Na Nordkapp motocyklem #3 — kraje bałtyckie.

Jacek Czarnecki
13 min readFeb 4, 2019

--

To trzecia część naszej relacji z motocyklowej wyprawy na Nordkapp.

Lista artykułów:

Dzień 3 - Ryga

Dzień: 27 sierpnia 2018.
Planowana trasa: Ruciane-Nida — Ryga, ok. 510km.

Trzeci dzień podróży

Plan kolejnego dnia wyprawy był ambitny i mieliśmy dwa cele do osiągnięcia:

  • uzupełnić wyposażenie tak, żeby noclegi na północy były możliwe,
  • zrobić możliwie dużo kilometrów, żeby zrobić sobie “kilometrową poduszkę bezpieczeństwa”.

Nasze kręgosłupy i tyłki są jeszcze “świeże”, więc łatwiej będzie wytrzymać długie trasy teraz, niż za tydzień, dlatego późniejsze odcinki będziemy chcieli robić krótsze. Z drugiej strony, po pobieżnym przejrzeniu informacji turystycznych, na trasie nie znajdujemy żadnych punktów, dla których chcielibyśmy się zatrzymać, więc decyzja jest prosta: jedziemy tyle, ile damy radę lub przynajmniej do Rygi.

Chcemy ponownie spać pod namiotem i w Rydze znaleźliśmy pole namiotowe w samym centrum miasta (Riga City Camping), zlokalizowane na wyspie przy Dźwinie i potraktowaliśmy to miejsce jako punkt docelowy.

Plan trasy do Rygi przez E67 (Mapa: OpenStreetMaps).

Uzupełnienie ciepłego sprzętu

Po doświadczeniach z poprzedniego dnia, chcieliśmy dokupić cieplejsze rękawice motocyklowe i cieplejsze śpiwory. Może to być wyzwanie bo w tym regionie może nie być wielu centrów handlowych po drodze. Oznaczało to jakąś godzinę straty czasu na to, żeby przeszukać internet i zlokalizować sklepy, do których podjedziemy i z dużym prawdopodobieństwem dostaniemy to, co trzeba.

Ładna pogoda i dużo zieleni bardzo poprawiły nam humory.

Zatrzymaliśmy się w Ełku i miał to być nasz ostatni przystanek w Polsce. W Galerii Brama Mazur był Martes Sport i był dostępny śpiwór, który powinien się sprawdzić w chłodniejszych warunkach. Podjęliśmy decyzję, że ja śpię w cieplejszym śpiworze, a Karolina, jak matrioszka, będzie spała w dwóch, które już ze sobą wieźliśmy. Przy okazji, był tam KFC, więc nie odmówiliśmy sobie “wysokoenergetycznego” posiłku, żeby mieć siłę przetrwać ten trudny dzień ;)

Dla motocyklistów szczególnie przydatna może być informacja, że w Ełku znajduje się jedyny sklep motocyklowy w okolicy (i to niemałej okolicy) — Inter Motors — który nie jednemu śmiałkowi, wybierającemu się w stronę Litwy, może uratować tyłek.

Znalazłem rękawice zimowe — Macna Fugitive — i choć miałem poczucie, że minimalnie będą za ciasne, to zdecydowałem się kupić. Kilka przejechanych km pokazało, że faktycznie są dużo cieplejsze niż Rukka Virium, ale też mam nieco ściśnięte palce i mam nadzieję, że po drodze jeszcze się delikatnie rozciągną bo póki co, stale wygięte palce delikatnie cierpną. Poza tym, pogoda się poprawiła na tyle, że jeszcze nie musiałem ich używać.

Wyjazd z Polski

Jesteśmy gotowi ruszać dalej. Na górze kufra, po dołożeniu kolejnego śpiwora, zrobiła się już całkiem duża sterta bagażowa (namiot, 3 śpiwory i 2 karimaty) więc powierzchnia do łapania bocznego wiatru jeszcze się powiększyła, a mam wrażenie, że ten motocykl nieszczególnie dobrze na takie sytuacje reaguje.

Częsty widok na Mazurach to duże stada pasących się krów.

Po drodze mijamy Suwałki, gdzie też robimy ostatnie tankowanie na polskiej stacji benzynowej, żeby płacić jeszcze złotówkami. Stamtąd już ostatnia prosta i granica.

Wjeżdżamy na drogę nr 8, która jest częścią trasy znanej też jako Via Baltica, i w zasadzie trzymając się jej, dojedziemy prosto do Tallina — a taki jest plan. Bardzo szybko przekonujemy się, że jest długo tak nie damy rady — jest przepełniona tirami, które niespecjalnie zwracają na nas uwagę, nie trzymają żadnego dystansu, ani też niespecjalnie przestrzegają ograniczeń prędkości.

Jazda z myślą, że każdy popełniony błąd (a przy załadowanych motocyklu pewnie o to trochę łatwiej) kończy się szybko pod jego kołami to nie jest wymarzony sposób na spędzenie całego dnia więc już na Litwie, gdy tylko będzie okazja, robimy rewizję planu i wybieramy wioskowe trasy, żeby zamienić stres na błogość.

Litwa, ojczyzna jego

Już po kilkunastu kilometrach jazdy, w okolicy Mariampolu, zjeżdżamy z głównej drogi i wybieramy przejazd “przez wioski”.

Korekta trasy do Rygi — nowa oznaczona na zielono (Mapa: OpenStreetMaps).

Pogoda dopisuje, więc całkiem szybko schodzą negatywne emocje i kilka najbliższych godzin przejeżdżamy wśród złotych pól i nie będziemy mijać praktycznie żadnego samochodu — nie ma praktycznie żadnego ruchu. Dominujący krajobraz to ciągnące się w nieskończoność pola, czasem przełamane lasami, ale dużego zróżnicowania nie ma. Jest mało obszarów zabudowanych, więc możemy utrzymać komfortowe tempo.

Litewska sielanka.

Zatrzymujemy się na “obiad” w jednym z miasteczek — mam na myśli zakupy w miejscowym spożywczaku, żeby spróbować różnych lokalnych przysmaków i tak chcemy robić też w kolejnych krajach. Ponieważ poranne KFC jeszcze nas trzymało, skupiliśmy się na przekąskach, które wszamaliśmy na ławeczce przy kościele. Zaskakująco dobrze wypadł “thunnus” — połączenie tuńczyka i hummusu, i cola ziołowa.

“Typowy obiad” w trakcie podróży.

Na szybszą drogę wjeżdżamy przy mieście Szawle (E77) i nią chcemy dojechać prosto do Rygi. Już zaczynam czuć spore zmęczenie i jest dość późno, więc dobrze będzie przyspieszyć. Ruch jest dużo mniejszy niż poranny więc jedzie się komfortowo.

Łotwa

Chwilę przed zmierzchem przekraczamy granicę i wjeżdżamy na terytorium Łotwy, choć nieuważny kierowca może ten moment przegapić bo w zasadzie nie ma żadnej zmiany — jak było pusto wokół drogi, tak jest dalej.

Niepozorna granica Litwa-Łotwa.

Przy dobrych warunkach, powinniśmy być na miejscu w ok. 1.5h więc już tylko “chwila” i będziemy mogli rozkładać namiot, może nawet uda się pospacerować po mieście.

Szkopuł w tym, że dobrych warunków nie było. Wystarczyło 20 minut, żeby zrobiło się ciemno, temperatura znacząco spadła i całą drogę otuliła gęsta mgła. Jezdnia nie była oświetlona, więc widoczność wynosiła kilka metrów, a z każdą minutą marznęliśmy coraz bardziej, bo jak się okazuje, obniżenie odczuwalnej temperatury poprzez dołożenie wilgoci to ukryta funkcja mgły.

Czymś, co rozważałem przed wyjazdem, był zakup dodatkowych reflektorów na tę wyprawę, ale rozsądek i brak czasu zablokował ten pomysł szybciej, niż się pojawił — teraz pożałowałem.

Kolejna godzina to jazda 40km/h, w towarzystwie stresu i chłodu, po czym podjęliśmy decyzję, że raczej stawianie namiotu w takich warunkach nie będzie najmądrzejszym pomysłem. W trakcie postoju wybraliśmy najtańszy nocleg za pośrednictwem booking.com — pensjonat przy jeziorze w Rydze wydawał nam się super pomysłem. Najbliższe godziny pokazały, że nie każda decyzja podejmowana w pośpiechu jest dobra ;)

Ryga

Po kolejnej godzinie dotarliśmy na przedmieścia Rygi. Choć dalej było chłodno, to widoczność znacznie się poprawiła i mgła zniknęła a my nie możemy się doczekać, aż dojedziemy do naszej miejscówki, zdejmiemy ciężkie ciuchy i padniemy do spania, bo zmęczenie daje o sobie mocno znać. Czujemy też już pierwsze zakwasy i tyłkobóle, które z każdą minutą stają się nie do zniesienia.

Przejeżdżamy przez miasto i dojeżdżamy do centrum, mijamy tutejsze stare miasto, ale ewentualne zwiedzanie zostawimy sobie na rano. Zatrzymujemy się tylko po to, żeby podejrzeć trasę do noclegu i… okazuje się, że to jeszcze 20km, a wybrane przez nas miejsce jest już poza Rygą :). Trochę się zezłościliśmy na siebie za to, że w swoim nieogarstwie nie przyjrzeliśmy się skali mapy, a głównym filtrem wyboru była cena, zamiast rozsądnej lokalizacji. Ruszyliśmy dalej.

Wyjechaliśmy z Rygi i wjechaliśmy na, a jakże, E67 czyli Via Baltica, z której zjechaliśmy na Litwie. Rozglądaliśmy się za jeziorem Baltezers i miejscówką Vanaga Ligzda, ale ani jednego, ani drugiego nie widzieliśmy. Nawigacja, której głos dawał mi podpowiedzi w kasku, nie była zbyt pomocna, więc finalnie pokręciliśmy się w dwie strony i zrobiliśmy chyba ze 30km, zanim załapaliśmy gdzie mamy dojechać, a do miejsc umożliwiających zawrócenie trzeba było sporo drogi dołożyć.

Gdy już wiedzieliśmy, gdzie jest to miejsce i jak mam jechać, żeby go nie przeoczyć, na kilka minut przed ostatecznym zjazdem, zobaczyliśmy światła radiowozu i rozległ komunikat powiedziany po łotewsku. W sumie to już wszystkiego mogliśmy się dzisiaj spodziewać i może czyjeś policyjne, sokole oko, dopatrzyło się napisu PL na rejestracji.

Zjechaliśmy na pobocze, ale podobną akcję podjęli pozostali kierowcy bo… na drogę wjechała kolumna wojskowych wozów bojowych z różnym typem uzbrojenia, wypełnionych żołnierzami. Było ich kilkadziesiąt i cały przejazd trwał ok. 5 minut. Początkowe zaciekawienie szybko zostało zastąpione różnymi niepokojącymi myślami, potęgowanymi przez takie specyficzne, złowrogie dźwięki pojazdów, wywołujące gęsią skórkę — choć byliśmy tak przemarznięci, że na skórze nie było na nią miejsca.

Ruszyliśmy dalej i z ogromną ulgą nasze oczy ujrzały znak kierujący do pensjonatu. Okazał się być takim przydrożnym hotelem połączonym z knajpą, gdzie pewnie możnaby też wyprawić chrzciny, widoku na jezioro nie było żadnego, także zupełnie minęliśmy się z tym, jak chcieliśmy, żeby wyglądał nasz nocleg.

Gdy tylko stopka motocykla sięgnęła parkingowego betonu, naszą uwagę zwróciły kolejne czerwono-niebieskie światła na drodze i głośne sygnały dźwiękowe. Jechała kolejna wojskowa kolumna wozów bojowych i nie było ich wcale mniej, niż kilka minut temu. Pierwsza myśl to “Jak dawno przeglądaliśmy wiadomości?” i “Co tam słychać u Vladimira?”, bo w sumie daleko tutaj nie miał. Z drugiej strony, chyba na nikim, poza nami, ta sytuacja nie zrobiła większego wrażenia, więc po prostu wnieśliśmy kufry do pokoju i możliwie szybko położyliśmy się do spania.

Powiedzieliśmy sobie, że już nie chcemy takiego dnia powtórzyć.

Dzień 4— Tallin

Dzień: 28 sierpnia 2018.
Planowana trasa: Ryga — Tallin, ok. 350km.

Spokojny początek dnia

Poranek był słoneczny i błogi. Udało nam się trochę odespać trudy wczorajszego dnia, ale nie chcieliśmy długo zostawać w łóżku, żeby w miarę wcześnie ruszyć w dalszą drogę i uniknąć jazdy nocą w razie nieprzewidzianych zdarzeń. Na szczęście, nie było żadnej ewakuacji, więc wczorajsze kolumny wojskowe jechały prawdopodobnie tylko na jakieś manewry.

Celem na dzisiaj jest Tallin, stolica Estonii, skąd czeka nas przeprawa promowa do Finlandii. Droga wydaje się nieskomplikowana i szacowana na ok. 4 godziny więc mamy trochę zapasu na to, żeby zobaczyć coś ciekawego na Łotwie. Jak dobrze pójdzie, to uda nam się też zwiedzić Tallin, więc dzień zapowiada się ciekawie.

Prosta trasa dojazdu do Tallina (Mapy: OpenStreetMaps).

Wyciągając wniosek z wczoraj, sprawdzamy miejsca noclegowe i wybieramy pensjonat z uwagi na brak dobrych opcji namiotowych w Tallinie. Drugim działaniem był wybór miejsca, które odwiedzimy jeszcze na Łotwie i rozważaliśmy dwie opcje:

  • powrót do Rygi i przejście się po starówce,
  • odwiedzenie Salaspils, miejscowości przy stolicy, gdzie znajduje się niemiecki obóz zagłady z czasów II Wojny Światowej.

Zamiast wycieczki po kościołach, wybraliśmy wizytę w miejscu pamięci i tam rozpoczęliśmy dzisiejszą wyprawę.

Salaspils

Miasto znajduje się około 20 km od Rygi i musieliśmy się trochę cofnąć, ale czas nam na taki manewr pozwalał.Poza marketem, w którym kupiliśmy śniadanie, raczej nie ma nic wartego uwagi.

Skompletowaliśmy zestaw lokalnych przysmaków i coś, co wzbudziło nasze zainteresowanie, to mnogość pieczywa, które było dostępne — zarówno świeżego, jak i poddanego recyklingowi w postaci różnych smakowych grzanek. Ba! Nawet desery były na bazie chleba. Jeżeli jesteście miłośnikami zbożowych wyrobów, Łotwa może być perfekcyjnym kierunkiem wakacyjnym dla Waszego podniebienia.

Zbożowe, łotewskie śniadanie w Salaspils.

Na drugim miejscu, pod względem dominacji na sklepowych półkach, były produkty, które z pieczywem można spożyć więc wybraliśmy sałatki, popitkę i przekąskę — wędzone, suszone kalmary, które są świetne i były najprzyjemniejszym zaskoczeniem. Przysmak raczej nie lokalny, ale w Polsce wcześniej nie spotkaliśmy (choć na popularnym portalu zakupowym są dostępne).

Jeżeli chodzi o trunek, to najbardziej tradycyjnym z tradycyjnych jest Balsam Ryski — ziołowy likier w wielu smakach, którego kilka małych butelek upychamy w kufrze centralnym, żeby rozdać wśród znajomych po powrocie.

Z zapasem energii w żołądkach, byliśmy gotowi szukać muzeum, które okazało się być kilka kilometrów od centrum Salaspils, w podmiejskich lasach.

Krótka rzecz o kłopotach z nawigacją

Czas na małą dygresję.

W całej relacji mógłbym wielokrotnie wspomnieć o jakości najbardziej znanej aplikacji z mapami, której nazwa zaczyna się na “G”.

Jazda ze wsparciem tą nawigacją w sytuacji, gdy tylko słyszysz głos z interkomu, a nie widzisz trasy (częsty problem motycyklistów), poza solidną wiązanką przekleństw i dużą dawką irytacji, kosztowała nas kilka minut potrzebnych na zatrzymanie się, sprawdzenie sytuacji, wyszeptanie formułki “nigdy więcej” i przełączenie się na HERE WeGo.

Może to kwestia domyślnych ustawień, ale za każdym podpowiedzi są tak nieprecyzyjnie, że każde skrzyżowanie stawało się trudną zagadką logiczna — co ten “gugiel” miał na myśli…

HERE WeGo, poza dostępem do map offline, ma dobre podpowiedzi głosowe, kilkukrotne i z dużym wyprzedzeniem, że wiem już z na kilka minut przed skrzyżowaniem, co się wydarzy i co mam zrobić. Zaletą użycia map internetowego monopolisty na literę “G” jest duża baza punktów, których nie miały HERE, dlatego czasem się przełączałem do momentu, kiedy wpadłem na trick, żeby po prostu kopiować namiar GPS i wklejać jako punkt do mapy nawigacji, z której chciałem używać.

Pewnie każdy z Was ma swój sprawdzony system wsparcia w trakcie jazdy więc przy dalekich wypadach warto zadbać o to, żeby był dobrze skonfigurowany. Takich sytuacji codziennie mieliśmy kilka i nie są warte opisywania w kolejnej części relacji.

Koniec dygresji :)

Odwiedziny Kircholmu

Przewrotny tytuł tego akapitu wiąże się z tym, że Salaspils to współczesna nazwa dawnego Kircholmu— miejsca, o które każdy z nas poznał, przynajmniej z nazwy, na lekcjach historii, bo tutaj właśnie odbyła się znana i ważna bitwa wojny polsko-szwedzkiej, gdzie w 1605 r. Rzeczpospolita osiągnęła jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw.

Obecnie znajduje się tam muzeum, zlokalizowane na obszarze niemieckiego obozu koncentracyjnego, które jest miejscem pamięci ofiar tamtych czasów.

Budynek muzeum i wejście do parku.

Miejsce robi wrażenie — można tam przejść się między pomnikami przedstawiającymi cierpienie i wolę walki uciśnionej ludności, jak również odwiedzić wystawę, gdzie można zapoznać się z historią wydarzeń, którym poświęcone jest to muzeum.

Monumenty na terenie muzeum.
Wystawa we wnętrzu budynku, które jest wejściem do muzeum.

Wizyta w tym miejscu sprzyja wyciszeniu i zadumie, przekazuje ciekawą, choć tragiczną historię bliskiego nam narodu. Wejście nie jest płatne i wystarczy pół godziny, żeby je poznać. Naszym zdaniem warto.

Droga do Estonii

Z Salaspils, wjechaliśmy na drogę E67 (tak, Via Baltica), która powinna nas zaprowadzić prosto do Tallina.

Motocykl zapakowany i gotowy do drogi.

Sama trasa jest całkiem przyjemna. Na ok. 300 km, które mieliśmy nią przejechać, 180 km przebiega wzdłuż wybrzeża Bałtyku i od czasu do czasu widzieliśmy błękit morza. Pojawia się coraz więcej drzew i lasów, które uprzyjemniają nam widok praktycznie przez całą drogę.

Od czasu do czasu, pojawiają się parkingi, z których można wejść bezpośrednio na plażę. Nie ma upału, więc są praktycznie puste, ale idealnie nadawały się jako przystanki na rozprostowanie kości.

Jeden z plażowych przystanków.

Przekraczamy niewidoczną graniczę łotewsko-estońską i po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do Parnawy, którą Wikipedia nazywa głównym kurortem turystycznym Estonii. Nasze oczy nie wypatrują znaków na plażę, ale tych kierujących do restauracji, bo zdążyliśmy już trochę zgłodnieć.

Dajemy szansę Hesburgerowi — lokalnemu odpowiednikowi globalnego fastfooda spod znaku żółtego “M”. Menu jest dość osobliwe i chcieliśmy popróbować smakołyków, których nie widzieliśmy w polskich odpowiednikach, ale miły i szczery sprzedawca odradził nam testowanie panierowanych kawałków sojowych i polecił tradycyjne zestawy z burgerem i frytkami, które smakowały tak, jak każdy inny.

Po tym już prosta droga do Tallina — czeka nas jeszcze 130 km ale też duża szansa, że będzie jeszcze jasno jak dojedziemy i będziemy mogli zwiedzić centrum miasta. Mijamy głównie lasy i pola, czas szybko mija.

Jak nie lasy, to pola już po żniwach.

Tallin miło zaskakuje

Bez przygód dojechaliśmy do Tallina.

Wybraliśmy nocleg w małym pensjonacie Vabriku Guesthouse, dość blisko starego miasta, które planujemy tego wieczoru zwiedzić. Okolica okazuje się być dość kameralna i spokojna, a osobliwa architektura i specyficzne elewacje dodają fajnego klimatu. Poza parkingiem, do dyspozycji mamy dość duży ogród — jak na 170 zł, zarówno lokalizacja, jak i warunki są bardzo dobre.

Spacerując w stronę starówki, przechodzimy przez małą dzielnicę, która wypełniona jest różnymi kawiarniami, hipsterskimi miejscówkami, pubami, winiarniami i sklepikami — jest dużo młodych, uśmiechniętych ludzi i przyjemny gwar, a nam towarzyszy myśl, że fajnie będzie tu jeszcze dzisiaj wrócić.

Stare miasto jest bardzo klimatyczne, wypełnione historią, urokliwymi uliczkami, sklepikami z pamiątkami i sztuką, restauracjami i piwiarniami. Poczuliśmy się trochę jak w Krakowie, ale na szczęście nikt nas co chwilę nie zaczepiał i nie proponował klubów ze striptizem czy shotów za 2 zł, więc mogliśmy skupić się na spokojnej przechadzce i odkrywaniu uroków tego miejsca.

Pusty już rynek w Tallinie

W pierwszej kolejności, odwiedziliśmy bardzo osobliwą karczmę, ulokowaną w budynku ratusza na tallińskim rynku, o nazwie “III Draakon”. To niewielki lokal, w którym czas się zatrzymał ok. 500 lat temu i panuje średniowiecze, dlatego cały oświetlony jest tylko świecami, a tradycyjne jedzenie podawane jest w glinianych naczyniach.

Pieczę nad całością trzyma rozgadana karczmareczka, która leje nam chochlą przepyszną zupę z łosia oraz rzemieślnicze piwo prosto do glinianych kufli, kasując za każde zamówienie obowiązkowego tipa w wysokości 1 euro — takie zasady domu (poza tym, że karczmareczka ma zawsze rację, to nie robić syfu i nie zadzierać ze świeczkami). Dodatkową atrakcją dla gości może być wyławianie kijem ogórków kiszonych prosto z beczki. Sztućców nie ma — w końcu to średniowiecze. Zdecydowanie polecamy.

Karolina, pyszne piwka i jeszcze lepsza zupa z łosia, III Draakon.

Ponieważ zrobiło się późno, nie znaleźliśmy już otwartego miejsca, gdzie moglibyśmy zjeść porządną kolację. Szczególnie czailiśmy się na ogromne naleśniki w Kompressorze, o których słyszeliśmy wiele dobrego, ale z braku możliwości, przeprowadziliśmy akcję zakupu lokalnych produktów w miejscowym odpowiedniku “Żabki”.

Kolację zjedliśmy już w pensjonacie, choć do końca nie mamy pewności, co sobie zaserwowaliśmy;)

Kot miał na imię Oskar

Szybko poszliśmy spać — o 6 rano mamy prom do Helsinek.

Przydatne treści:

Kolejna część (wkrótce): Na Nordkapp motocyklem #4 — Finlandia

--

--