Aborcja w Indonezji

Tomek Kobyliński
Tomek i Indonezja
Published in
8 min readSep 27, 2018
“Lingga-Yoni”, Arahmaiani. Obraz który wywołał w 1994 ogromny skandal w Indonezji, taki trochę tutejszy odpowiednik “Pasji” Nieznalskiej.

Uprzedzam, że mam takie poglądy, że aborcja to życie i dobro. Więc jak jak ktoś uważa, że aborcja to czyste zło to raczej nie powinien tego czytać. A może powinien by zmienić zdanie. Ha.

R. poznałem kilka miesięcy temu w Dżakarcie. Trochę tak nie bardzo zobowiązująco porandkowaliśmy. Jest pod trzydziestkę, pracuje w korpo, robi w jakiś finanach. W teorii muzułmanka z dobrej rodziny (w Mekce była!). Ale cóż nie bardzo chyba ma pomysł co zrobić ze swoim życiem. Cóż, jak wielu z nas, nie?

Nim wyjechałem z Dżakarty pojechaliśmy sobie na weekend zwiedzić Bandung, takie miasto na wyrwanie się na weekend z koszmaru życia w Dżakarcie. Nawet było miło, ale na koniec powiedziała mi, że jest taka głupia sprawa, że mi o tym nie powiedziała, ale że ma chłopaka. No ale chłopak we Francji, więc trudno w sumie mieć pretensję, nie? No trochę chaosem ona była. Jestem ostatnią osobą która by oceniała. Tak czy inaczej fajna dziewczyna jak nie jest twoją dziewczyną.

Od tamtej pory od czasu do czasu sobie pogadaliśmy na whatsappie, śledziłem kolejne perypetie jej nie bardzo rozsądnego ale jakoś tam przecież ciekawie (jeśli lubi się trochę tandety) szalonego życia.

Parę tygodni temu w środku nocy widzę na WA, że do mnie dzwoni. To trochę było niespodziewane. Odbieram telefon. I słyszę płacz, histerię i potok słów. Że jej życie się skończyło, że to koniec. Że nie ma z kim rozmawiać, że nikt nie może o tym wiedzieć. Powoli wyłania się z nich obraz tego co się dzieje. Jest w ciąży. Piąty tydzień. Właśnie zrobiła USG. Chłopak, a raczej mężczyzna, czterdziestokilkuletni brytyjski ekspata, który jej to zrobił ma żonę. Jak zaczynała spotykanie się z nim nie wiedziała, że jest żonaty. Ale już w trakcie romansu się tego domyśliła.

Pytam się więc jej co teraz planuje. Ona, że zupełnie nie wie co robić. Urodzić? Przerwać ciążę? W jej sytuacji urodzenie dziecka to oczywiście całkowita życiowa katastrofa. Indonezja to nie jest kraj (tak jakby był gdziekolwiek taki…) dla samotnych matek. Bardzo to nie jest kraj. W jej wypadku to oznacza koniec pracy i kariery, powrót do rodzinnego domu, całkowita utrata twarzy przed rodziną, pełne uzależnienie od rodziców. No i last but not least raczej żadnych szanse na zamążpójscie. Więc dziecko teraz to jest bardzo zły pomysł. Dla niej, dla potencjalnego dziecka też.

Z drugiej strony żyjąc w środowisku w jakim żyje ma też w głowie napakowane sporo bredni, że zlepek komórek w jej brzuchu jest człowiekiem. Więc nią targa. Cóż, powiedziałem co wg mnie powinna zrobić oraz powiedziałem (pierwszy raz w życiu!) ten straszny banał “co zrobisz będzie dobrą decyzją musi tylko być twoja”. Trochę kłamałem, bo osobiscie uważam, że tylko jedno wyjście jest z jej sytuacji słuszne. No ale to ja.

Jescze może jednak kwestia. Skąd w ogóle ta ciąża. Ja R. nie spytałem czemu jest tak nierozsądna, że uprawiła seks bez zabezpieczenia. To chyba nie czas i moment na takie pytanie, dziewczyna nie potrzebuje więcej oceniania. Ale też bardzo mnie to nie zdziwiło. Edukacji seksualnej prawie nie ma w Indonezji. Raczej dziewczyny trzeba do antykoncepcji zachęcać.

Art. 346
Kobieta, która umyślnie powoduje spędzenie lub śmierć owocu swego łona lub która umyślnie dopuszcza, by skutek taki spowodowała inna osoba, podlega karze pozbawienia wolności do lat czterech

Art. 348.
Każda osoba, która umyślnie powoduje spędzenie płodu lub śmierć owocu łona kobiety, za jej zgodą, podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu i sześciu miesięcy.

To indonezyjski kodeks karny. A dokładniej holenderski, kolonialny, kodeks z 1918. Indonezja przez 70 lat niepodległości nie dorobiła się swojego własnego.

R. mimo, że nią targa decyduje się na aborcję. Teraz pojawia się problem jak to zrobić. Przepisy aborcyjnej w Indonezji są dość podobne do tych polskich. Aborcja jest zakazana ale w wypadku zagrożenia zdrowia matki, ciąży w wyniku gwałtu oraz uszkodzenia płodu warunkowo dozwolona. Efektem tego prawa, jak wszędzie, nie jest brak aborcji, a kwitnące podziemie aborcyjne. Warto odnotować, że jest prawo to jest ostrzejsze (z wielu różnych powodów, ale w dużym stopniu po prostu dziedzictwo przedwojennego prawa holenderskiego) niż wymagania islamu. W sąsiedniej Malezji w której obowiązuje szariat prawo dotyczące aborcji jest liberalniejsze.

Podziemie jest silne nie tylko naturalnym popytem, ale i słabością oraz skorumpowaniem państwa indonezyjskiego. A także długą tradycją. Od zawsze jednym z ważniejszych zadań dukunów, uzdrowicieli/szamanów było przeprowadzanie tych zabiegów.

Efektem tego Indonezja ma prawdopodobnie najwyższy odsetek ciąż zakończonych aborcją wśród wszystkich krajów muzułmański, około 37 na 1000 kobiet w wieku rozrodczym rocznie. To jest największa po Wietnamie (będzie o tym niżej) liczba w Azji Południowo-Wschodniej.

Dla zamężnych kobiet dość łatwą ścieżką dostępu do aborcji jest zrobienie jej w szpitalu, w którym rutynowo, za łapówkę po prostu robi się to jako aborcje z powodu uszkodzenia płodu. Natomiast od paru różnych osób słyszałem, że dla niezamęznych kobiet jest to dużo dużo trudniejsze. Czy to trudniej ukryć w ewidencji, czy też bardziej się je potępia - nie wiem.

Dodatkowy problem w tym, żeby wszystko to zrobić jeszcze bardziej skomplikowanym, że R. panicznie boi się aborcji farmakologicznej. Zdobycie pigułek jest relatywnie prostsze od zabiegu, a sama procedura mniej traumatyzująca ale niestety przy okazji USG, które robiła by potwierdzić ciążę, lekarz, psychopata, nastraszył ją tak, że nie idzie ją przekonać do tego rozwiązania. Że się wykrwawi na śmierć, że dziewczyny często od tego umierają.

Moja koleżanka oczywiście nie bierze pod uwagę żadnego znachora, bardzo by nie chciała się bawić z szemranym indonezyjskim podziemiem. Boi się po prostu o swoje zdrowie, a także, przede wszystkim, boi się odpowiedzialności karnej. W Indonezji za aborcję grozi do czterech lat i nie jest to martwy przepis. Przykładowo, skandal który wstrząsnął indonezję w 2018 roku to historia dziewczynki z Jambi na Sumatrze. Pietnastolatka została zgwałcona przez swojego brata, usuneła z pomocą swojej mamy ciążę, a gdy zostało to wykryte wylądowała w więzieniu.

Ale początkowo plan był taki, że zrobi zabieg w Indonezji. Jej kochanek miał to zorganizować. Ale niestety nim to nastąpiło we wszystko wmieszała się jego żona (tak swoją drogą to małżeństwo nie ma nawet roku…). Wykryła romans, czy też facet się przyznał, nie jest to dla mnie jasne. Wymusiła spotkanie w trójkę. Rzuca się na R., policzuję ją, wrzeszczy, że R. jest szmatą, że to na pewno nie jej męża dziecko. Zabiera jej dokumenty. Chce by R. urodziła a następnie zrobiła test DNA. Jeśli to będzie jego dziecko to rozwód. Szantażuje, że jeśli R. zrobi aborcję, doniesie na policję. A to oznacza więzienie. Mąż milczy. Cóż, jak rozumiem taka cena za ratowanie małżeństwa.

Następnego dnia sprawca spotyka się z R., oddaje jej dokumenty ale mówi że musi z nią zerwać kontakt. Z jego pomocy w organizowaniu zabiegu nici.

Stąd pomysł żeby zrobić to w Wietnamie, stąd też odezwała się do mnie, wiedząc, że w Wietnamie wtedy byłem. W Wietnamie aborcja jest legalna, bezpłatna i bardzo powszechna. Wykonuje się najwięcej per capitia zabiegów w Azji. 40% ciąży w Wietnamie kończy się aborcją, a statystyczna kobieta dokonuje ich w życiu 2.5. Podobnie jak w wypadku na przykład praw gejów i lesbijek będący, eufemistyczni mówiąc, przykrą dyktaturą Wietnam okazuje się krajem znacznie większej wolności niż demokratyczna (ale bardzo nieliberalna) Indonezja.

Po szybkim googlu znajduję klinikę w Wietnamie. Oddział miedzynarodowej organizacji świadomego macierzyństwa. Marie Stopes. Tłumaczę przez telefon sytuację, dziewczyna na recepcji reaguje “ah, tak, jasne, Indonezja”. W tym wypadku, jako, że dziewczyna nie jest wietnamką a do tego potrzebuje anglojęzycznego lekarza trzeba będzie zapłacić. 300 USD. Taniej niż nielegalne ale na przyzwoitym medycznym poziomie aborcje w Indonezji, nawet doliczając cenę biletu lotniczego. (te szemrane, domowe, są oczywiście sporo tańsze). Szczęsliwie w całej tej historii nie ma jednego typowego dla takich koszmarów problemu, jakim są pieniądze. R. je ma. Ustawiam mojej koleżance konsultację telefoniczną. Dzwoni, wszystko ustala, umawia się na zabieg w weekend; więc bez brania urlopu będzie mogła przylecieć i załatwić sprawę łącząc to z krótkimi wakacjami.

Wszystko zaplanowane, wydaje się, że zaraz dziewczyna będzie wolna od problemu. I w tym momencie ta już teraz mało wesoła historia przemienia się w koszmar z jak najgorszej przerysowanej telenowelii.

Najpierw element slapstikowy. R. już na lotnisku, ma lecieć do Wietnamu. Ustalamy szczegóły. Mam ją odebrać z lotniska. Ale okazuje się, że kupiła bilety do Hanoi, podczas gdy ja byłem wtedy w Sajgonie. W całym tym zamieszaniu i panice i histerii się jej pomerdało. Zresztą ogólnie indonezyjczycy nie są dobrzy z map. Dla samego zabiegu to nie problemem, Marie Stopes ma oddział i w Hanoi.

Słabo?

R. ląduje w piątek wieczorem w Hanoi. Tyle, że międzyczasie żona zaczyna się odzywać na nowo. Zaczyna bombardować R. wiadomościami, że doniesie na nią na policję, jeśli zrobi aborcję. A także, że doniesie na nią i swojego męża za zdradę (zdrada małżeńska jest w indonezji przestępstwem, ściganym na wniosek zdradzonego, można za to pójśc do więzienia).

R. już całkiem w histerii, że pójdzie do więzienia, że będzie siedzieć. Ja w Sajgonie próbuje ja przekonać, że jeśli chce zrobić zabieg to niech go robi. Że żona raczej straszy, a zresztą nadal dziecko to uwiązanie się na całe życie z tymi psychopatami. Planowany na piątek zabieg przekłada na sobotę. Dalej histeria. Planowany na sobotę zabieg też odkłada.

Nadal za mało dramy? To proszę, jeszcze więcej. Facet zaczyna ją bombardować wiadomościami. Że się martwi, że jak się ma, plus, najlepsze, że bardzo tęskni, oraz czy się mogą spotkać. A ona siedzi w Hanoi nie mogąc zdecydować się na zabieg, wypisując, że najlepszym wyjściem z jej sytuacji jest samobójstwo. Nie pomagają te jego wiadomości. R. wiadomości ignoruje. No ale nie pomagają na jej stabilność psychiczną.

W końcu już z braku lepszego pomysłu dała mi numer do tego kolesia i, tak to było dopiero groteskowe, odbyłem z nim rozmowę. No, żeby się ogarnął, że laska ma myśli samobójcze i żeby sie jednak zajął zrobieniem czegoś by jego żona przestała straszyć R. więzieniem. No i to ciekawa sprawa, to pomogło. Może to jakiś rasizm, może seksizm, czy co, ale chyba jednak to że jakis facet, jeszcze do tego biały mu mówi, że to żenada jakoś kolesia ogarneło. Bo efektem tego R. dostała nastepnego dnia wiadomość, że obiecują, że nie pójdą na policję. Że wszystko będzie ok. Że się dogadał z żoną.

Tyle tylko, że jest już niedziela, R. ma samolot z powrotem do Dżakarty. Mówię jej, że jednak moze niech przełoży i niech ma z głowy. No ale boi się o pracę i to jak wytłumaczy niestawienie się w niej. Nie jest to logiczne, ale powiedzmy, że w jej stanie to trochę trudno wymagać logiki.

R. wróciła do Dżakarty. Nadal z problemem w brzuchu. A telenowela rozkręca się dalej. Pojawia się w grze siostra żony. Żona zrozumiała, że dziecko jest jednak jego i że to będzie także jej problem jak ono będzie. Więc jej siostra zaczyna wydzwaniać do R. z pytaniem kiedy zrobi aborcję. R. mówi, że to jej sprawa, że nie będzie z nią rozmawiać. Dziewczyna zdobywa numer do pracy R., wydzwania na służbowy numer. Pełne osaczenie.

Po klęsce eskapady do Wietnamu R. próbuje znaleźć miejsce w Dżakarcie, które będzie w miarę pewne i bezpieczne. Ale to nie jest jednak takie proste jak się nie ma kontaktów.

Coraz bardziej spanikowana zaczyna w końcu mówić o problemie swoim znajomym. Ci zamiast jej pomóc ją potępiają. Widząc, że jest zdecydowana mimo wszystko na zabieg blokują ja na facebooku, kasują z Whatsappa.

W międczasie ja z Wietnamu przeniosłem się do Indonezji. Zatrzymałem się w Dżakarcie. Trochę z R. pogadałem, trochę jej powtórzyłem jescze raz face to face wszystko to co ze sloganów pro choice znam. Chyba potrzebowała to usłyszeć na żywo. Kupiła znowu bilet do Wietnamu. Już z Wietnamu pisała z zachwytem o poziomie troski i tego jak wszyscy byli dla niej mili i nieoceniający w tej klinice. Plus dla Wietnamu.

Teraz mieć tylko nadzieję, że wszystko powoli będzie w jej życiu lepsze. Ale nadal oczywiście jest przerażona tym, że ktoś doniesie że miała tę aborcję. Do tego znajomi wkręcający ją w poaborcyjną traumę. To nadal może nie być koniec tej historii.

--

--