Tam

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
3 min readJan 13, 2018

Składamy się z okoliczności, w których przyszło nam żyć. Nawet nie zauważmy, w jakich kierunkach popychają nas emocje mające swoje źródło poza nami i będące poza jakkąkolwiek naszą kontrolą. Górnolotnie i wyniośle — pełni pychy, z zadartymi nosami — twierdzimy, że mamy pełen wpływ na nasze życie; że jedynie my decydujemy o tym, kim jesteśmy.

https://unsplash.com/@alexb

Umyka nam w tym wszystkim tak smutna, jak i prosta prawda — że nasz gatunek to okrutne zwierzęta stadne, które cenią uległość i konformizm ponad wszystko, “przywilej” indywidualizmu i pozornego samostanowienia przyznając jedynie wybranym, którzy i tak stają się ofiarami swoich “osiągnięć”, będąc skazanymi na odgrywanie zastanej przecież i istniejącej na długo przed nimi roli przywócy tej dzikiej hordy, tego stada klonów.

Żyjemy dla momentów — dla szybszego bicia serca, drżenia rąk, motyli w brzuchu; albo wręcz przeciwnie — dla poczucia spokoju, ukojenia, ciszy i odnalezienia się w tych własnie objęciach, a nie jakichś innych. Szukamy tego wszystkiego na zewnątrz zapominając, że nasze życie jest przede wszystkim nasze i że szukać powinniśmy w środku.

Chwil, które sprawiają, że czujemy się niezwyczajnie (czy też nadzwyczajnie), wypatrujemy gdzieś tam. Smak ciastka zanurzonego w herbacie przywołuje wspomnienia, których się uczepiamy; snute na jawie marzenia kreują zwidy, które zaczynają przesłaniać nam rzeczywistość; wybieramy się w miejsca, myślimy o czasach, szybujemy w obłokach. A gdy okazuje się, że obłoki te są niczym innym, jak odurzającymi oparami absurdalnych wymysłów mających za swe źródło przekonanie o naszej wielkości — tracimy kontakt z tym, kim jesteśmy.

Zatracamy się w poszukiwaniach, dążeniach, snuciu planów i gonieniu za celami, zapominając w tym biegu po prostu być. Powtarzamy sobie, że jutro będziemy szczęśliwi ignorując zupełnie dziś.

Potrzeba nam poczucia dopełnienia, bycia spójną całością — nadania sensu naszemu istnieniu. Choćbyśmy brali to wszystko, co nas otacza i wlewali w tę pustkę w nas samych — nie sprawimy nagle, że ta dłoń, której wyczekujemy, spocznie na naszych czołach oznajmiając łagodnym głosem: “oto jesteś teraz pełnią”.

Składamy się z okoliczności — nasze ciała to wyludnione trumny, nasze dusze to mgliste zjawy. Puści i przezroczyści błąkamy się po ciemnych zakamarkach zimnego świata poszukując odrobiny światła i ciepła. Czasami nieświadomie, a czasami wbrew woli czerpiemy ze wszystkiego, co nas spotyka; kawałek po kawałku budujemy samych siebie — często z elementów niedopasowanych, o ostrych brzegach, kalecząc za każdym razem to, co już udało nam się jako taki zlepić w środku siebie.

Patrząc z nadzieją w dal, nie dostrzegamy tego, co tu-blisko; umykają naszemu wzrokowi ludzie i wrażenia, a w naszych szklących się bez przerwy oczach odbijają się projekcje naszych oczekiwań. Nie zauważamy, że nasze strachy i marzenia prowadzą nas za nos w tym chocholim tańcu, pochodzie żywych trupów. Brakuje nam zdrowego rozsądku — przysłania go nam zasłona wyobrażeń; chowa się on we mgle chcenia.

Tam, gdziekolwiek to jest, nie znajdziemy nic szczególnego; tam właśnie — o ile w tej podróży do tego dojrzejemy — nauczymy się widzieć sprawy takie, jakimi one są.

Bo nie mamy wpływu na okoliczności, które się na nas składają; mamy za to kontrolę nad tym, jak na nie reagujemy.

--

--