Rugby daje mi wolność

Małgorzata Rodak
W dobrą stronę
Published in
7 min readFeb 25, 2017

Rzeszów. Sala gimnastyczna. Boisko do gry w rugby. Kiedy wózek zderza się z wózkiem, zamykam oczy. Nie chcę widzieć, jak się przewróci i przygniecie Łukasza. Teoretycznie nic złego nie powinno się stać. Ale ja i tak się boję.

Gdy zawodnicy na wózkach z rozpędem zbliżają się do siebie, zamykam mocno oczy z nadzieją, że zdążyli zabrać z kół ręce. W przeciwnym razie zostanie z nich miazga. To tylko trening. Co dzieje się na prawdziwym meczu? Kiedy górę biorą emocje i nieprzeparta chęć wygranej? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Walka o każdy punkt jest niemal na śmierć i życie. Przynajmniej tak to wygląda z boku.

Ćwiczą na sali gimnastycznej raz w tygodniu. Niektórzy na treningi dojeżdżają ponad sto kilometrów. I tylko coś naprawdę bardzo ważnego może ich powstrzymać. Tu zapominają, że są inni. Na czym ta inność polega? Wyjście z samochodu, krawężnik chodnika, niepotrzebne bramki i barierki. Wszystko ich ogranicza. Potrzebują pomocy trenera, swoich żon, dzieci. Zastanawiam się, skąd w nich tyle siły.

Samo przygotowanie do treningu zajmuje nam pół godziny. Zmieniamy wózki, z tych codziennych na sportowe. Lekkie i bardzo zwinne. Wystarczy odpowiedni rozstaw kół i zawodnicy sprawnie śmigają po boisku. Są w swoim żywiole. Krzysiek okleja sobie taśmą rękawice: — Do napędzania kół rękawica nie jest mi potrzebna — tłumaczy — ale jak hamuję, to może się ześlizgnąć. A wtedy rany murowane. Dlatego też mam podkładki pod rękawicami. Ochraniacze na przegubach i rękach też są niezbędne do hamowania. Zbyt często zdzierałem ręce do krwi — mówi. Ale dzięki specjalnym pasom stabilizacyjnym, rękawicom i klejom niepełnosprawność przestaje być przeszkodą.

Krzysiek

Jedna decyzja, jeden niefortunny skok do wody zmienił całe jego życie.

– To była chwila. Włochy, wakacje nad morzem, słońce, plaża, wszystko piękne. Nigdy nie zapomnę tamtych dni — mówi, patrząc daleko przed siebie. — Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co działo się po wypadku. Operowali mnie na miejscu we włoskim szpitalu. Dziś myślę, że miałem sporo szczęścia. Gdyby przewieźli mnie od razu do kraju, pewnie byłbym teraz jak roślina.

Powrót Krzyśka do domu był koszmarem. We Włoszech myślał, że szybko wróci do życia, jakie prowadził przed skokiem.

– Nie wierzyłem w to, że nie będę chodził. Na szpitalnej sali leżało kilku chłopaków — jeden dwa lata na wózku, drugi trzy. Słuchałem ich opowieści i sam sobie powtarzałem: spokojnie, jeszcze tydzień i wracam do swojego normalnego życia.

Po powrocie do domu nic już nie było normalne.

– Nie jest łatwo przejść przez to wszystko, kiedy pochodzi się z małej wioski, w której nie ma szans ani perspektyw młody, zdrowy człowiek, a co dopiero sparaliżowany. Ale znowu miałem szczęście — uśmiecha się na samo wspomnienie. — Trafiłem na Artura. Zaczął przychodzić do szpitala. Rozmawiać ze mną. Tak sam z siebie. Nikt mu nie kazał, nikt go nie zmuszał. Nie litował się nade mną. Traktował mnie jak normalnego zdrowego człowieka, choć doskonale wiedział, że już nigdy nie będę chodził. Nawet nie zauważyłem, jak zaczął ciągnąć mnie do góry.

Krzysiek jest dziś kapitanem drużyny rugbystów na wózkach. Wspólnie z Arturem zakładali ją od zera.

– Wierzysz w to, że jak się bardzo chce, to można wszystko? Bo ja wierzę — mówi ze swadą. — Chciałbym udowodnić takim, jak ja, że można i że warto.

Kiedy wrócił po wypadku do domu, cała wioska patrzyła tylko na niego. — To prawdziwa sensacja, lepsza niż rozwód czy kolejna awantura u sąsiadów — tłumaczy. — Wtedy chcesz umrzeć, zapaść się pod ziemię. Nie chcesz niczyjego współczucia. Nie chcesz tych wszystkich wgapionych w ciebie oczu. Chcesz zniknąć. A to nie jest dobra droga. Trzeba szukać sposobu na walkę z sobą samym.

Krzysiek sposób znajduje. I wygrywa. Drużyna to pierwszy sukces. Gra w kadrze ogólnopolskiej to kolejny. Niejedno pierwsze miejsce w rozgrywkach ligowych i w mistrzostwach kraju dla jego drużyny. Mistrzostwa Europy — najwyżej w rankingach. I Mistrzostwa Świata w Vancouver — ósme miejsce.

– Nigdy tego nie zapomnę. To było coś wspaniałego, niesamowitego. Polacy po raz pierwszy w historii rugby na wózkach awansowali do mistrzostw świata. I ja mogłem tam być! A po wypadku wydawało mi się, że mnie już w życiu nic dobrego nie czeka. Nie da się opisać tego, co czułem.

– Ale to nie jest jeszcze moje ostatnie słowo — śmieje się. Krzysiek chce wystartować w paraolimpiadzie.

– Jeden trening w tygodniu nie wystarczy. Dlatego ćwiczę w domu. W każdej wolnej chwili. Nie mogę teraz zrezygnować. Czuję się sportowcem.

Jest szczęśliwy. Choć w życiu musi się zmagać z całą masą problemów i trudności. Pracuje. Rok temu ożenił się. Pewnego dnia Artur przyprowadził na trening znajomą. Chciał jej pokazać, czym zajmuje się poza swoim zawodowym życiem. Nawet nie przypuszczał, jak odmieni życie kapitanowi drużyny.

– Tetraplegicy, upośledzeni czterokończynowo — mówi Artur, trener. — Wyobrażasz sobie, że zdrowi, normalni piłkarze czy koszykarze grają trzy albo cztery mecze pod rząd, bez przerwy? A oni grają. I nikt ich nie pyta, czy mają siłę. Po prostu grają i już. I mają efekty. A wiesz dlaczego? Bo bardzo chcą.

Łukasz

Po godzinnym treningu Łukasz wygląda na zmęczonego.

Ma 24 lata, 12 lat na wózku, od 8 gra w rugby.

– Po pracy wsiadam w auto i jadę. Nie ważne, że mam prawie 100 km. Ja to kocham. To jest część mnie. Rugby daje mi wolność. Przesiadam się na inny wózek i nagle wchodzę w inny świat. Nic mnie nie obchodzi. Nie mam problemów, kłopotów, zmartwień. Chociaż na chwilę. Gramy na takim poziomie, że nie możemy powiedzieć, że to jest zabawa.

Łukasz też był w Vancouver. Tak jak Krzysiek, nie potrafi opisać tego słowami.

– Wiesz, jak to jest jak spełniają się takie marzenia? No, to sobie wyobraź.

Łukasz ma jeszcze jedno marzenie. Chciałby tym sportem zarabiać na życie.

– Nie ma porównania rugby w Polsce do sytuacji tej dyscypliny w innych krajach. Co z tego, że mamy osiągnięcia, skoro nie mamy pieniędzy. Wiesz, jak trudne były początki? Nie mieliśmy nic, zaczynaliśmy od zera. Wózki kosztują niewyobrażalne pieniądze — kilka, kilkanaście tysięcy. Sami remontowaliśmy stary sprzęt, który udało się cudem zdobyć. Ale powoli, powoli dochodziliśmy do czegoś.

Ile to wymagało wiary i samozaparcia, wiedzą tylko oni. Artur z własnej pensji opłacał salę gimnastyczną, żeby mieli gdzie ćwiczyć. Ale było warto.

– Gdyby ktoś dziś powiedział mi, że od jutra wstaję i chodzę, załamałbym się — Łukasz obserwuje moją reakcję. Widząc niedowierzanie w oczach, spokojnie tłumaczy: — Cały mój trud, wysiłek, treningi, wiele lat pracy nad sobą — wszystko poszłoby na marne. Pamiętam siebie sprzed wypadku — mówi i po chwili dodaje: — Gdybym był zdrowy, nie osiągnąłbym tego, co mam teraz. Kto wie, jak by było. Człowiek uczy się całe życie. Teraz jestem lepszy dla siebie, dla świata, dla ludzi dookoła mnie. A jeśli ktoś mnie nie akceptuje, to trudno, to jego problem. Nie jestem inny. To zdrowi czasem są inni. Sam często o was myślę „niepełnosprawni”. Szukacie na siłę problemów, sami je stwarzacie, nie potraficie żyć w zgodzie. To chyba nie świadczy o tym, że wszystko z wami jest OK — kończy refleksyjnie i w tym momencie Krzysiek z całym impetem uderza w jego wózek.

Nie chcę przeszkadzać im w treningu. Z ławki pod ścianą obserwuję to, co dzieje się dookoła mnie. — Chciałbym, żebyś porozmawiała z kimś jeszcze — mówi mi Artur. I tak poznaję Tomka, który na trening dojechać nie mógł. Umawiamy się na rozmowę przez Internet.

Tomek

Ma 33 lata, od 15 jest na wózku. Skok do wody. Prezent na osiemnastkę. W rugby gra od siedmiu lat.

– Nie jestem tak barwną postacią jak moi koledzy — mówi skromnie, ale za chwilę okaże się, że nie ma racji. — Największym moim problemem było przełamanie się. Oglądałem rozgrywki i byłem przerażony. Stwierdziłem, że się do tego nie nadaję. Potem usiadłem na profesjonalnym wózku. I tak już siedzę na nim siedem lat.

Zaakceptowanie nowego siebie zajęło Tomkowi wiele lat. Rugby pozwoliło mu się oswoić z samym sobą. Wyjść z domu, otworzyć się na ludzi, nabrać pewności siebie.

– Przestałem się czuć gorszy — opowiada. — Dwa razy mistrzostwo Polski oraz puchar Polski z drużyną to naprawdę spory sukces.

Nie brak mu też sukcesów zawodowych. Marzył o tym, by zdobyć wykształcenie, mieć dobrą pracę. I udało się. Skończył studia — zarządzanie i marketing, zrobił podyplomówkę. Dziś pracuje dla dwóch firm informatycznych. Inaczej niż Krzysiek i Łukasz nie ma wielkich sportowych ambicji:

– Uprawiam rugby dla siebie, bo wiem ile mi daje. Ale nie muszę odnosić spektakularnych sukcesów, nie chcę piąć się do góry po szczeblach sportowej kariery. Bardziej zależy mi na dobrej kondycji psychicznej i fizycznej, jakie mam dzięki rugby — mówi Tomek. — Po wypadku każdy czuje się inny, gorszy, czuje, że odstaje. Na każdy przejaw litości reaguje jak na spotkanie z jeżem. Wszystko sprawia ci trudność, bez pomocy innych ani rusz. Dziś jest już inaczej. Świat wyciąga rękę do takich jak ja. Powstaje coraz więcej organizacji i fundacji, głośno mówi się o konieczności integracji niepełnosprawnych i zdrowych. Ale kiedy 15 lat temu usłyszałem, że nigdy już nie będę chodzić, wszystko wyglądało inaczej. Wtedy naprawdę miałem powody do tego, żeby czuć się obcym.

***

Wracam do domu i myślę o tych trzech niezwykłych mężczyznach. Nie, czterech! Bo i Artur! Poświęcił swój czas, energię, pieniądze po to, by przywrócić im nadzieję. Tomek, Łukasz, Krzysiek i cała reszta chłopaków z drużyny na wózkach przełamali się, uwierzyli w siebie. Nie poddali się swojej niepełnosprawności. Znaleźli swoje miejsce w świecie, choć jeszcze ciągle dla wielu „zdrowych” są inni. A tak naprawdę oni są bardziej w środku życia niż niejeden z tych, którzy mają w pełni sprawne ręce i nogi.

--

--