Taman Mini Indonesia Indah

Pawilon Timoru Wschodniego

Tomek Kobyliński
Tomek i Indonezja

--

Ruch turystyczny w Indonezji dzieli się na dwie mocno od siebie oddzielone odnogi. Na atrakcje turystyczne które przyciągają indonezyjczykow oraz te dla obcokrajowców. Są oczywiście punkty wspólne, ale generalnie są to trochę oddzielne światy. Nie jest to dziwne — egzotyczność Indonezji indonezyjczykow mało wzrusza. A indonezyjskie zamiłowanie do tłoku i ścisku, które to zjawiską są tu postrzeganych raczej pozytywnie trochę odrzuca.

Taką bardzo indonezyjską atrakcją dla Indonezyjczyków która zdecydowanie odradzam każdemu innemu jest Taman Mini Indonesia Indah (brutalnie i na pałę tłumacząc: park piękna mini Indonezja). W wschodniej Dżakarcie na ponad 10ha urządzono, jak łatwo zgadnąć, miniaturową Indonezję. Jezioro z wysepkami w kształcie wysp, kolejki, niedziałający monorail, bogactwo indonezyjskiej kuchni zredukowane do smażonego ryżu, dużo kiczowatej (pewno chińskiej) tandety jako regionalne pamiątki. No jak to w Indonezji, wszędzie pełno rozwydrzonych bachorów. Poruszanie między atrakcjami możliwe samochodami (!) więc w środku parku nieustający gigantyczny korek.

Zbudowano to czterdzieści parę lat temu (ma więc trochę fajnego stylu rozpadającej się nowoczesności lat siedemdziesiątych) przez żonę ówczesnego dyktatora, krwawego/kochanego ojczulka Suharto.

Zgaduje, że głównym celem powstania parku, co typowe dla inwestycji z tamtych czasów, było wyprowadzeniem gigantycznych pieniędzy na prywatne konta rządzącej rodziny (warto odnotować, że Suharto jest uznawany za jednego z najbardziej skorumpowanych politków w historii świata, przez 30 lat swoich rządów w było nie było nieprzesadnie bogatej Indonezji udało mu się ukraść 30mld USD). Ale przy okazji park realizuje bardzo konkretną wizję, bo ja wiem jak to nazwać, “polityki historycznej”. Jakoś mi tam zresztą bliskiej. A więc tego co jest mottem narodowym Indonezji (a przy okazji, jak się zabawnie składa, także Unii Europejskiej) “Zjednoczeni w różnorodności”. Z zastrzeżeniem, że oczywiście, bez złudzeń, jest to jedność wg narzuconej z góry jawajskiej koncepcji, na warunkach tej dominującej tu etniczności.

Wracając do parku. Każda prowincja ma swój zbudowany w lokalnym stylu pawilon, w nim wystawa o kulturze, obok jakieś regionalne tańce, tego rodzaju bzdurki.

I tu właśnie smaczek który trochę przeraża. Indonezja w latach 1975–1999 okupowała Wschodni Timor. Timor szykujący się do niepodległości, którą umożliwił upadek dyktatury w Portugalii był źródłem niepokoju w USA. Potencjalnie socjalistyczny kraj w strategicznej lokalizacji to ostatnia rzeczy której amerykanie chcieli. Więc w zasadzie wylobbowali u Indonezyjczków (oczywiście też chętnych do zjednoczenia w swoim mniemaniu historycznych ziem) uczynienie Timoru kolejną prowincją. Make long story short efektem tego było regularne ludobójstwo, śmierć od 100 do 300 tysięcy ludzi, w kraju którego populacja w momencie opuszczenia go przez Indonezyjczyków wynosiła około 800 tysięcy ludzi. Oczywiście przeciętni Idnonezyjczycy nie mają o tym bladego pojęcia. A z tych którzy mają świadomość tego co się tam działo istotna część zajmuje się zaprzeczaniu.

W 1980 w mini-indonezji (a więc równolegle do trafającej akcji pacyfikacyjnej) dobudowano pawilon Timoru Wschodniego.

Po oderwaniu Timoru od Indonezji (tu uznawanej powszechnie, skądinąd nie bez podstaw, za efekt zachodniej, australijskiej głównie, “zdrady”) pawilon prowincji przemieniono na “Muzuem Wschodniego Timoru”. Ale mimo, że to już 20 już lat temu, wydaje się, że poza nazwą nic wiecej nie zmieniono. Nadal karteczki z informacjami z czasów gdy timor był częścią indonezji, coraz bardziej rozpadająca wystawa etnograficzna. Niesamowity upiorny klimat.

A “pod pawilonem” jakaś muzułmańska grupa sobie tańczy timorskie tańce. Kulturowa apriopracja w wydaniu indonezyjskim. Kulturowa apriopracja jak widać możliwa także na peryferiach.

--

--