„Teraz zrozumiałam, że istnieje coś gorszego niż śmierć”

Natalia Ossowska
15 min readFeb 27, 2016

Ghost Boat 1 : 2 : 3 : 4 : 5 : 6 : 7 : 8 : 9

Część 4: W samym środku tajemnicy łodzi-widmo znajduje się zagadkowy telefon. Nikomu nie udało się namierzyć osoby po drugiej stronie słuchawki. Aż do teraz.

Zdjęcia zaginionych osób, pochodzące z Facebooka lub przekazane przez rodziny. Twarze zostały zamazane ze względów bezpieczeństwa.

Dzisiaj mija dokładnie szesnaście miesięcy, odkąd łódź-widmo — i 243 osoby, które miały się na niej znajdować — zaginęły. Szesnaście miesięcy, odkąd Segen, Abigail i reszta pasażerów zniknęła gdzieś na trasie z Libii do Włoch. Szesnaście miesięcy życia w zawieszeniu.

„Wszystkie rodziny sądzą, że ci ludzie znajdują się gdzieś żywi”, powiedział mi niedawno Yafet. „Ja sam nie wiem, co teraz myślę… Jest ciężko. Jest naprawdę ciężko”.

Jest tyle historii tych, którzy zostali opuszczeni i żyją w zawieszeniu. Członek jednej z rodzin powiedział mi, że był „wiecznie sfrustrowany i miał depresję”. Jest kobieta, która odroczyła swój ślub do czasu aż dowie się, co stało się z jej bratem. „Nie mogę skupić się na niczym”, powiedział krewny kolejnej osoby.

Hellen, której brat Aklilu znajdował się na łodzi, powiedziała mi, że odwołała swoją doroczną podróż do Erytrei, w odwiedziny do rodziców, ponieważ ci nadal nie wiedzą, że ich syn zaginął. Podczas rozmów z nimi Hellen mówi, że jej brat jest w Libii, ale nie ma dostępu do telefonu i nie może zadzwonić do domu. Wie jednak, że gdyby ich zobaczyła, musiałaby powiedzieć im prawdę — że nie wie, gdzie jest jej brat i czy w ogóle żyje.

„Jestem córeczką tatusia, jego ulubienicą”, powiedziała mi. „Musiałam jednak zakończyć rozmowy, jakie odbywałam z ojcem, ze względu na ilość pytań, które codziennie mi zadawał. Zabrakło mi już wymówek”.

Jej ojciec jest chory. Hellen martwi się, że prawda by go zabiła.

Eric Reidy zbierający informacje na Wyspach Karkanna, Tunezja. Zdjęcie: Gianni Cipriano.

Szukałem zaginionych ludzi na pełen etat już od dwóch miesięcy. I podczas gdy udało nam się posunąć naprzód na wielu frontach, informacje, których możemy być pewni, są nadal skąpe.

Wiemy, że pasażerowie łodzi-widmo nie dopłynęli do Włoch. Dzięki włoskiemu prokuratorowi wiemy również, że byli oni przetrzymywani na farmie w okolicach Trypolisu, używanej przez przemytnika Ibrahima do gromadzenia uchodźców przed wysłaniem ich w podróż przez morze. Wiemy, że zostali zabrani do jednego z dwóch miejsc — do Trypolisu albo do Zuwarah, miejscowości, która znajduje się 120 km wzdłuż wybrzeża na zachód od Trypolisu. Wiemy, że jeśli łódź zatonęła, a morze wyrzuciło ciała na brzeg, mogły one zostać pochowane w nieoznakowanych masowych grobach. Społeczność zebrana wokół śledztwa robi także znaczne postępy badając, co mogło stać się z łodzią na morzu.

Jednak w dużej mierze nasze śledztwo ujawniło jedynie braki — brak dowodów, brak dokumentów, brak kontaktu. Te luki sprawiają, że wszystkie pytania i wszystkie możliwości pozostają szeroko otwarte, dając rodzinom zaginionych nadzieję, nawet jeśli sprawy wyglądają ponuro.

Wśród wszystkich tych pytań bez odpowiedzi był jednak jeden szczegół, o którym nie mogłem przestać myśleć; rzecz, która wydawała się tak dziwna, że nie mogła zostać zignorowana.

Telefon.

Mieszkająca w Erytrei rodzina jednego z pasażerów łodzi otrzymała połączenie z tunezyjskiego numeru. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki twierdził, że jest strażnikiem więziennym i powiedział, że ludzie z łodzi byli przetrzymywani w jego więzieniu na południu Tunezji.

To był jedyny znany nam trop, sugerujący, że pasażerowie łodzi-widmo mogą żyć. Z jego powodu Meron Estefanos, erytrejska dziennikarka specjalizująca się w kwestii uchodźców i współpracująca przy tym projekcie, była w Tunezji wcześniej w 2015 roku. Poznałem ją, kiedy sprawdzała hipotezę, wedle której pasażerowie mogli być przetrzymywani w miejscowych więzieniach i w ten sposób dowiedziałem się o sprawie.

Kto więc wykonał ów telefon?

Jednym z kandydatów był Asaad, mężczyzna, który pracował z krewną jednego z pasażerów łodzi-widmo w Arabii Saudyjskiej, ale przeniósł się z powrotem do Tunezji. Kiedy łódź zaginęła, kobieta zadzwoniła do niego po pomoc. Asaad oddzwonił informując, że znajomy policjant powiedział mu, że ludzie z łodzi byli przetrzymywani w więzieniu na południu.

Kiedy Meron pojechała do Tunezji, żeby szukać uwięzionych ludzi, skontaktowała się z Asaadem przez swojego tłumacza. Asaad był z tego powodu zły, nakrzyczał na nią. Pytał po angielsku: dlaczego wciągnęła w to innego Tunezyjczyka? Twierdził, że nadal posiada wiedzę na temat miejsca pobytu ludzi, których Meron szuka, ale przekaże jej te informacje tylko, jeśli mu zapłaci. Jednak podczas rozmowy zarówno szczegóły, jak i nazwa miejscowości, w której w więzieniu mieli być przetrzymywani poszukiwani ludzie, wciąż się zmieniały, a Asaad powtarzał żądanie pieniędzy. Meron przestała mu ufać i zerwała z nim kontakt.

Nadal jednak podążała tym tropem. Pojechała do Sfax, żeby sprawdzić, czy ludzie byli w tamtejszym więzieniu. Tam została poinformowana, że przebywa w nim wielu Subsaharyjczyków, ale nie ma śladu nazwisk, których szukała. W miejscowym sądzie ktoś powiedział, że słyszał historię o dużej grupie Subsaharyjczyków, ale nie było na to żadnych dokumentów. I wszyscy ludzie, z którymi Meron rozmawiała, twierdzili, że nawet jeśli ludzie z łodzi-widmo byli w Tunezji, już dawno zostaliby deportowani. Każde dobrze zorientowane źródło, z którym rozmawiałem, powiedziało, że deportacje na pustynię są częstym zjawiskiem.

W tej historii tkwiły jednak szczegóły, które ciężko byłoby zignorować. Dlaczego ludzie mówiliby jej to, gdyby nie kryła się za tym prawda? Czy Tunezja naprawdę deportowałaby 243 osoby i wyrzuciła je na pustynię — ciągnącą się wzdłuż granicy ziemię niczyją?

Być może.

Jest wiele niezwykłych opowieści. Pewna Kamerunka powiedziała mi, że w 2012 roku była przetrzymywana w niewoli w Sfax — próbowała opuścić Tunezję łodzią płynącą na Lampedusę, ale została porwana przez przemytników i przetrzymywana dla okupu wraz z ponad 150 osobami. Byli brutalnie traktowani — zdarzały się tortury, rażenie prądem. „Byliśmy traktowani jak zwierzęta”, powiedziała mi.

Ostatecznie została wypuszczona — ale dodała, że reszta zatrzymanych została wsadzona na łódź i porzucona na morzu.

Kolejną opowieść usłyszałem od mężczyzny pracującego dla miejscowej organizacji. Oficjalny wywiad z nim, w jego biurze, nie dostarczył mi żadnych informacji. Czułem się tak, jakby kazał mi biegać w kółko. Byłem sfrustrowany i gotowy do wyjścia, jednak mężczyzna nalegał na wspólną kawę, nawet po tym, jak — powołując się na bardzo napięty kalendarz — dwukrotnie odmówiłem.

W kawiarni, gdzie miałem wyłączony dyktafon, na twarzy mężczyzny pojawiły się wypieki i krople potu. Opowiedział mi historię swojego znajomego z sąsiedztwa, który pod koniec czerwca lub na początku lipca 2014 roku nielegalnie opuścił Tunezję na łodzi płynącej na Lampedusę. Kiedy dotarł do Europy, powiedział, że na łodzi znajdowali się również Subsaharyjczycy, którzy — zanim wyjechali — byli przetrzymywani w Sfax. Niektórzy z nich zmarli w czasie podróży.

Ta historia nie pasowała do informacji o łodzi-widmo, ale — wraz z opowieścią Kamerunki — sugerowała, że w Sfax działy się rzeczy, o których ludzie mówili tylko szeptem.

Te historie spotęgowały we mnie uczucie, że istniały dwa światy: świat przed moimi oczami, który mogłem zobaczyć, usłyszeć, którego mogłem dotknąć, i drugi, o którym ludzie tylko przebąkiwali w rozmowach lub mówili ściszonym głosem — świat mroku. Co się w nim działo?

W Tunezji nie ma prawa azylowego. Ludzi, którzy są nieudokumentowani, nic nie chroni.

Kiedy zacząłem kopać głębiej, zostałem poinformowany o reperkusjach i ostrzeżony, żebym uważał.

„Jeśli będziesz próbował wsadzać w to swój nos, zostaniesz wydalony w ciągu 24 godzin”, powiedział mi jeden z moich kontaktów. Próbował pomóc nieudokumentowanym ludziom w Sfax już wcześniej, ale przerwał swoje wysiłki, po tym jak dwaj policjanci pod przykrywką — jeden z bronią na pasku, drugi z dużym nożem — podeszli do niego w kawiarni i, zwracając się do niego po imieniu, poradzili mu, żeby przestał.

Hipoteza, że Segen, Abigail i inni pasażerowie łodzi-widmo w jakiś sposób znaleźli się w Tunezji i zniknęli w tym mrocznym świecie detencji, deportacji i tajemniczych łodzi, zaczęła wydawać się coraz bardziej wiarygodna. Musiałem jednak znaleźć sposób, żeby to udowodnić. Musiałem dowiedzieć się więcej o telefonie.

Kolejnym członkiem jednej z rodzin, z którym rozmawiałem, był David. Jego siostrzenica zaginęła na łodzi-widmo, a on pomagał mi zbierać informacje od innych. Powiedziałem, gdzie jestem i że muszę poznać historię tego telefonu. Czy to Asaad go wykonał? Czy byli w Tunezji inni ludzie, z którymi rozmawiali członkowie rodziny? Czy były jeszcze jakieś informacje, które mogłyby uczynić tę opowieść bardziej namacalną? Numery telefonów? Nazwisko?

Minuty później mój telefon zaczął wibrować. David namierzył tę historię. Powiedział, że w Tunezji były dwie różne osoby. Tak, jednym był ten sam mężczyzna, który prosił Meron o pieniądze, ale drugi mężczyzna był inny — i jego historia była lustrzanym odbiciem tej, którą próbowałem odkryć.

David wyjaśnił mi to — rodzina z wiejskiego obszaru Erytrei otrzymała nieodebrane połączenie z tunezyjskiego numeru, przekazali więc numer do mówiącej po arabsku kobiety, której brat również znajdował się na łodzi-widmo. Zadzwoniła pod ten numer. Początkowo mężczyzna po drugiej stronie słuchawki twierdził, że nigdy nie dzwonił do nikogo w Erytrei. Później jednak oddzwonił i powiedział, że wcześniej tego dnia był w odwiedzinach u syna w więzieniu w Sfax.

Jego syn nazywał się Riadh. Powiedział swojemu ojcu, że wraz z nim w więzieniu było ponad 150 subsaharyjskich Afrykańczyków. Ojciec poprosił rodzinę o zdjęcia zaginionych ludzi, żeby dać je synowi, żeby zobaczyć, czy ci sami ludzie byli z nim w więzieniu. Potem jednak nagle nie chciał już rozmawiać — bał się, dostał ostrzeżenie w związku z kontaktami z Erytrejczykami, ponieważ to, co robił, było nielegalne. Mógłby skończyć w więzieniu.

David wysłał mi dwa numery telefonu. Powiedział mi, że należą do Riadha i jego ojca.

Wreszcie miałem coś konkretnego. Nazwisko. Numery telefonu. Rzeczy, które mogłem wyśledzić i podążać za nimi, żeby spróbować dotrzeć do dna tej historii. Zaczęło to wyglądać wiarygodnie.

Jednak zanim mogłem skontaktować się, musiałem potwierdzić szczegóły. Po niewielkim researchu w Internecie i małej pomocy ze strony technicznie uzdolnionego znajomego, nastąpił przełom — trafiliśmy na ogłoszenie o pracy dla piekarni, potwierdzające nazwisko Riadha, jego numer telefonu i miejsce pobytu. Piekarnia była tuż pod Mahdią, w tym samym miejscu zarejestrowany był numer ojca Riadha. Udało nam się namierzyć początek teorii, według której łódź-widmo była w Tunezji — jedyną osobę, która mogła udzielić mi odpowiedzi.

Niecały tydzień później byłem już w Mahdii — małym miasteczku na wybrzeżu. Stałem w ciemnym, przykurzonym sklepiku z rzadko zastawionymi półkami. Mężczyzna za ladą zerkał na mnie kątem oka z ciekawością. Moja tłumaczka w starej, drewnianej budce telefonicznej rozmawiała z Riadhem.

Jasne, fluorescencyjne światło wewnątrz budki sprawiało, że wszystko poza nią wydawało się ciemniejsze i podświetlało zarys ciała kobiety przez matowe szkło. Próbowałem wyczytać z ruchu jej rąk, z przenoszenia wagi to na jedną, to na drugą stronę ciała, jakikolwiek znak, który zdradzałby treść rozmowy. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zacząłem bawić się nim, żeby rozproszyć swoją uwagę, ale moje oczy nie chciały skoncentrować się na ekranie.

Moja tłumaczka odłożyła słuchawkę, zgasiła światło i wyszła z budki telefonicznej. Wypuściła z siebie powietrze — wstrzymałem oddech. Mały uśmiech wkradł się na jej twarz.

Riadh zgodził się z nami spotkać.

W drodze do małej miejscowości pod Mahdią, w której mieszkał Riadh, moje dłonie mocno ściskały kierownicę. Bałem się.

Nie miałem pojęcia, czego dowiem się, kiedy dojadę. To był mój jedyny namacalny trop. Czy po prostu się ulotni? Czy byłem blisko otwarcia drzwi do świata cieni, o którym słyszałem w Sfax? Następstwa, które kryły się za obydwiema możliwościami, były przerażające.

Wcześniej przekazałem Yafetowi, co członkowie innej rodziny powiedzieli mi o Riadzie, że namierzyłem go i zamierzam się z nim spotkać. „Wydaje mi się, że Riadh nie prosił o pieniądze, prawda?”, zapytał mnie przez Facebookowego Messengera. „Próbował po prostu pomóc”.

„Tak. Słyszałem dokładnie to samo”, powiedziałem mu.

Odpisał tylko: „To wydaje się… prawdziwe”.

Zaparkowałem samochód na rondzie obok piekarni Riadha. Pozbawiona wyrazu witryna sklepowa rzucała matowe, zimne światło na chodnik. Kiedy wysiadałem, powiedziałem sobie, że przystąpię do tego jak do każdego innego wywiadu, jaki przeprowadzałem. Miałem zamiar zrobić jedynie to, co umiałem robić. Jednak uczucie było zupełnie inne.

Kilka minut później Riadh pojawił się w drzwiach. Był niski i kwadratowy, krępy, ze szczeciniastą brodą i czapką, która okrywała krótko obcięte włosy. Wyciągnęliśmy krzesła i stolik na chodnik przed piekarnią. Była już noc. Riadh zaczął opowiadać swoją wersję historii.

Jego ojciec zaczął dostawać dziwne telefony z zagranicznych numerów późnym latem 2014 roku. Początkowo nie rozumiał języka, jakim dzwoniący się posługiwali. Wtedy skontaktowała się z nim kobieta o imieniu Fiyori, mówiąca po arabsku. Powiedziała, że jest Erytrejką, mieszka w Szwajcarii i szuka brata, który zaginął na łodzi-widmo. Ojcu Riadha było przykro z jej powodu, wziął więc dane jej brata i przekazał je znajomym, którzy mogliby sprawdzić, czy są zarejestrowane w więzieniu w którymś z pobliskich miast.

Erytrejka zapytała o Sfax, ale ojciec Riadha nie miał tam kontaktów. Jego znajomi powiedzieli mu, że w sprawdzonych przez nich więzieniach nie ma śladu po nazwisku, które im przekazał.

Przeprosił, że nie może zrobić nic więcej. Jednak siostra zaginionego mężczyzny wydzwaniała, czasem w środku nocy. Powiedział jej, że zrobił, co mógł i poprosił, żeby więcej nie dzwoniła. Rozmowa przeszła na jego syna.

Riadh, jak praktycznie każdy Tunezyjczyk, jakiego znam, miał znajomego, który próbował opuścić Tunezję na łodzi do Włoch. Po wypłynięciu łódź zaczęła tonąć. Ludzie zostali uratowani i przewiezieni z powrotem do Chebba, najbliższego miasta. Tunezyjczycy zostali puszczeni, ale obcokrajowcy byli przetrzymywani na posterunku policji, dopóki nie przyjechał autobus i ich nie zabrał. Riadh uważał, że zostali deportowani. „Było ich mnóstwo — czarnych Afrykańczyków”, dodał.

Kiedy Fiyori przesłała mu zdjęcie swojego brata, Riadh pokazał je znajomemu o imieniu Alaa — temu, który był na łodzi. Alaa był pewien, że ten sam chłopiec podróżował z nim. Riadh chciał pomóc, porozmawiać z policją o tym, co stało się z ludźmi, którzy zostali wsadzeni do autobusu, ale denerwował się. „Chciałem szukać na własną rękę, ale dostałem ostrzeżenie od policji”, powiedział.

Riadh nie miał dla mnie więcej informacji, ale wysłał kogoś na motorowerze po Alaa. Przez kilka minut siedzieliśmy w nerwowej ciszy. Jak dotąd opowieść Riadha nie do końca pasowała do informacji, jakie mieliśmy o łodzi-widmo, ale było wystarczająco dużo szczegółów, które mogłyby pasować, szczególnie jeśli Alaa był przekonany o identyfikacji chłopca, którego spotkał.

Kilka minut później przyjechał ubrany w szary dres Alaa. Na lewym nadgarstku miał złoty łańcuch, jego włosy były skrupulatnie nażelowane. Wydrukowałem zdjęcia chłopca, przysłane przez jego siostrę. Podałem jedno przez stół.

„To on”, powiedział z przekonaniem Alaa. Pokazałem mu więcej zdjęć, włącznie z takim, na którym momentalnie wybrał chłopca z grupy innych osób. „Przez cały czas był tuż obok mnie. Nosił czarną czapkę z białą literą <W> i cały czas śmiał się i żartował”, powiedział Alaa.

Złapałem swój telefon i gorączkowo zacząłem szukać zdjęcia Segen. Drżącą ręką pokazałem zdjęcie. Brwi Alaa zmarszczyły się. Powiedział, że jej nie pamięta. Musiałem cofnąć się o krok i poznać historię od początku.

Alaa wytłumaczył, że jego łódź wypłynęła z Tunezji we wrześniu 2014 roku, dwa miesiące po łodzi-widmo.

„Ile osób było z tobą na łodzi? Ile z nich było Subsaharyjczykami?”, zapytałem.

Alaa powiedział, że na łodzi było 50 osób (na łodzi-widmo były przynajmniej 243). Siedem spośród nich było czarnych, osiem czy dziewięć było Tunezyjczykami, a reszta była Syryjczykami (na łodzi-widmo prawie każdy był z Sudanu lub Erytrei). Dodał, że większość obcokrajowców przybyła z Algierii. Niektórzy mogli być z Libii, ale jeśli tak było, dotarli do Tunezji lądem, nie morzem. Każdy, kto trafiłby do Tunezji z łodzi-widmo, prawie na pewno przybyłby tam przez morze.

Więc co z chłopcem? Być może został oddzielony od reszty pasażerów łodzi-widmo i skończył w tej samej podróży, co Alaa. Zapytałem o więcej szczegółów — Alaa powiedział, że chłopiec znał po arabsku tylko kilka słów, a przed wypłynięciem zadzwonił do rodziny. To znów nie pasowało — chłopiec, którego szukałem, mówił po arabsku jak w języku ojczystym, a jego siostra nie miała z nim kontaktu od końca czerwca.

Historia Alaa, historia Riadha, historia telefonu rozpadały się na moich oczach.

Kolejność wydarzeń nie miała sensu. Riadh rozmawiał z Fiyori przed tym, jak Alaa próbował dotrzeć do Włoch. Wyglądało na to, że Riadh po prostu połączył dwa zupełnie przypadkowe wydarzenia w jedną całość.

I był jeszcze sam telefon. Kiedy rozmawiałem z Riadhem, upierał się, że ani on, ani jego ojciec, nigdy nie zainicjowali kontaktów z erytrejskim numerem — to Erytrejczycy zadzwonili do nich pierwsi. Ojciec Riadha, emerytowany nauczyciel, powiedział, że nie miał pojęcia, skąd wzięli jego numer, ale był pewien, że nie zadzwonił pierwszy. „Idę z domu do szkoły i znów do domu. Czasem jeżdżę do Mahdii”, powiedział mi. „Nigdy nawet nie spotkałem subsaharyjskiego Afrykańczyka”.

Zidentyfikowanie chłopca przez Alaa nie dawało mi spokoju — był tego taki pewien. Jednak biorąc pod uwagę to, że nic innego się nie zgadzało, nie wydawał się wiarygodnym świadkiem. Pochodzenie telefonu wciąż pozostawało tajemnicą — jeśli rodzina z Erytrei zadzwoniła pierwsza, skąd mieli numer? — ale nie miałem powodu, żeby uważać, że Riadh lub jego ojciec okłamywali mnie. Byli otwarci, gościnni, szczęśliwi z rozmowy, a kiedy przyjechałem odwiedzić ich po raz drugi, nie było żadnej wrogości, żadnej niezgodności w ich historii.

Nie mogłem jednak tego zignorować. Fiyori opowiedziała mi swoją wersję wydarzeń, o rozmowach, jakie odbyła z Riadhem i jego ojcem. Wówczas porozmawiałem z Riadhem i jego ojcem, żeby poznać ich zdanie na temat rozmów, jakie odbyli z Fiyori. Obie strony wydawały się mieć szalenie różne interpretacje tego, co się właściwie wydarzyło.

Jak więc wersje mogły się tak różnić?

Riadh i jego ojciec rozmawiali z przez telefon z siostrą pasażera łodzi-widmo w tunezyjskim arabskim. To dialekt, który niewiele osób spoza kraju dobrze rozumie. Fiyori posługuje się arabskim sudańskim. Może słowa zmieniły swoje znaczenie w czasie tłumaczenia. Może ta historia została przemieszana z innymi? Może elementy opowieści Riadha splotły się z elementami z opowieści Asaada, drugiego Tunezyjczyka, tego, który prosił o pieniądze. Może opowieści przesłoniła mgła czasu, może zniekształciła je nadzieja, albo zostały pomieszane z kłamstwami, jakie opowiadał Ibrahim. Mogłem zobaczyć, jak przypuszczenia przekształcały się w pewność, a mgliste szczegóły stawały się kluczowymi informacjami.

Nadal były rzeczy, które chciałem zrozumieć, ale musiałem być ze sobą szczery — te opowieści po prostu nie pasowały. Riadh i jego ojciec nie powiedzieli tego, co usłyszały rodziny i nie wiedzieli tego, co myślałem, że wiedzą.

Telefon okazał się ślepym zaułkiem.

Kiedy tamtej nocy wróciłem do swojego hotelowego pokoju, byłem wyczerpany i wyprany. Mój umysł szukał, w którą stronę pójść, ale znajdowałem tylko pustkę— wszystko, co miałem, to braki.

Następnego ranka napisałem do Yafeta i powiedziałem mu o rozmowie z Riadhem i Alaaem.

„Może zmienił wersję”, odpisał mi, „Może nie chce powiedzieć prawdy”.

Wytłumaczyłem więcej. Powiedziałem, co robiłem, żeby podążyć za częściami opowieści, na które nadal nie było odpowiedzi. „Próbuję przewrócić tu wszystko do góry nogami, żeby nic mi nie umknęło”, napisałem.

„Wiem to”, powiedział. „Ale nie ma nadziei”.

Odsunąłem się na krześle od stołu, przy którym siedziałem w kawiarni nad na wpół zjedzonym śniadaniem, z komputerem i notatnikami rozłożonymi wokół. Frenetyczna energia, która napędzała mnie, opadła. Schowałem twarz w dłoniach. Mój umysł był otępiały.

Dokąd stąd zmierzamy? To była jedyna myśl, która odbijała się echem w mojej głowie.

Czy to by było na tyle? Wiedziałem, że śledztwo musi toczyć się, dopóki nie znajdziemy czegoś konkretnego, cokolwiek miałoby to być, albo dopóki nie wyczerpiemy każdego wiarygodnego tropu. Jeśli zatrzymalibyśmy się tu, wszystkie możliwości pozostałyby otwarte. Dla członków rodzin, które chwytały się każdego znaku, każdego powodu, żeby mieć nadzieję, braki, które wydobyliśmy, byłyby nadal formą tortury.

„Ludzie rodzą się i umierają. Teraz zrozumiałam, że jest coś gorszego niż śmierć — zaginięcie ludzi, bo każdego dnia zastanawiasz się, czy nadal żyją”, napisała mi Hellen, kobieta, która nie powiedziała rodzicom, że jej brat zaginął.

Najbardziej obiecujący trop, jaki miałem, upadł, a wszystkie pytania pozostały. Wciąż wracałem myślami do tego, co wiemy. Segen, Abi i inni opuścili farmę, ale Ibrahim i Measho, przemytnik siedzący we włoskim więzieniu, twierdzili, że nie odprowadzili ich na łódź. Nikt, o istnieniu kogo wiedzieliśmy, nie widział tych ludzi wsiadających na łódź — a jeśli widział, nie mówił o tym.

Rozmowy z rodzinami, a nawet ten szczegół, otwierały tyle możliwości. Może zostali porwani w Libii, sprzedani jako niewolnicy. „W Libii takie rzeczy się zdarzają”, powiedziała mi Meron.

Jeśli chciałem móc odpowiedzieć na pytania rodzin — być w stanie zacząć wypełniać luki — musiałem cofnąć się i zacząć śledzić historię od samego początku. To jednak wymagało więcej informacji. Musiałem wiedzieć, jak pokierować moimi poszukiwaniami. Rozpracowywałem skrawkowy dowód, który wydawał się obiecujący, jednak z rozmów z rodzinami dowiedziałem się, że było jeszcze wiele rzeczy, o których nie mam pojęcia.

We Włoszech mieszkał członek jednej z rodzin, o którym kilkakrotnie słyszałem, i który najwyraźniej miał więcej informacji o łodzi-widmo niż ktokolwiek inny. Przyszedł czas, żeby się z nim spotkać.

Autorem oryginalnej, angielskiej wersji artykułu jest Eric Reidy, a jej redaktorem Bobbie Johnson. Fakty weryfikowała Rebecca Cohen, a ostatecznej redakcji artykułu dokonała Rachel Glickhouse. Dyrektorem artystycznym jest Noah Rabinowitz. Zdjęcia zostały przekazane przez członków rodzin lub pochodzą z Facebooka. Twarze zostały zamazane dla ich ochrony.

Potrzebujemy Twojej pomocy.

Chcielibyśmy, żebyś nie tylko czytał/a tę historię, ale był/a też częścią śledztwa. Do tej pory czytelnicy Ghost Boat pomogli już naświetlić rodzaje zaangażowanych łodzi, namierzyć każdy statek na Morzu Śródziemnym i stworzyć bazę incydentów z łodziami.

Jeszcze wiele możemy zrobić, żeby dowiedzieć się, co się wydarzyło.

Tu dowiesz się, jak możesz zacząć.

--

--