Pierwszy

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
3 min readAug 15, 2019

Być pierwszym, wygrać wyścig, pozostawić wszystko w tyle. Nie ma tej dyscypliny na żadnej Olimpiadzie, nie klasyfikuje jej żaden komitet, ja jednak pragnę w niej wygrać ponad wszystko.

https://unsplash.com/@sendun

Ścigam się z samym sobą; za każdym razem staję pewnie na linii, uważnie umieszczam stopy w blokach startowych i wraz z sygnałem zaczynam pędzić ile sił. Może to właśnie mój błąd, może osiągam pełną prędkość za szybko, może… Ale raz, choć ten jeden raz — pragnę być pierwszy.

Robię wszystko, co w mojej mocy; trenuję ciężko (niemal ponad swoje siły), nie poddaję się nigdy (nawet, gdy powtarzające się porażki sprawiają, że moje samopoczucie za każdym razem odnajduje nowe dno), analizuję historię swoich biegów (chociaż wracanie do przeszłości jest bolesne), naprawiam błędy (czasem wskazywane przez innych, czasem takie, których domyślam się sam) i szlifuję niedociągnięcia (na miarę swoich możliwości).

Jednak wciąż nie jestem pierwszy.

Pierwsze miejsce nie pojawia się samo z siebie, nie bierze się z niczego. Trzeba na nie zapracować, trzeba budować siłę, kondycję, sprawność i do tego wszystkim tym odpowiednio się posługiwać. Nikt nie przyjdzie nagle do mnie i nie powie: “Oto twoje upragnione pierwsze miejsce, proszę”. Nie, świat tak nie działa. Trzeba być gotowym i w odpowiednim momencie kariery znaleźć sprzyjający wyścig, następnie — pomimo tych wszystkich wcześniejszych, powtarzających się porażek — wykrzesać, odnaleźć w sobie jeszcze na tyle dużo siły, aby i do tego wyścigu stanąć pełnym pozytywnych myśli… a potem dać z siebie wszystko.

Czy daję z siebie wszystko? Czy na pewno odpowiednio rozkładam swoje siły? Czy może od początku w tym wyścigu nie miałem szans? Nie miałem, jasne. Ale jeśli może odpowiednio szybko pobiegnę…

Wątpliwości atakują zadziwiające wcześnie; uparcie odpędzam je, zdecydowanie zgniatam w swojej głowie, ale one wracają, są coraz silniejsze, czerpią siły ze mnie, zabierają mi siły, wysysają jak pijawki pozstawiając spustoszenie w głowie, zmęczonie w mięśniach, niezrozumienie sytuacji i brak nadziei.

I znów nie jestem pierwszy.

U skraju sił, z wiarą w siebie zredukowaną do mikroskopijnych rozmiarów, bez wielkich nadziei na przyszłość — staję w kolejnym wyścigu. To jest jednak gra zespołowa — uświadamiam sobie — moja wola zwyciężenia nie wystarczy — dociera do mnie — potrzeba jeszcze kogoś, kto zechce widzieć mnie na pierwszym miejscu, kto w niezachwiany sposób będzie wierzył w zespół, który budujemy, kto będzie pracował wraz ze mną na wspólny sukces, kto także będzie chciał.

Tak, potrzeba woli jeszcze kogoś.

Chyba o to właśnie chodzi. Chyba rzeczywiście coś jest, albo czegoś nie ma. Chyba — najwyraźniej — wybieram złe wyścigi. Niesprzyjające. Takie, w których faktycznie nie mam szans. Takie, w których nie ma tej osoby, która by mi dopingowała, która także chciałaby, abym był na pierwszym miejscu.

Uświadamiam to sobie. A następnie startuję ponownie. Neurony nie łączą, synapsy gubią impulsy, coś w środku ewidentnie nie działa, jest popsute, uszkodzone, nie spełnia swojej funkcji. I znów polegam, ponownie przegrywam — przede wszystkim sam ze sobą: z nadziejami, z oczekiwaniami; z wizjami wygranej, które powstają w moje głowie zdecydowanie zbyt szybko i do których przywiązuję się (jak zwykle) zdecydowanie zbyt mocno.

I znów nie jestem pierwszy.

Czy kiedyś się nauczę? Czy kiedyś będę w stanie to w sobie zmienić? Nie wiem. Wiem jedynie, że chciałbym chociaż raz być czyimś pierwszym wyborem, być dla kogoś przed każdym i przed wszystkim. Wygrać wyścig o troskę, uwagę i uczucie. Chociaż raz.

--

--