nam nie odpowiada — można go zmienić. Jeśli idziemy z kompanem, który — błądząc — kieruje nas na manowce — może warto pomyśleć o oddzieleniu się i znalezieniu własnej drogi.

Bezpiecznego podróżowania i owocnych poszukiwań nowych szlaków!

--

--