Nietoperz

Tomek Kobyliński
Tomek i Indonezja
Published in
5 min readOct 10, 2018

--

F. poznałem poznałem tak dość banalnie. Tinder. Śliczna dziewczyna. Myślę, że obiektywnie śliczna (zakładając na chwilę, że obiektywne piękno istnieje, a wiemy, że nie istnieje…), chociaż im bardziej jestem w tym żenującym wieku w którym każda odpowiednio młodsza dziewczyna wydaje mi się ładna coraz mniej ufam swoim na ten temat opiniom. Jedna z tych dziewczyn które się niesamowicie podobają europejczykom a które dla indonezyjczyków są zwyczajnie brzydkie. Czyli taka bardzo egzotyczna uroda, bardzo ciemna karnacja. W Indonezji się tego nie ceni. Przez swoją ciemną skórę przezywana w szkole była nietoperzem. Tutaj kolor skóry to ważny wyznacznik urody. Jaśniejsza — ładniejsza. Dziewczyny zachodniakow odrazu się to rzuca w każdym klubie w oczy są zazwyczaj kilka tonów ciemniejsze.

W opisie miała, że lubi rozmawiac o polityce. Więc gadaliśmy o polityce. Wtedy się działy wybory na burmistrza Dżakarty, cała Indonezja tym żyła. Wielkie starcie Indonezji liberalniejszej i tej konserwatywnej, obskuranckiej, zerkającej w strone politycznego islamu (uprzedzając wypadki wygrała ta druga). Dobrze się nam gadało. F. miała poglądy liberalne. Znaczy to trochę bardziej złożone. Bo F. była indonezyjską korwinistką. Dogmatyczną ultralibertarianką. Właśnie kończyła studia, publikowała artykuły w jakiś studenckich periodykach o tym, że tylko wolny rynek, deregulacja, że tylko wolność międzynarodowego przepływo kapitału to sprawiedliwe szanse i sukces dla wszystkich. Należała do jakiejś libertariańskiej młodzieżówki finansowanej prezez braci Koch. Students for Liberty. Koszmar, ale poznawczo ciekawe.

Było to dla mnie egzotyczne bo Indonezja jak to biedne kraje mają jest krajem wielkiej wolności a także dowodem jak bardzo ta wolność daje głównie cierpienie. Krajem gdzie regulacje może i są ale powszechna korupcja powoduje ze nie mają dużego znaczenia, sama powszechnośc korupcji powoduje że obchodzenie ich jest zwyczajnie tanie. Cóż w każdym razie F. pochodząca z biednej rodziny bardzo była za wolnym rynkiem, a ja głosiłem jej różne socjalistyczne idee. Powiedziałem jej o sojowym latte. Bardzo się jej spodobało i bardzo uważała, że to o mnie.

Dodatkowo, żeby jeszce dopełnić obraz intelektualnego chaosu, F. była niesamowicie wkręcona w judaizm. Dość to było ciekawe, bo była pełna różnych antysemickich stereotypów, jakimi się Indonezyjczyków faszeruje, tylko odbierała je jak najbardziej pozytywnie. Ten zdarzający się typ ludzi którzy wierzą w żydowski spisek rządzący światem, ale uważają to za nadzwyczaj pozytywna rzecz. Tak czy inaczej czytała o judaiźmie dużo a także, to najzabawniejsze, co piątek chodziła na szabaty do jakiś chabadników, na które brała ją poznana w NGO w który F. była wolontariuszką, przyjaciółka.

Zmaczowaliśmy się Yogyakarcie ale gdy zaczeliśmy gadać F. już była w Dżakarcie. Więc jakoś nie było się jak spotkać. W końcu wylądowałem w Dżakarcie. Spotkaliśmy się. Jakoś przy śniadaniu zacząłem ją pytać a skąd właściwie Tinder w jej życiu. I taka bardzo klisza. Zostawił ją (indonezyjski) chłopak. Po ich pierwszym razie. Bo nie była dziewicą. F. twierdzi że była, ale cóż nie było dowodu. Kaprysy biologii. Było jej smutno. Przyjaciółka wytłumaczyła jej że musi znaleźć łatę to przestanie tęsknić.

Przyjaciólka była kostarykanką, miała więc taki bardzo zachodni mindset i ogólnie jak z opowieści wynikało zajmowała się w życiu namawianiem F. do wszystkiego co haram. Poznały się w NGO w którym F. jako wolontariuszka uczyła dzieci ulicy czytać i liczyć, a kostarykanka była w nim zagraniczną wolontariuszką.

Ja z Indonezji poleciałem do Wietnamu, ale dalej utrzymywaliśmy kontakt. Lubię prowadzące do nikąd dyskusje o polityce.

W międzyczasie F. skończyła studia, odebrała dyplom i zaczeła myśleć co dalej z życiem. NGO w którym była woluntariuszką zaproponowało jej pracę jako vicedyrekorki ich ośrodka w Tajlandii. Fajna okazja. Jedyne co musiała zrobić to zaplacić za bilet tam. Na miejscu spanie, wyżywienie jakaś głodowa pensja były zapewnione. Problem tylko w tym że F. absolutnie nie miała pieniędzy. Tata na emeryturze, mama jakaś sklepikarka.

Więc trochę mnie zdziwiło gdy po jakiś trzech czy czterech tygodniach F. napisała że ma bilet do Tajlandii i, że w drodze do chce mnie mnie odwiedzić w Sajgonie. Spoko.

Przyjechała. Oprowadziłem ją po tym moim ulubionym z miast. Zabawne są reakcje Dżakartczykow na Sajgon. Jadą z przekonaniem, że biedniejszy kraj, rzadka dla nich okazja poczucia się gdzieś bogatszym turystą z lepszego świata. A tu zonk. Sajgon jest biedniejszy nie Dżakarta ale jednak w tak oczywisty sposób bardziej proludzki że zero szansy na czucie się lepszym.

A potem się upiliśmy. I F. opowiedziała skąd pieniądze na paszport i bilet w jej życiu. Została prostytutką. Taką lepszą. Że jest sobie taki klub w Jakarcie, Bats się nazywa, znajduje to ironicznym w kontekście jej nickname. No i tam jej koleżanka ze studiów ją wzięła. Siedzisz, pijesz drinki, podchodzą najebani kolesie i zarabiasz do 200usd za noc. Opowiedziała mi swoich klientów. Trochę hindusów, trochę arabów no i australijczycy. No trochę mnie to skrzywiło, ale F. bardzo libertariańsko mi to tłumaczyła. Że ona nie pożyczy pieniędzy, że rodzina za biedna i nie będzie nikogo wykorzystywać, że ona jest dumna teraz że zarabia swoje pieniądze. Że sex workers zasluguja na szacunek. Że ona będzie pracować w tym rajskim NGO z dziećmi wyciąganymi z burdeli więc jej to doświadczenie się przyda.

Spoko, jej ciało jej decyzja.

Wpadłem tam na miesiąc do niej do tej Tajlandi. Wynajełem mieszkanie jakoś niedaleko i tak sobie trochę pomieszkiwaliśmy. Jak nie pracował to wpadała z tymczasowo adoptowanym pieskiem, pisała artykułu o konieczności prywatyzacji wszystkiego no i się modliła. Bo warto dodać, że F. była dość gorliwą muzułmanka, z takim fajnym mistycyzujacym skrzywieniem. Starała się nie opuszczać codziennych modlitw. Jak to godziła z ziną, wieprzowiną i posiadaniem psa nie wiem, ale w sumie nie mój w sumie interes.

I tak się jej życie toczyło. Z NGO nie była zadowolona. Jakiś tam był bałagan, jakieś finansowe machlojki, zamiast zarządzania jak jej obiecano głównie zajmowała się po prostu opiekowaniem dzieci. Trochę jej mówiłem że jak czuje że nic nie jest w stanie się tam nauczyć więcej i czuję że się nie rozwija niech ucieka.

I cóż. Uciekła. Jeden z jej klientów z Bats zaoferował jej tydzień na Bali za 1000 dolarów. I że jej pomoże znaleźć pracę. Więc uciekła. Została kochanką pilota helikoptera. Pilot miał w Australii żonę, dorosłe dzieci i ogromny problem z alkoholem. Miał też nieprzesadny, ale zawsze, gest.

F. się na Bali przeniosla realizując “Bali dream”. To jedno z Indonezyjskich marzeń. Wynieść się na Bali, gdzie jest i pięknie i jako jedyne miejsce w Indonezji jest wolność. Bali to Indonezyjska mekka wszystkich zmęczonych konserwatyzmem tego kraju. Jej nazwijmy to chłopak, wynajął jej jakiś pokoik, płacił jej jakaś regularną kwotą miesięcznie “za dostępność”. Oraz obiecał, że pomoże załatwić stypendium w Australii, będzie tam mogła studiował. Załatwił też jej pracę, dość beznadziejną. Pośrednictwo w handlu nieruchomościami.

A mi z nią z czasem się kontakt rozmył, bo też ten pożal sie boże “chłopak” jakoś był groteskowo zazdrosny o mnie, ciągle jej sprawdzał telefon, straszne afery o rozmowy robił. Z czasem się kontakt całkowicie urwał.

Wiele miesięcy później będąc na Bali z jakimś znajomym wybraliśmy się na taki bardziej pijacki rajd po co bardziej podłych klubach. A tam F. spotkana przypadkiem. Zdecydowanie za odważnie ubrana, razem z innymi wyraźnie pracującymi dziewczynami. Trochę pogadaliśmy. Coś opowiadała o wolnym rynku. A potem spytała czy chcę kupić od niej jakieś narkotyki.

Więc tak w trochę wiecej niż rok się jej życie potoczyło.

--

--