Jak działa ekonomia?

Rafał Bill
Przemyśleć Ekonomię
3 min readJan 9, 2017

Wiele osób pyta mnie “Rafał, jak zrozumieć ekonomię? Jak to działa? Podrzuć parę książek”. Zazwyczaj, jeśli pytanie nie jest doprecyzowane (np. dlaczego można mieć dług 120% jako państwo i nie ogłosić bankructwa jak przedsiębiorstwo), to nie potrafię odpowiedzieć i pomóc za dużo.

Przeczytałem artykuł o pękającej bańce restauracyjnej w USA (tl;dr wiele ambitnych i niezależnych miejsc z gastronomią musi wkrótce zbankrutować). Wpierw chciałem napisać, że jest to świetny przykład, dlaczego polskie przedsiębiorstwa nie powinny konkurować niskimi cenami (tl;dr przy nagłym wzroście obciążeń podatkowych w PL np. ZUSu czy w DE np. wymóg pensji minimalnej dla kierowców tranzytowych, to model biznesowy X firmy przestaje się spinać i idzie szybko na dno). Jednak, to nie tylko przykład bańki na rynku gastronomicznym w USA czy przestrogi przed opieraniem zyskowności firmy na styk ani regulacji państwa. To pigułka funkcjonowania współczesnej ekonomii. MUSISZ WYBRAĆ. Niezależnie, czy jesteś restauratorem, legislatywą czy zwykłym Billem, który chce zjeść dobry obiad.

Problem w tym, że żaden z wyborów nie jest idealny. Nie ma rozwiązania, w którym wszyscy będą w pełni zadowoleni. Można jedynie maksymalizować łączną użyteczność (czy lepiej, optymalność) wybranych opcji (preferencji). W ekonomii nazywa się to m.in. efektywność w sensie Pareta lub efektywność Kaldora-Hicksa.

Krótko o tej bańce restauratorskiej w USA, ale przykład jest uniwersalny. Powstało wiele fajnych małych miejsc, w którym za rozsądne kwoty klienci mogli zjeść świetne jedzenie, robione przez szefów kuchni-właścicieli. Ci potrzebowali też pomocy, więc zatrudniali np. pomoc kuchenną lub kelnerów. W przeważającej liczbie przypadków, na odpowiednikach naszych umów-śmieciowych, bez ubezpieczenia, za najniższe wynagrodzenie. Nowe miejsca uzyskiwały w ten sposób rentowność na poziomie kilku procent. Szefowie kuchni-właściciele byli zadowoleni, bo biznes się utrzymywał, spełniali się kulinarnie, a konsument dostawał świetne żarcie za niewielką kwotę. Pracownicy tych małych miejsc nie byli jednak zadowoleni — dużo zasuwania pomiędzy stolikami, ciężkie warunki pracy na zapleczu (czy ktoś zasuwał 8 godzin w kuchni?), a wynagrodzenie nędzne i w przypadku choroby, żadnej pensji. Pojawił się postulat podniesienia pensji minimalnej i obowiązkowego ubezpieczenia, który w końcu został zrealizowany przez egzekutywę. Okazało się, że małe miejsca gastronomiczne już nie są rentowne. Pracownicy byli zadowoleni, klienci też, ale szefowie kuchni-właściciele już mniej, bo musieli dorzucać co miesiąc do biznesu.

W tym miejscu libertarianie prawdopodobnie przestaną czytać, kwitując: “socjalne państwo załatwiło kolejny biznes”. I mają rację, bo to przecież państwowe regulacje doprowadziły do bankructwa wielu restauracji. W efekcie zatrudnieni pracownicy nigdzie nie będą pracować i tyle zysku będzie z wyższej pensji minimalnej oraz ubezpieczenia. Libertariański win.

Lewa strona powie, że “żaden to biznes, skoro opiera się na pół-niewolniczej pracy kelnerów i pomocników kuchennych”. Wspomną też, że nie należy konkurować niskimi cenami, ani opierać się na rentowności na styku. Że takie firmy to żaden rozwój gospodarczy i w ogóle nowoczesny kolonializm. OK.

Jednak zarówno libertarianie, jak i etatyści, lubią zjeść dobre żarcie za dobrą cenę. Cieszą się, gdy mogą dostać świetnego hamburgera czy znakomite curry za 30 zł. A gdyby tak wasz hamburger czy curry nagle kosztowały 60 zł?

To jest ten wybór. Przy cenie 60 zł, zarówno szef kuchni-właściciel byłby w stanie utrzymać rentowny model biznesowy, jak i jego pracownicy zarabiali znośne pieniądze przy obowiązkowym ubezpieczeniu (co zwiększa satysfakcję z pracy, stabilizuje firmę, etc.). Tylko ta jedna grupa musi ponieść wyższy koszt — trzeba zapłacić więcej za hamburgera czy curry. Nie chcecie, bo was nie stać? Pozostaje rzadziej jeść outdoorowo i zwiększyć konsumpcję w domu. Nie chcecie, bo nie, i w ogóle nie mam racji? No to wasze ulubione restauracje i bistra zbankrutują, więc i tak wrócicie do konsumpcji w domu. Wasz wybór.

I tak to działa w całej ekonomii, która przeplata się ze sferą społeczną (np. poziom indywidualnego zabezpieczenia socjalnego) i polityczną (np. rola państwa w zwalczaniu zanieczyszczeń). Niemniej, zawsze jest to balans pomiędzy wyborami i nie ma rozwiązania satysfakcjonującego wszystkich. Ekonomia polega na badaniu układów preferencji i czasami określania, jaki krok należy podjąć. Ale parafrazując znane hasło: “there is no cheap lunch”. Ktoś musi zapłacić, i niekoniecznie musi to być w pieniądzu.

PS Jestem świadomy różnicy pomiędzy ekonomią i gospodarką. Po niedługim namyśle wybrałem pierwsze określenie jako szersze.

--

--

Rafał Bill
Przemyśleć Ekonomię

Product chef with strong business analysis mindset. Behavioral economics explorer. Parkour evangelist, who never gives up on overcoming the obstacles.