Osiem

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
5 min readFeb 4, 2017

Czuję się wywoływany do tablicy, bo “usłyszałem” niedawno po raz kolejny, że “mówienie” o swoim introwertyzmie jest nieintrowertyczne. Nie zgadzam się z tym poglądem. Postaram się go zatem “naprostować”.

https://unsplash.com/@krutainis

Nie będzie to ani artykuł encyklopedyczny, ani też subiektywny wykład chociażby aspirujący do bycia pełnym, a jedynie zwrócenie uwagi na kilka mniej oczywistych aspektów introwertyzmu jako wiodącej cechy osobowości człowieka — pewnego konkretnego człowieka, co warto zauważyć i o czym warto pamiętać w trakcie lektury.

“Jesteś taki: cichy, zamknięty w sobie, wycofany, nieśmiały, obcesowy, aspołeczny… Długo myślisz, mówisz niewiele, wolno, właściwie masz coś do powiedzenia?” I tak dalej, i tym podobne. Nie wiem, jaki cel mają osoby, które coś takiego mówią, ani też jaki zamysł stoi za takimi słowami.

MBTI jest najbardziej rozbudowaną spośród znanych mi klasyfikacji typów osobowości — wyróżnia ich ona szesnaście, osiem spośród których to typy introwertyczne. Zacznijmy zatem od najbardziej oczywistego spostrzeżenia — “wrzucanie” wszystkich introwertyków do “tego samego worka” jest równie (jeśli nie: bardziej) krzywdzące, co czynienie tego samego ze wszystkimi ekstrawertykami. Poza tym chyba wszyscy instynktownie wyczuwamy, że człowiek jest “nieco” bardziej złożoną istotą, niż cztery przecinające się dychotomie. Warto także zastanowić się, “co zrobić” z ambiwertykami, którzy — w zależności od różnych czynników — płynnie poruszają się, jak swoista nienewtonowska ciecz, pomiędzy I a E.

Ponowoczesność — czas, w którym żyjemy — w odniesieniu do społeczeństwa oznacza epokę, w której urynkowieniu uległy także (a może: przede wszystkim) zasady współżycia społecznego. Tam, gdzie kiedyś dominowały reguły wspólnoty oraz uniwersalne (zdawać by się mogło) wartości, wkroczyło frymarczenie. Tak, jak “kiedyś” podmiotem były grupy — mikro i mezo — społeczne, tak teraz ta błogosławiąca ręka panującej filozofii społecznej spoczęła na “głowie” rynku sprawiając, że to on — kosztem grup — zyskał podmiotowość. Gdzie była i gdzie nadal jest jednostka? Cóż, jej sytuacja — sytuacja nas wszystkich z osobna — nie uległa dramatycznej zmianie, bo nadal jesteśmy przedmiotowi. Niegdyś poddawani rygorystycznej socjalizacji i “pracujący” według reguł społeczności, teraz zmuszeni jesteśmy “wystawiać się” jak towar i “sprzedawać” na rynku pełnym tak samo osobliwych “przedmiotów ludzkich”. To właśnie jest to magiczne, wychwalane pod niebiosa i zgubnie przereklamowane “bycie sobą” — kształtowanie siebie tak, aby na tym rynku zajmować jak najwyższą półkę, bądź swoistą “niszę ekologiczną”, gdzie można (bezpiecznie) “zostać monopolistą”. Sądzimy (być może niespecjalnie się nad tym zastanawiając), że dzieki temu jesteśmy w lepszym, niż wcześniejsze pokolenia, położeniu. A życie, słysząc takie sądy, chichocze z nas w swoim duchu, bo dowcip polega na tym, że rynek rządzi się bardzo prostym prawem — popytu i podaży. Aby na towar był popyt, musi on odpowiadać na potrzeby innych uczestników rynku. “Wystawiamy” zatem nie siebie, a fasady wykreowane w odpowiedzi na te potrzeby — w końcu chęć bycia pożądanym to główny motywator naszych działań.

Określenia i pytania, jak te przytoczone przeze mnie w trzecim akapicie — a przede wszystkich częstotliwość, z jaką są one wypowiadane — zdają się mówić nam, że na I nie ma specjalnie dużego popytu. A to sprawia, że bycie introwertykiem jest trudne. Bo tym, co łączy chyba wszystkich z literką I w typie MBTI, jest niechęć do fałszu; do udawania; do bycia, robienia, myślenia i mówienia “na pół gwizdka”. Do fasadowości. W związku z tym nasza pozycja na tym przedmiotowym rynku nie jest zbyt dobra i nie mamy “przebicia” jako “atrakcyjne produkty”.

W ostatnim stuleciu uczyniliśmy, jako cywilizacja, ogromny krok do przodu, jeśli chodzi o walkę z uprzedzeniami i dyskryminacją różnych rodzajów. Jednak wciąż przed nami sporo pracy. O ile mowa nienawiści dotycząca mniejszości seksualnych, kobiet, wyznawców różnych religii oraz osób o odmiennym, niż “biały”, kolorze skóry jest już zauważana i bywa piętnowana, o tyle ta dotycząca “myślicieli”, którzy sporo czasu spędzają “we własnej głowie” wciąż jest niedostrzegana, bądź — w najlepszym (a może jednak: najgorszym?!) wypadku — marginalizowana i traktowana z pobłażliwością.

Ludzie o otwartych umysłach oburzają się na przykład na stwierdzenia w rodzaju: “homoseksualizm można leczyć”, ale bez większej refleksji serwują identyczne w swej wymowie: “jesteś zbyt zamknięty w sobie, musisz bardziej wyjść do ludzi”. (To “daje do myślenia”, bo czy takie zachowanie nie jest swego rodzaju automatyzmem, jakimś programem wykonywanym bez zagłębiania się w jego treść? Wyuczoną politpoprawnością?)

Kto ma mówić o introwertyzmie, jeśli nie introwertycy? Kto ma mówić o moim introwertyzmie, jeśli nie właśnie ja? Binarny wybór rysowany przez stwierdzenie: “mówienie o swoim introwertyzmie jest nieintrowertyczne” jest bez sensu, bo jest jedynie złudzeniem wyboru; ponieważ sprowadza się do dwóch opcji, spośród których tylko jedna nie jest wewnętrznie sprzeczna: albo jesteś introwertykiem i w związku z tym nie mówisz o swoim introwetyzmie, albo introwertykiem nie jesteś i w związku z tym możesz o swoim introwertyzmie mówić do woli. Zapewne nie jest to ani zamierzone, ani też świadome, ale takie stawianie sprawy jest w gruncie rzeczy “wrzuceniem do szufladki” i pozbawieniem osoby, pod adresem której fraza taka jest kierowana, możliwości stanowienie o sobie, prawa do mówienia o ważnych i istotnych kwestiach.

Przekonanie, że nie lubimy mówić, wypowiadać się, rozmawiać, albo wręcz, że nic do powiedzenia nie mamy, wynika zapewne z oglądu świata przez ekstrawertyczne “okulary” sprawiające, że każdy, kto nie “strzela” słowami jak nabojami z karabinu, jest postrzegany jako niemy, niewidoczny, nieistotny w publicznej debacie. Przekonanie to jest z gruntu błędne. Miałkość, bezprzedmiotowość, obłuda i fasadowość pewnych tematów powstrzymują nas przed rozmawianiem o pogodzie czy plotkowaniem o życiu “gwiazd”, to prawda. Ale wcale nie oznacza to, że mówić i rozmawiać nie lubimy — po prostu decydujemy wydatkować naszą energię na rozmowy na tematy dla nas ważne i istotne; takie, które nas fascynują, poruszają, dotykają głęboko. A temat interowertyzmu — zwłaszcza tego osobistego — jest jednym z nich.

Zgodnie z tą dziwną logiką ten tekst nie powinien w ogóle powstać, bo przecież pisany jest przez introwertyka i dotyczy wewnętrznych odczuć — a więc tworzenie go jest już samo w sobie zachowaniem nieintrowertycznym. Wygodne — namalować portret jednocześnie nie dając się wypowiedzieć na jego temat modelowi.

Zrozumiałe mogą być w tym miejscu oskarżenia o nadinterpretowanie czy zbytną defensywność, ale czasami radykalne środki są konieczne, aby przedstawić problem na szerszym forum i dotrzeć do umysłów innych. Posłużmy się analogią: tak, jak mylne i krzywdzące jest oskarżanie społeczności LGBTQIA o “promowanie postaw” podczas organizowanych marszy i happeningów mających zwrócić uwagę na problemy w społecznej percepcji osób do tej szerokiej kategorii należących, tak samo nietrafione byłyby właśnie takie zarzuty dotyczące przedstawiania przesądów i uprzedzeń na temat introwertyzmu.

Z jednej strony mamy stygmatyzowanie w stylu: “jesteś taki cichy / zamknięty w sobie” a z drugiej “szufladkowanie” przejawiające się w: “mówienie o swoim introwertyzmie jest nieintrowertyczne”. Młot i kowadło. “Tak źle i tak niedobrze.” Bo — gdy już ciszę przełamiemy i wypowiemy się na temat stanowiący clou naszej osobowości — “dostaniemy po głowie obuchem”, bo zrobiliśmy coś, co nie mieści się w błędnym postrzeganiu tego, jacy jesteśmy. Dzieci, ryby i introwertycy głosu nie mają.

Tak: mówimy niewiele, długo ubieramy myśli w słowa wcześniej spędzając jeszcze więcej czasu na zrozumieniu tego, co dzieje się w naszych głowach. Następnie wypowiadamy się z uwagą, ważąc każdą sylabę, świadomie intonując i być może sprawiając wrażenie, że nigdy wypowiedzi nie zakończymy. Czasami malujemy szeroki kontekst a innymi razy przechodzimy prosto do rzeczy. Być może nie każdy chce bądź ma cierpliwość nas słuchać i z nami rozmawiać. I tak — o ile zazwyczaj w naszych głowach istnieją całe wszechświaty, o tyle też czasami zapada w nich zupełna cisza. I nie ma w tym nic złego.

Obcowanie z nami jest wymagające. Jesteśmy trudni do oswojenia, ale gdy już zaczynamy wyjawiać nasze myśli, to znaczy, że jesteś dla nas ważną osobą. Ale pamiętaj, że wraz z oswojeniem przychodzi odpowiedzialność za oswojoną osobę. Jeśli nie przyjmiesz tej odpowiedzialności — słowa ustaną.

--

--