Spoiwo

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
3 min readMar 25, 2017

Nasze mury są kruche i delikatne; zdarza się, że ich konstrukcja jest ażurowa a czasami po prostu pojawiają się w nich szczeliny. W związku z tym potrzebujemy kitu, który je wypełni. Spoiwa, które sprawi, że będą one w stanie wciąż nas chronić; że nie rozpadną się — a my wraz z nimi.

https://unsplash.com/@vogelina

Doba składa się z dwudziestu czterech godzin; teoretycznie osiem z nich powinniśmy przeznaczać na pracę, kolejne osiem na sen a to, jak wykorzystamy pozostałe — zależy jedynie od nas.

W zależności od tego, jaki mamy charakter i jakim cechujemy się temperamentem — podejmujemy różne aktywności i decydujemy się nasz wolny czas wypełniać na różne sposoby. “Wypełniać”. Właśnie. To słowo jest kluczowym do zrozumienia, czym to “wypełnianie” jest.

Niezależnie od tego, kim jesteśmy, skąd się wywodzimy, jaki jest nasz status i jakie wartości wyznajemy: wszyscy czegoś poszukujemy. Wszystkim nam czegoś brak i każdy z nas odczuwa czegoś niedosyt. Czy to pieniędzy, czy to szczęścia, czy to towarzystwa czy też adrenaliny lub innych bodźców: fizycznych, umysłowych bądź zmysłowych. To właśnie to coś popycha nas do przodu i zabrania nam rezygnować.

Budzimy się każdego poranka, bo przecież na tym właśnie nasze dążenie polega — wstajemy z łóżka, zamiast położyć się do grobu. I szukamy; i staramy się odnaleźć to, co zgubiliśmy, co uciekło nam wraz z momentem narodzin: nasz prywatny święty Graal.

Życia mało na te poszukiwania. To, czego każdy szuka a co mało kto znajduje jest, siłą rzeczy, dobrem luksusowym, którego podaż jest limitowana a popyt — ograniczony jedynie ludnością naszej planety. W związku z tym potrzebujemy — i używamy — protez, substytutów; zakładamy wygłuszające ochraniacze na uszy i bierzemy do ręki książkę bądź też zupełnie odwrotnie — podkręcamy głośność w naszych słuchawkach i szalejemy na silent disco. A cel ten sam — stłumić pustkę, wypełnić szpary w naszych popękanych i zmęczonych murach; nadać sens naszym — w przeciwnym wypadku — ze wszech miar bezsensownym dążeniom.

Żyjemy jak outsiderzy, wyrzutki społeczeństwa, każdy sam w swojej własnej bańce rzeczywistości, każdy zdolny jedynie do samozaspokajania z egoistycznych pobudek. Stykamy się przelotnie z innymi bańkami pompując z nich powietrze do własnych, rozpychając swój nadęty pustką świat. I chociaż dobrze naszemu egocentryzmowi w tej tłumnej samotności, to jednak pod powierzchnią przeczuwamy, że coś jest nie tak, jak powinno; że to nie do końca o to chodzi; że to powietrze w naszej bańce powinniśmy dzielić, zamiast zagrabiać je innym.

Gromadzimy regały książek, albumy fotografii, stosy płyt, umysły wspomnień; zdobywamy góry, odkrywamy jaskinie, docieramy daleko i bawimy się wszędzie. Nasze bańki rzeczywistości zagracone są wszystkim — aby tylko nie docierało do nas, że brakuje w nich tego, co najbardziej potrzebne; co usunęłoby w kąt wszystko inne.

Nic dziwnego, że nasze mury są kruche i delikatne i że często pękają, skoro muszą pomieścić tyle rzeczy, tyle zbędnych i nieistotnych wypełniaczy. A my staramy się przechytrzyć rzeczywistość i używamy ich do wypełniania luk zapominając o tym, że w ten sposób budujemy jedynie ścianę złudzeń; zapominając, że ciągłe łatanie jest niemożliwe i że budując nasz mur coraz wyżej i wyżej sprawiamy, że odcinamy się bardziej i bardziej od tego, czego nam tak naprawdę potrzeba.

To samo, co może pełnić rolę spoiwa naszego jestestwa i wypełniacza luk w naszym murze może być — nieodpowiednio dawkowane — pokarmem naszych złudzeń i pożywką dla naszych podskórnych niepewności i lęków.

Spoiwo jest ważne i to dzięki niemu nie rozpadamy się w trudnych chwilach pełnych zwątpienia. Musimy jednak zdać sobie sprawę — i zdawać ją sobie na bieżąco — że samo spoiwo to mało; że potrzeba także czegoś, co będzie nim spajane. To nie nasze mury wymagają pracy, ale my sami. To nie te ściany nas otaczające powinniśmy budować i naprawiać, ale to, co — wydaje się nam — one chronią.

Mnóstwo zajęć i ogrom aktywności zapełniają nam przeznaczone dla nas osiem-godzin-na-dobę. Budujemy z nich swoistą asekurację chroniącą nas — w razie upadku w ten niekomfortowy stan rozważania — przed obrażeniami powstającymi wskutek bliskiego zetknięcia z popękanymi złudzeniami i rozbitymi nadziejami.

Potrzeba nam jesieni z jej spadającymi liśćmi i wichurami, aby wymieść zatęchłe runo niepotrzebnych rzeczy z naszej bańki; potrzeba nam wiosny z jej soczystą zielenią i orzeźwiającymi mżawkami, aby tchnąć nowe życie w nasz prywatny świat i rozsadzić nasze mury młodymi pędami. Wtedy wszelkie spoiwo stanie się zbędne i będziemy mogli otworzyć się na to, co rzeczywiście istotne i znaczące.

Wtedy przestaniemy potrzebować wątpliwej asekuracji naszych wypełniaczy.

--

--