Wzrost

Robert M. Wysocki
Refleksje
Published in
3 min readJul 23, 2016

Celujemy. Pragniemy dotrzeć dalej, wspiąć się wyżej, pobiec szybciej i dźwignąć więcej. Nasze chęci bywają nieposkromione a nasze przekonanie jest proste — chcieć to móc.

https://unsplash.com/@worldsbetweenlines

Naturalną konsekwencją takiego myślenia jest pytanie, które może nie koniecznie każdy z nas sobie zadaje. Od najmłodszych lat wpaja się nam, że trzeba być ambitnym, trzeba mieć cele i konsekwentnie dążyć do ich zrealizowania. Cechą ambicji pojmowanej w taki sposób jest jej procesualny czy wręcz inkrementalny charakter — gdy tylko jeden cel zostanie osiągnięty, trzeba dążyć do nowego, postawionego wyżej. Na skutek tego życie przebiega, dzieje się niejako poza człowiekiem, rządzi nim ciągły wyścig — jeśli nie z innymi, to przynajmniej z samym sobą.

Jak długo to może trwać? Jak daleko można dotrzeć, jak wysoko się wspiąć? Jedynym sposobem, aby się o tym przekonać, jest spróbowanie.

Nie można niedoceniać ambicji i chęci człowieka do ciągłego przesuwania granic. Dzięki tym cechom piszę ten artykuł, nie wspominając już o tym, że mam dach nad głową.

Chęć rozwoju i osiągnięcia czegoś więcej popchnęła również mnie do pewnych działań. Jednak, mimo tego, dominuje we mnie przekonanie, że ciągły wzrost jest niemożliwy, nie do utrzymania. Nie chodzi o to, czy istnieją granice, a jeśli tak, to gdzie one się znajdują. Chodzi bardziej o pewną niekontrolowalną cechę rzeczywistości, o pewien jej aspekt, na który nie mamy wpływu. O jej nieustanną zmienność.

U podstaw skrajnego liberalizmu ekonomicznego w wersji Friedmana i szkoły chicagowskiej leży niezachwiana ufność w to, że wzrost można utrzymywać w nieskończoność. Postulują oni, że na rozwoju gospodarczym wszystkie jednostki zyskują; a że wzrost jest nieskończony, to ostatecznie wszyscy osiągną zadowolenie — przynajmniej ekonomiczne. W zderzeniu z rzeczywistością i w obliczu kryzysów, które co jakiś czas nawiedzają globalną gospodarkę spadkobiercy tej myśli ekonomicznej postulują wręcz jeszcze większą deregulację twierdząc, że problemy są spowodowane zbyt wolnym tempem przemian idących w stronę ich wizji. Nie zdaje się także wywierać na nich żadnego efektu fakt, że dzięki takiemu, a nie innemu ustawieniu systemu bogaci bogacą się coraz szybciej a ubodzy ubożeją — również coraz szybciej. Wbrew wielkiej tezie, że wolnorynkowa gospodarka to the great equalizer.

Ale nie chodzi oczywiście jedynie o ekonomię. Jest ona wszak nauką społeczną pomimo tego, że tyle w niej cyfr. Chodzi bardziej o tę niepohamowaną ludzką żądzę, które zdaje się dyktować niektórym z nas wszystkie akcje. Nie ma niczego złego w chęci osiągania więcej, ale we wszystkim trzeba mieć umiar.

Są jednak pewne nieograniczone dobra, które nie limitują wzrostu w żaden sposób. I słowo “dobra” jest tu kluczowe.

W biegu (coraz szybszym, na coraz dłuższy dystans, w chęci dotarcia do coraz to dalszej mety) umyka nam tu i teraz. Chwile stają się coraz krótsze, coraz mniej jest czasu, aby je doceniać. Zapominamy, że nasze życie składa się w większości nie z wielkich osiągnięć podkreślanych wzniosłą muzyką w tle, ale z prostej, nieskomplikowanej, niedocenianej codzienności. Im więcej mamy, tym więcej mieć chcemy i w jakiś sposób nie zauważmy, gdy w tym biegu mijamy punk równowagi. Równowagi pomiędzy tym, jak jest a tym, jak chcemy, aby było. A z pewnością dla każdego z nas taki punkt istnieje.

Niektórzy postulują brak chęci do jakichkolwiek kompromisów i oczekują, że uda im się osiągnąć stan idealny. Idee to piękne byty, sam jestem idealistą i jestem w stanie zrozumieć taką postawę. Jednak życie uczy nas, że idee istnieją jedynie w naszych głowach; nawet, jeśli brak chęci kompromisów prowadzi do prób urzeczywistniania tych szczytnych idei, to zazwyczaj nie kończy się to dobrze. Klęska komunizmu jest tutaj świetnym przykładem; postępujący upadek skrajnego kapitalizmu zaczyna przyćmiewać nawet tę pierwszą egzemplifikację.

Dążenie. To jest kolejne słowo kluczowe. Dążenie do wzrostu, do stanu lepszego jest czymś chwalebnym. Jednak musimy pamiętać, że dążenie to jest i zawsze będzie tylko i wyłącznie dążeniem asymptotycznym.

Szczęście nie kryje się gdzieś tam za horyzontem, na końcu tej mitycznej tęczy. Można zmarnować całe życie próbując tam dotrzeć, podczas, gdy ten garniec jest w zasięgu ręki. Punkt równowagi. Ukontentowanie. Uświadomienie sobie, że już, że wystarczy, że tu i teraz.

Jedyne, co się nie kończy; jedyne, co może rosnąć w nieskończoność, czym można i należy obdzielić wszystkich i czego mimo wszystko będzie jeszcze mnóstwo w zapasie to nasza dobroć. To bycie dobrym człowiekiem. To bezinteresowna miłość, nieskończona empatia i bezwarunkowe współczucie wobec wszystkich istot żyjących. Pod tym względem mamy jeszcze ogromne pole do popisu i w tych aspektach naszego życia powinniśmy dążyć do ciągłego wzrostu.

Wzrastajmy więc w dobroci.

--

--